Szukaj tematu w zasobach archiwum

domingo, 31 de julio de 2022

Sprzeciwiamy się piętnowaniu kotów

Prof. Elżanowski ostro o naukowcach z PAN: Atak na kota to już nawet nie paranauka. To pomylone doktrynerstwo.

Europie koty nie są ani obce, ani inwazyjne - ani faktycznie, ani prawnie. Polskie Towarzystwo Etyczne wzywa do respektowania tej oczywistości.

Prof. dr hab. Andrzej Elżanowski jest zoologiem. Wykłada na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego. Jest przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Etycznego.

Do sprawy ustosunkował się również w imieniu Polskiego Towarzystwa Etycznego zoolog prof. Andrzej Elżanowski (jest wykładowcą na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego).

Naukowiec uznał wpis kota do bazy gatunków obcych za "napiętnowanie", które może owocować przemocą wobec tych zwierząt. To działanie nazwał również "nieuzasadnionym i nieodpowiedzialnym". Przekonywał, że brak przesłanek naukowych, by uznać kota za gatunek inwazyjny w naszym kraju czy szerzej – w Europie. Skrytykował przekonanie, jakoby koty miały destruktywny wpływ na ptaki w naszym kraju. Zaapelował do IOP PAN o cofnięcie wpisu.

https://wyborcza.pl/7,75400,28736934,prof-elzanowski-atak-na-kota-domowego-to-juz-nawet-nie-paranauka.html

_____________

Poraża mnie nierzetelność i doktrynerstwo wypowiedzi prof. Wojciecha Solarza w wywiadzie udzielonym "Wyborczej" , w którym odpowiada on na apel Polskiego Towarzystwa Etycznego o cofnięcie decyzji Instytutu Ochrony Przyrody PAN klasyfikującej kota domowego jako obcy gatunek inwazyjny.

Decyzja ta pozostaje w jawnej sprzeczności z definicją zawartą w art. 3 pkt 2 unijnego rozporządzenia 1143/2014, na której rzekomo się opiera. Definicja ta brzmi: „gatunek obcy, którego wprowadzenie lub rozprzestrzenianie się zagraża – jak stwierdzono – bioróżnorodności i powiązanym usługom ekosystemowym lub oddziałuje na nie w niepożądany sposób".

Kot domowy nie spełnia warunków przytoczonej definicji, i to dwóch powodów.

Po pierwsze, wprowadzenie i rozprzestrzenianie się kotów w Europie Środkowej tysiące lat temu nie może obecnie nikomu zagrażać. Po tak długim czasie koty przestały być ekologicznie obce i stały się półrodzime, jak to zostało ujęte w Europejskiej Sieci Informacji o Gatunkach Obcych (EASIN). Co zostało wygodnie zignorowane przez prof. Solarza.

Po drugie, nieprawdą jest, jakoby stwierdzono, że koty domowe żyjące w Eurazji zagrażają bioróżnorodności - jeżeli termin "bioróżnorodność" stosuje się w sensie naukowym, a nie jako proporczyk poprawności politycznej biologów, ułatwiający paranaukowe publikacje.

Jak to delikatnie zauważył już w 1999 r. wybitny ekolog (uczony, nie aktywista) prof. dr hab. January Weiner, „wzbiera fala publikacji na temat bioróżnorodności, nie zawsze poprawnych metodologicznie". Fala ta przerodziła się w trwający festiwal paplania o bioróżnorodności, którego odpowiedź IOP PAN jest przykładem.

Według powszechnie przyjętej miary bioróżnorodności jest nią prawdopodobieństwo, że dwa wylosowane z próbki osobniki będą należały do różnych gatunków. Zatem bioróżnorodność jest tym większa, im więcej jest gatunków oraz im równiejszy jest rozkład ich liczebności.

Stąd zmniejszanie liczebności dominujących gatunków nie może bezpośrednio wpływać na bioróżnorodność, a teoretycznie może ją nawet zwiększać.

Polskie Towarzystwo Etyczne wzywa IOP PAN do formalno-naukowego zdefiniowania bioróżnorodności, która miałaby być zagrożona przez kota domowego na obszarze Eurazji.

I nie jest to z naszej strony akademicki puryzm pojęciowy, lecz opór wobec koniunkturalnego żonglowania naukowymi terminami, które ma napędzać politycznie poprawną doktrynę w ostateczności promującą eksterminację aktualnie niechcianych zwierząt - podobnie jak to robiono w stosunku do niechcianych grup ludzkich.

100 lat temu niechcianymi zwierzętami były wszystkie drapieżne ssaki i ptaki. Tępiono je bezlitośnie, również posługując się argumentacją naukową.

Obecnie czystki gatunkowe niechcianych, bo „obcych" ssaków i ptaków, napędzane są przez faszyzm środowiskowy konserwacjonistów z Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) i innych organizacji wyznających absolutny priorytet ochrony gatunku nad interesami osobnika.

Powszechnie wiadomo, że koty nieodpowiedzialnie zawleczone przez ludzi na wyspy (z Nową Zelandią na czele) dosłownie zjadały tam endemiczne gatunki ptaków, które nie były przystosowane do obrony przed lądowymi drapieżnikami - bo były częściowo lub całkowicie nielotne, a nawet nie bały się kotów. Również w Australii koty mają większy wpływ na miejscowe populacje niż na innych kontynentach, ponieważ drapieżnikami naziemnymi były tam prawie wyłącznie torbacze, średnio biorąc mniej sprawne od łożyskowych drapieżnych (Carnivora) powstałych na obszarze Eurazji.

Natomiast w Europie ptaki od trzeciorzędu narażone są na drapieżnictwo znacznie sprawniejszych od przeciętnego kota domowego żbików i łasicowatych (głównie kun).

Dla każdego przyrodnika te różnice wpływu kotów między kontynentami a wyspami powinny być oczywiste.

Mimo to autorzy większości publikacji o drapieżnictwie kota domowego, łącznie z polskimi audytorami kociej działalności (Krauze-Gryz i in. 2018), celowo dramatyzują sytuację, pisząc (zwykle we wstępie) o jego destrukcyjnej roli w skali światowej.

Z tego samego powodu posługiwanie się argumentem liczby rekordów znalezionych w Google Scholar na temat zagrożenia bioróżnorodności przez koty (pod hasłem „cat threat biodoversity") bez ograniczenia do obszaru jest w kontekście dyskusji o wpływie kotów na populacje ptaków w Europie gorzej niż nierzetelne. Co jednak nie przeszkadza prof. Solarzowi traktować tego jako ostateczny i niepodważalny, pitagorejski dowód inwazyjności kota domowego w Polsce.

A na wypadek gdyby kogoś to nie przekonało, mamy przecież dowód z nóg rokitniczki przyniesionych przez jakiegoś kota ponad 20 lat temu. Oczywiście przyczyna śmierci tego ptaka jest nieznana i przyniesienie samych nóg raczej nie wskazuje na kota, bo koty zwykle w całości zjadają drobne ptaki. Ale to nie przeszkadza prof. Solarzowi fantazjować, jakie to siedliska zagrożonych gatunków ptaków były przez tego kota spenetrowane w czasie polowania na rokitniczki (które w Polsce są liczne, a ich populacja oceniana jest jako stabilna lub lekko wzrostowa). Dalszą ocenę naukowości tego dowodu pozostawiamy czytelnikom.

Wobec ewidentnej słabości oskarżenia o szkodzenie różnorodności ptaków przywołany został żbik, który w skali kontynentalnej jest gatunkiem „najmniejszej troski", a więc niezagrożonym. 

To prawda, w Polsce i innych krajach Europy Zachodniej oraz Środkowej żbik został w XIX i początku XX w. wytępiony z wyjątkową zawziętością (którą teraz doktrynerzy z IUCN kierują na jenoty i szopy). Pozostały izolowane populacje, w Polsce - w Bieszczadach, które mogą faktycznie być zagrożone przez hybrydyzację z kotem domowym.

Jeżeli więc chcemy zachować polskie żbiki „czystej krwi", trzeba zainwestować w ich ochronę, a szczególnie izolować od osiedli ludzkich czy nawet lokalnie zabronić trzymania kotów. Jesteśmy za.
Ale nie jest to powód do piętnowania całego gatunku przez dekret technokraty, który nie widzi różnicy między przyzwoleniem na trudne do ograniczenia i w skali kraju na razie niemożliwe do wyeliminowania zło polowania przez koty a masowym zabijaniem szpaków przez ludzi dla rozrywki.

Koty w Europie nie są ani obce, ani inwazyjne - ani faktycznie, ani prawnie. Dyskusja o nich obnażyła jednak perfidię biopolityki uprawianej pod wodzą IUCN w stosunku do mieszczących się w tej kategorii zwierząt innych gatunków ssaków. Jako gorliwy egzekutor doktryny prof. Solarz podkreśla, że we wszystkim opiera się na przesłankach biologicznych. Ale zaraz dekretuje że „usługi ekosystemowe powinny [sic] być wyświadczane tylko przez organizmy, które w danym środowisku występują naturalnie". A jeżeli gatunki obce robią coś pożytecznego, czego robić jako takie przecież nie powinny - np. norki amerykańskie skutecznie ograniczają populację zwalczanych piżmaków, bo robiły to w Ameryce Północnej, skąd oba gatunki pochodzą - to nie można ich za to chwalić, bo są obce, czyli z definicji złe.

Powstała nawet baza danych pod piękną nazwą DAISIE (Delivering Alien Invasive Species Inventories for Europe) zawierającą opisy „inwazyjnych gatunków obcych" o charakterze paszkwili, które, jak w brudnej walce politycznej, oczerniają te gatunki, podając tylko ich oddziaływania negatywne (rzeczywiste i głównie domniemane). I rozmyślnie pomijając wszelkie, nawet znaczące wpływy pozytywne (jak w przypadku norek amerykańskich).

Tak jak w stosunku do niechcianych ludzkich imigrantów, jeżeli nawet nie ma negatywnych konkretów lub poszlak do oskarżeń, to zawsze pozostaje oskarżanie o przenoszenie chorób (coś nam to przypomina!), zwykle tych samych, które występują już u gatunków „rodzimych".
Taki konserwacjonizm nie jest nawet paranauką. Jest pomylonym doktrynerstwem, skondensowanym produktem monopolu etycznych analfabetów na „ochronę przyrody" i kształtowanie biopolityki wobec zwierząt.

A przecież nikt nie dał konserwacjonistom tego monopolu – sami go sobie przywłaszczyli pod pozorem uprawiania nauki. Nie sądzę, aby jakiekolwiek społeczeństwo chciało wydawać publiczne pieniądze na taką „naukę", gdyby wiedziało, na czym ona polega. Proponujemy zamówienie sondażu z podaniem informacji o rocznym budżecie Instytutu Ochrony Przyrody PAN.

Tymczasem Polskie Towarzystwo Etyczne powtórnie wzywa do wycofania się z piętnowania kotów. Jest to bezsensowny i nieodpowiedzialny wybryk.

Polskie Towarzystwo Etyczne: Sprzeciwiamy się piętnowaniu kotów jako inwazyjnych i obcych.

Wyrażamy zdecydowany sprzeciw wobec kategoryzacji kota domowego przez Instytut Ochrony Przyrody PAN w Krakowie jako "inwazyjnego gatunku obcego".

Prof. dr hab. Andrzej Elżanowski jest zoologiem. Wykłada na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego. Jest przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Etycznego.

___________________

https://wyborcza.pl/7,75400,28717060,polskie-towarzystwo-etyczne-sprzeciwiamy-sie-pietnowaniu-kotow.html

Instytut Ochrony Przyrody PAN głosi nieprawdę, twierdząc, że „istnieją jednoznaczne dowody naukowe na negatywny wpływ kota domowego na rodzimą różnorodność".

Tego dowodu ma dostarczać jedna jedyna publikacja pod sensacyjnym tytułem „Koty zabijają rocznie miliony kręgowców na polskiej wsi". Jej autorzy (Krauze-Gryz i in., 2018) oszacowali, że w całej Polsce koty wiejskie zabijają rocznie 583 mln drobnych ssaków (głównie gryzoni) i 135 mln ptaków.

Znaczy to, że tępione przez ludzi gryzonie przeważają nad ptakami w pokarmie kotów w stosunku 4:1. A dodatkowo okazało się, że ten stosunek wynosi nawet 10:1 u kotów wychodzących dalej w pole i przez to często zabijanych przez myśliwych.

Zatem koty spełniają rolę, która zadecydowała o ich udomowieniu. Czyli w dzisiejszej terminologii - świadczą wielkoskalowe „regulujące usługi ekosystemowe".
Jak zwykle w ksenofobicznej nagonce na gatunki obce spełniane przez nie usługi ekosystemowe są pomijane, bo są niewygodnie pozytywne.

Koty wpływają na gatunki synantropijne od tysięcy lat. Od liczb zabitej zdobyczy do dowodu na zagrażanie jednemu gatunkowi przez drugi daleka droga. Jak to pokazały liczne wcześniejsze badania (m.in. w Wielkiej Brytanii i Szwecji), koty zabijają najwięcej ptaków w czerwcu, a ich zdobyczą są głównie podloty pospolitych gatunków synantropijnych [przystosowanych do życia w środowisku przekształconym przez człowieka - przyp. red.]. Większość z nich i tak nie przeżyłaby do następnej wiosny.

Koty niewątpliwie mogą zmniejszać liczebność synantropijnych gatunków ptaków, ale nie oznacza to wpływu na naukowo zdefiniowaną bioróżnorodność.

Koty nie mogą też być główną przyczyną obecnych spadków liczebności tych gatunków, bo ograniczają je (zwłaszcza populacje wróbli) od stuleci.

Twardym faktem naukowym jest występowanie w Europie Środkowej kotów w obrębie i wokół osiedli ludzkich od tysiąca lat (w Europie Zachodniej co najmniej od dwóch tysięcy).
Przy braku śladowych dowodów na wytępienie jakiegokolwiek gatunku ptaka, czyli na rzeczywisty wpływ kotów na bioróżnorodność.

Zmniejszenie populacji wróbli, kosów, szpaków nie ma wpływu na naukowo rozumianą bioróżnorodność - nawet jeśli jest złe w innych wymiarach.

Koty nie mają najmniejszego wpływu na populację żadnego z gatunków ptaków opisanych w "Polskiej czerwonej księdze" jako gatunki zagrożone, narażone na wyginięcie lub bliskie zagrożenia.

Bez względu na ich doktrynalną kategoryzację koty od tysiąca lat nieuchronnie wpływają jako czynnik selekcyjny na populacje ptaków synantropijnych - podobnie jak inne drapieżne ssaki.

Dlatego Europejska Sieć Informacji o Gatunkach Obcych (EASIN) uznaje koty za „częściowo rodzime".

Ignorowanie tysiącletniej historii środkowoeuropejskich kotów i potraktowanie ich przez IOP PAN jako obce (neobionty) jest naukowo (ekologicznie) błędne - bez względu na opinie nienotowanych w bazie "Nauka Polska" naukowców, cytowanych przez "Gazetę Wyborczą".

"Wyborcza" przyłączyła się [tym samym] do kampanii piętnowania kotów za pomocą pseudonaukowej retoryki o "przynależności do przyrody".

Czy następnym krokiem będzie zaliczenie do gatunków obcych także kun domowych (Martes foina)? Przecież zasiedliły Europę Środkową parę tysięcy lat temu, korzystając z ludzkich osiedli zarówno do schronienia, jak i zdobywania pokarmu. A obszar obecnej północno-wschodniej Polski nadal zasiedlają.

Unia Europejska nie uznaje kotów za groźny gatunek. Mimo wielkiego nacisku na ochronę gatunkową, niewspółmiernie większego niż na ochronę dobrostanu zwierząt, Komisja Europejska nie zaliczyła kotów do „inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Unii".

Nie zaliczyła właśnie dlatego, że nie ma dowodów na ich „znaczne niepożądane oddziaływanie na różnorodność biologiczną i powiązane usługi ekosystemowe".

A ewentualne zaliczenie ich do tej kategorii nie mogłoby „zapobiec ich wprowadzeniu, osiedleniu się i rozprzestrzenieniu" (art. 4 ust. 3 punkty c i d rozporządzenia 1143/2014).

Warunek możliwości zapobieżenia wprowadzeniu, osiedleniu się i rozprzestrzenieniu pokazuje, że zaliczanie jakichkolwiek gatunków udomowionych do kategorii „inwazyjnych gatunków obcych" jest pozbawione sensu. Ich rzekoma inwazyjność jest pochodną skrajnej inwazyjności gatunku Homo sapiens i zależy w pierwszym rzędzie od sposobu postępowania ludzi, którzy od dawna zasiedlają Eurazję wraz z ich domowymi zwierzętami. A nie od cech gatunkowych zwierząt udomowionych umożliwiających przemieszczanie się i zasiedlanie nowych obszarów.

Niezależnie od wpływu kotów na populacje ptaków zabijanie ptaków przez koty jest bezdyskusyjnym, wielowymiarowym, ogromnym złem - zarówno ze względu na samoistną wartość życia i cierpienia każdego ptaka jako doznającego podmiotu, jak i wartość pochodną ptaków dla ekosystemów i tę bezpośrednio doznawaną przez ludzi.

Zapewne nie da się tego zła całkowicie wyeliminować, podobnie jak innych źródeł zła (choćby ludzkiej przestępczości) wynikających ostatecznie z ewolucji napędzanej przez dobór naturalny.

Ale można i trzeba to zło radykalnie ograniczyć - pod warunkiem niepowielania doznawanego zła przez krzywdzenie kotów, których samoistna wartość życia nie wydaje się mniejsza od ludzkiej.
Najważniejszym humanitarnym środkiem zaradczym jest zmniejszenie liczebności kotów przez sterylizację, która w Polsce powiatowej działa bardzo słabo i zapewne nie poprawi się bez reformy obecnego systemu zapobiegania bezdomności zwierząt, niefortunnie powierzonego ustawowo gminom bez ustanowienia efektywnego nadzoru. Ten system powinien być radykalnie ulepszony wspólnymi siłami obrońców zwierząt i wyznawców bioróżnorodności (ochroniarzy gatunków).

Ale skuteczne i humanitarne zapobieganie bezdomności zwierząt wymaga minimum troski i poszanowania ich życia – stygmatyzacja kotów jako obcych inwazyjnych na pewno w tym nie pomaga. I jeszcze potęguje niesłabnący zapał do ich prześladowania przez myśliwych.

Poza tradycyjną wrogością myśliwych potwornie prześladowane przez wieki koty są nadal obiektem nienawiści grup pomyleńców (np. „Ludzie przeciw kotom").

Będą oni nakręcać się ksenofobiczną retoryką o złych, bo inwazyjnych obcych mających „negatywny wpływ na rodzimą przyrodę" (cytat z komentarza IOP PAN).

Troszczmy się i o ptaki, i o koty.

Trzeba uniemożliwiać, a przynajmniej ograniczać kotom polowanie poza domem. Trzeba do tego nakłaniać opiekunów czy towarzyszy życia kotów – kochane i zadbane koty mogą być szczęśliwe bez polowania, co twierdzę jako ich wieloletni opiekun (obecnie mamy z żoną pięcioro).

Dlatego pilnie potrzebna jest intensywna kampania uświadamiająca opiekunów, a nie piętnowanie kotów.

Ale trzeba też sobie uświadomić twardą prawdę, że ograniczenie kotom polowania jest nie do pogodzenia z ich dotychczasową gospodarczą funkcją łowców gryzoni.

Tradycyjnie koty były traktowane przez większość mieszkańców wsi jako łatwo zbywalne, bo dostępne w nadmiarze rodentycydy.

Jak potwierdzają przytoczone badania, wiejskie koty w większości (80 proc.) są raczej tolerowane niż utrzymywane i karmione resztkami - co zwykle oznacza krótkie życie i złą śmierć. Nie można jednak spodziewać się szybkiej zmiany tego stanu rzeczy. A demonizacja kotów tylko zwiększa prześladowanie tych spotkanych poza wsią.

Dlatego wszyscy, którym na sercu leży los ptaków i kotów, powinni zjednoczyć się w celu ograniczenia rozrodu kotów poprzez ich sterylizację, jak również społeczne napiętnowanie i przynajmniej ograniczenie komercyjnych hodowli kotów.

Wobec braku przesłanek naukowych i prawnych oraz wobec silnych przeciwwskazań etycznych i społecznych napiętnowanie przez IOP PAN kota domowego jako gatunku obcego inwazyjnego jest nieuzasadnione i nieodpowiedzialne. Wzywamy do wycofania tej decyzji.

---

O kotach i ludziach, czyli człowiek zawinił, kota powiesili. 

Oto genialny w swojej prostocie pomysł na odkupienie naszych przewin wobec dzikiej przyrody. Złożymy jej w ofierze kota domowego.

Władze Walldorf w Niemczech chcą zakazać wypuszczania kotów z domów . Za kota przyuważonego z ptaszkiem w pysku właściciel (kota) zapłaci karę w wysokości nawet 50 tys. euro.

Powód?

Kot domowy (Felis catus lub Felis silvestris catus) to gatunek inwazyjny, który na podbitych przez siebie terytoriach zabija miliony ptaków, ssaków i gadów.

Z szacunków polskich naukowców wynika, że nasze koty wiejskie co roku pożerają 583 mln drobnych ssaków i 136 mln ptaków.

Z kolei uczeni z USA szacują tamtejsze roczne kocie ofiary na 6-22 mld ssaków i 1-4 mld ptaków.

Doprawdy, są to liczby, które robią wrażenie. Szczególnie kiedy jest się miłośnikiem ptaków.
Bo myszy, norniki i szczury rzadziej uważamy za piękne i wymagające naszej łaskawej ochrony (nie wspominając o miliardach zwierząt hodowlanych , które służą nie tylko za ludzką, ale i kocią karmę).

Czy jednak kot domowy zagraża przetrwaniu innych gatunków?

To zależy.

W 2016 r. naukowcy z Australii i Nowej Zelandii oszacowali liczbę gatunków ptaków, ssaków i gadów, do których wymarcia albo zagrożenia wymarciem doprowadziło 30 inwazyjnych gatunków drapieżnych ssaków: przede wszystkim koty, gryzonie (te pierwsze polują też na te drugie), psy (w Australii toczy się debata, czy dingo to skarb narodowy, czy szkodnik ) i świnie. Uczeni naliczyli 142 gatunki wymarłe i 596 zagrożonych.

Kiedy jednak przyjrzymy się danym dotyczącym poszczególnym kontynentom, to okaże się, że zagrożenie dotyczy głównie Ameryki Środkowej, Australii, a także wysp Oceanu Spokojnego i Indyjskiego. A więc rejonów, do których europejska cywilizacja rolnicza dotarła dopiero kilkaset lat temu.

W Europie gatunki wybite albo zagrożone przez wszystkie 30 gatunków inwazyjnych drapieżnych ssaków można policzyć na palcach jednej ręki.

I tak wracamy do naszego morderczego mruczka .

Pochodzący od afrykańskiego kota nubijskiego (Felis silvestris lybica) kot domowy dotarł do Europy razem z anatolijskimi rolnikami już 9 tys. lat temu. Na tereny dzisiejszej Polski pierwsi rolnicy doszli tysiąc lat później – wiemy o tym dzięki zostawionym przez nich śladom serowarstwa i pszczelarstwa .

Europejska dzika przyroda miała więc dużo czasu, żeby się przystosować do obecności nowego drapieżnika.

Który zresztą w wielu jej rejonach (tam, gdzie są mroźne zimy) nie jest w stanie poradzić sobie bez ludzi.

Czy zatem kot domowy może być nadal dla niej zagrożeniem? Nawet jeśli rzeczywiście może być zagrożeniem dla gatunków żyjących na lądach niedawno podbitych przez Europejczyków?

Co prowadzi nas do gatunku, który tak naprawdę dzikiej przyrodzie zagraża. I który sprytnie wymiksował się ze stworzonej przez siebie definicji gatunku inwazyjnego. Według Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody gatunek inwazyjny to obcy dla danego ekosystemu gatunek, który został w nim introdukowany i sprawia problemy tym lokalnym.

Innymi słowy – Homo sapiens, który odpowiada za dramatyczne szkody wyrządzone dzikiej przyrodzie na całej Ziemi , w tym za obecne szóste wymieranie gatunków, nie może być uznany za inwazyjny. Ludzi nikt przecież nie introdukował, sami się rozleźli.

Dzięki temu logicznemu saltu mamy więc genialny w swojej prostocie pomysł na odkupienie naszych przewin wobec dzikiej przyrody. Złożymy na jej ołtarzu kota domowego. A także inne gatunki inwazyjne, które rozwlekliśmy po świecie. Jesteście gotowi na wyrżnięcie rosnących w Polsce robinii akacjowych?

Człowiek nie byłby sobą – czyli rozpolitykowaną małpą – gdyby nie próbował uzyskać rozgrzeszenia cudzym kosztem. Oczywiście, kosztem słabszego. Słabszy zawsze obrywa – tak było, jest i będzie.

Znaleźliśmy więc kota do bicia.

Tylko czy dzięki zniewoleniu kotów w domu zapobiegniemy szóstemu wielkiemu wymieraniu gatunków i uda nam się nie popełnić ekologicznego samobójstwa (ekocydu) ?

Wróćmy do Niemiec. Badania pokazują, że w ciągu trzech ostatnich dekad biomasa owadów latających w strefach ochrony przyrody w tym kraju zmniejszyła się o przeszło trzy czwarte .

Na naszych oczach w Europie znika więc podstawa piramidy troficznej. Owady stanowią przeszło połowę znanych nauce gatunków roślin i zwierząt. Nie tylko zapylają rośliny oraz same są pokarmem m.in. dla ptaków, ale i rozdrabniają martwą materię organiczną, wprowadzając ją ponownie do obiegu węgla w przyrodzie. Bez nich życie, jakie znamy , umrze.

Za zagładę owadów odpowiadają zaś intensywne rolnictwo i globalne ocieplenie . A więc nie kot, tylko ktoś. Człowiek.

Zamiast jednak spojrzeć sobie prosto w oczy, wolimy grać w kotka i myszkę i ekościemniać , bo przecież jakoś to będzie. To magiczne myślenie źle wróży przyszłości nie tylko kotów, ale i ptaków. Oraz ludzi. Szczury sobie poradzą .

https://wyborcza.pl/7,75400,28562054,o-kotach-i-ludziach-czyli-czlowiek-zawinil-kota-powiesili.html

---

Ludzie! Odpieprzcie się od kotów i zajmijcie się sobą To tragikomedia i groteska, kiedy człowiek poucza kota, żeby się ograniczył.

Człowiek to zwierzę obłąkane obsesją kontroli swojego otoczenia. Już nomadzi ze społeczności zbieracko-łowieckich starali się dostosować środowisko naturalne do siebie. Choć ich możliwości czynienia sobie Ziemi poddaną były mocno ograniczone - do ognia i włóczni oraz atlatla czy łuku - to wystarczyły, by doprowadzić do zagłady dużych zwierząt na nowo podbijanych kontynentach .

Ludzkie możliwości dostosowywania otoczenia do siebie (zamiast dostosowywania siebie do otoczenia) mocno się zwiększyły po opanowaniu sztuki uprawy roli i hodowli zwierząt blisko 11,5 tys. lat temu. Rewolucja rolnicza, która wtedy wybuchła na Bliskim Wschodzie, przetoczyła się potem przez cały świat niczym tsunami, nadając nowy wygląd lądom, a w końcu zmieniając nawet ekosystemy oceanu.

https://wyborcza.pl/7,75400,27308893,ludzie-odpieprzcie-sie-od-kotow-i-zajmijcie-sie-soba.html

Do dziś ludzkie pracowite ręce przekształciły aż 77 proc. lądów (nie licząc Antarktydy; ale od wybuchu rewolucji przemysłowej zmieniamy Ziemię na wielką skalę za pomocą wywołanego przez nas globalnego ocieplenia) i 87 proc. powierzchni oceanu. W efekcie ziemska biosfera straciła 83 proc. biomasy dzikich ssaków i blisko 40 proc. biomasy dzikich gatunków roślin. A ludzie i ich zwierzęta hodowlane stanowią łącznie blisko 96 proc. biomasy wszystkich ssaków żyjących obecnie na Ziemi .

Naukowcy, w tym międzynarodowe organizacje, jak Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych , alarmują, że mamy ostatnią szansę na restaurację dzikiej przyrody. Bo bez niej prawdopodobnie i my nie przetrwamy. Natura to system naczyń połączonych, utrzymywany w ruchu (przy życiu) przez przepływ materii pomiędzy organizmami. Kiedy ten przepływ ustaje, życie umiera - niczym gospodarka, w której ustanie przepływ pieniądza.

Wyzwanie przed ludzkością stoi więc olbrzymie. Jeśli chcemy ocaleć, musimy ocalić dziką przyrodę.
Jak możemy ją ocalić?

Możemy to zrobić jedynie poprzez rozsądne samoograniczenie się.

Człowiek nie byłby jednak sobą, gdyby nie zrzucał odpowiedzialności na kogoś innego. Po co my mamy się ograniczyć, skoro możemy ograniczyć kogoś innego?

Chłopcem do bicia stały się ostatnio koty, tzw. domowe.

Kot (Felis catus lub Felis silvestris catus) został udomowiony na Bliskim Wschodzie wkrótce po rewolucji rolniczej . Genetycy dowiedli, że jego w pełni dzikim najbliższym kuzynem (bo w końcu kot domowy, w przeciwieństwie do psa, jest tak naprawdę półdziki ) jest żyjący w Afryce kot nubijski (Felis silvestris lybica).

Kiedy ok. 9 tys. lat temu rolnicy z Anatolii ponieśli swoją kulturę i swoje geny do Europy, zabrali ze sobą i koty. Na tereny dzisiejszej Polski pierwsi rolnicy dotarli już blisko 8 tys. lat temu - wiemy o tym dzięki zostawionym przez nich śladom serowarstwa i pszczelarstwa .

Obecnie koty są czasem uznawane za jeden z wielu tzw. gatunków inwazyjnych - przywleczonych przez człowieka i podbijających obce dla siebie ekosystemy.

No i koty to mordercy (uwaga, ironia)! Jak wyliczają naukowcy, na podbitych przez siebie terytoriach zabijają rocznie dziesiątki milionów ptaków i małych ssaków.

Czas więc pali, należy czym prędzej rozwiązać koci problem! Przecież życie ptaków i gryzoni jest ważniejsze od życia kotów. Słyszymy więc, że koty powinny być sterylizowane, zamykane w aresztach domowych, ewentualnie wypuszczane na zewnątrz w obrożach z dzwonkami. A ludzie, którzy pozwalają im swobodnie się szwendać (i mordować!), są co najmniej nieodpowiedzialni.

Trzeba jednak szanownym zielonym hunwejbinom przypomnieć, że koty domowe nie znalazły się w Europie i na innych kontynentach ze swojej winy. Ktoś je tu dla własnego zysku przywlókł.

Zatem naprawdę brzmi to tragikomicznie i groteskowo, kiedy syty, a nawet przesycony człowiek poucza kota, żeby się ograniczył. Kiedy swoją obsesją kontroli zalewa resztę przyrody, a zapomina o sobie. W końcu to ludzi jest już na Ziemi przeszło 7,8 mld. A, jak się szacuje, światowa populacja kotów jest ponad dziesięciokrotnie mniejsza.

Koty nie budują też miast i fabryk, nie kierują samochodami, nie wycinają lasów, nie zatruwają powietrza, wody i gleby, nie zmieniają klimatu, nie doprowadzają (przynajmniej w Polsce) do zagłady całych gatunków. Dlaczego więc to koty mają płacić za błędy najbardziej inwazyjnego gatunku na świecie, który na dodatek miał czelność sam siebie nazwać rozumnym?

Atak na koty - jako zagrożenie dla bioróżnorodności - brzmi jak ponury żart obłąkanych.

Chcesz pouczać koty, jak mają żyć? Zacznij od siebie. Na początek choćby schudnij. Ziemia odetchnie.

***
Cała prawda o zwierzętach, ich prawach i ochronie. 

Autorka książki „Szczęśliwy kot” Dorota Sumińska także jest oburzona decyzją Polskiej Akademii Nauk. Jak ona podkreśla (i my również w jej argumentacji zgadzamy się), że tak naprawdę są inne przyczyny kurczenia się bioróżnorodności wśród ptaków, a za przykład podaje się m.in. zanieczyszczenie środowiska, wycinanie drzew, wiatraki produkujące prąd, linie wysokiego napięcia, samochody, gołębie miejskie, które wypędzają wróble z ich przestrzeni i człowiek, a dokładnie jego działalność ingerująca w przyrodę.

Czy człowiek znajduje się na liście nieinwazyjnych gatunków obcych?

– i powyższym argumentem uważamy, że kotom niesłusznie przypisano zbyt dużą winę.

Popularne posty