Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński. Post-prawda - najważniejsze słowo ostatnich lat - opisuje świat, w którym fakty nie mają znaczenia. Liczą się tylko emocje i osobiste przekonania. To w takim świecie dochodzi do Brexitu i zwycięstwa Donalda Trumpa.
Słowo istnieje od ponad 20 lat i służy do opisania okoliczności, w których emocje i osobiste przekonania mają większe znaczenie i wpływ na postrzeganie rzeczywistości niż fakty. Na czym polega polityka i życie publiczne w świecie "post-prawdy"? Mówi się "post-prawda", by nie powiedzieć "kłamstwo". Przecież to oznacza to samo. To dzięki "post-prawdzie" Donald Trump wygrał wybory prezydenckie. To właśnie w kontekście wyborów w USA oraz Brexitu najczęściej pojawiał się ten termin. Kto tworzy "post-prawdę"? Do czego to doprowadza?
Warto się z postprawdą i jej definicją oswoić. Jej kariera nie zakończy się na wyróżnieniu przyznanym w ostatnich miesiącach roku przez leksykografów z Wysp Brytyjskich. Możecie być pewni, że wcześniej czy później doświadczycie postprawdy w praktyce. Cóż to jest postprawda?
Czym jest zatem postprawda? Wzburzaniem umysłów, ale przede wszystkim podsycaniem emocji. Według definicji oksfordzkiej z postprawdą mamy do czynienia wówczas, gdy “obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej, niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”.
A teraz przyjrzyjcie się polityce czy biznesowi. Spójrzcie na Internet, jako źródło wiedzy o świecie. Przypomnijcie sobie, jak często w minionym roku mówiono o fałszywych informacjach, dezinformacji. Zwróćcie uwagę, jak łatwo zdobywały poklask podczas kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych czy referendalnej w Wielkiej Brytanii.
Postprawda jest jak choroba zakaźna rozprzestrzeniająca się drogą kropelkową. Dziś fakty się nie liczą. Trudno jednoznacznie wskazać winnego tego stanu rzeczy. Odpowiadają za to pospołu media i politycy. Można śmiało założyć, że są co najmniej dwa rodzaje postprawdy.
Ta w wersji soft kojarzy się z oczkiem puszczonym w reklamie. Pamiętacie reklamy piwa bezalkoholowego z lat 90., w których aktorzy właśnie to robili? “Nie możemy wam podsunąć właściwego produktu wprost, bo zabrania nam tego prawo, ale jak się dobrze zastanowicie, z łatwością domyślicie się po co sięgnąć” – zdawały się mówić reklamy. “Mariola o… kocim spojrzeniu” to inny przykład tego samego zjawiska.
Postprawda w wersji hard to po prostu kłamstwo sprzedawane jako prawda objawiona, po to, by zwrócić uwagę odbiorców na – a jakże – “prawdziwe” intencje przeciwnika. To ona często przeradza się w teorie spiskowe.
Zjawisko to nie jest nowe. Wystarczy przypomnieć sobie wszelkie “fakty” podawane z wypiekami na twarzy po 11 września 2001 r. Zawrotną karierę robiły wówczas analizy reakcji prezydenta George’a W. Busha, który przez natchnionych fantastów był uznawany za prawdziwego sprawcę zamachów na World Trade Center i Pentagon. Dlaczego? Bo 11 września miał być dla niego casus belli. Globalne koła zataczały historie o Żydach, którzy mieli nie przyjść do pracy w dniu zamachu. W sieci można znaleźć całe tony tego typu historii.
W dobie ekspansji Internetu takie treści zyskują jeszcze większą liczbę odbiorców. Dzięki serwisom społecznościowym mogą rozprzestrzeniać się viralowo, czy też ujmując rzecz po polsku, „wirusowo”. To dlatego wiele osób wierzy, że założycielem Państwa Islamskiego jest Barack Obama. Człowiek z rzekomo fałszywą metryką. To Internet jest dziś drogą zakażenia wielu umysłów i serc.
Spiskowe teorie to jedno. Być może ważniejsze jest granie na emocjach odbiorców. To ono definicyjnie zawiera się w tym, co w Słowniku Oxfordzkim nazywane jest postprawdą. Można powiedzieć, że prymitywny populizm jest jedną z jej form. Wybory w Stanach Zjednoczonych, referendum w sprawie Brexitu – to tylko dwa ostatnie i ważniejsze przykłady tego, w jaki sposób postprawda staje się zagrożeniem. To dlatego Angela Merkel mówiła o tym zjawisku w Bundestagu. Możecie jej nie lubić, ale w jednym ma rację – nieprawdziwe informacje, rozprzestrzeniające się w błyskawicznym tempie, będą miały wpływ na coraz większą część społeczeństwa.
Ok, powiecie, ale przecież media robią to od lat. Nie ma chyba grupy zawodowej, która straciłaby więcej szacunku w ostatnich kilku dekadach niż dziennikarze. Rzeczywiście wielu powinno uwiesić sobie kamień młyński u szyi. Jest jednak jedno „ale”. Brak obiektywizmu, zdradzanie własnych sympatii politycznych to jedno. Kłamstwo ogłaszane jako prawda, to coś zupełnie innego.
Post-prawda. Definiowane jest ono to słowo w sposób następujący: „informacje odnoszące się do okoliczności albo opisujące okoliczności, w których obiektywne fakty wywierają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż emocje i osobiste przekonania”.
To świetny opis fenomenu, który opanowuje dziś światowy obieg informacji i kształtuje poglądy ludzi, szczególnie tych, którzy codziennie karmią się strawą dostarczaną przez media społecznościowe. Był on widoczny jak na dłoni choćby podczas ostatniej kampanii wyborczej w USA. Słowa obojga kandydatów – choć zdecydowanie częściej Donalda Trumpa – wielokrotnie były dalekie od prawdy, ale nie miało to zasadniczego wpływu na opinię publiczną i decyzje podejmowane przy urnach wyborczych.
Można było udowodnić kłamstwo, jak choćby to, że Trump jakoby nigdy nie wspierał wojny w Iraku, lecz to w żaden sposób nie kompromitowało go w oczach zwolenników. Sam kandydat nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia, kłamstwa nazywał „szczerą hiperbolą”, zakładając, że jeśli dzięki temu wygrywa, nic więcej się nie liczy.
W państwach totalitarnych zagłuszano niekontrolowane stacje radiowe i cenzurowano wszelkie informacje, zatem trudno było zweryfikować kłamstwa propagandy. Jednak dlaczego dziś ulegamy kłamstwom post-prawdy, mimo iż dostęp do informacji zdaje się szerszy niż kiedykolwiek?
Zwróćmy uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze: natura internetu, a przede wszystkim mediów społecznościowych. Treści, często anonimowego autorstwa, które się w nich pojawiają, nie podlegają żadnej formie weryfikacji, a najistotniejsze przy ich rozpowszechnianiu jest to, ile „klików” przyniosą i ile „lajków” zbiorą. Portalom typu Facebooka zależy na tym, aby użytkownicy jak najczęściej z nich korzystali, a jak się okazuje, fałszywe informacje służą temu celowi znacznie lepiej niż prawdziwe. Wielu ludzi szuka dziś informacji nie tyle prawdziwych, ile atrakcyjnych, szokujących, śmiesznych. Prawda nie jest tu na pierwszym miejscu.
Po drugie: upartyjnienie prawdy, co widać najlepiej na naszym, polskim podwórku. Można dowieść ponad wszelką wątpliwość, że minister się mylił, że poseł świadomie kłamał, a ci, którzy należą do ich politycznego plemienia i tak będą temu zaprzeczać. Nawet jeśli mają świadomość, co jest prawdziwe, nie dadzą temu świadectwa i nie będą przy tym zażenowani. Niekiedy tylko mrugną okiem, pod warunkiem że nikt ich nie filmuje. Ralph Keyes, wybitny badacz zjawiska post-prawdy, ujmuje to w prostych słowach: „Kłamiemy bezwstydnie, a przy tym nie widzimy powodów, by tego nie robić”.
O zjawisku post-prawdy można napisać, że różni się od „zwykłego” kłamstwa. W skrócie, różnica na poziomie indywidualnym polega na tym, że o ile tradycyjny kłamca mówi nieprawdę po to, by odwrócić naszą uwagę od faktów – np. polityk przekonujący, że popiera podwyżkę podatków dla najbogatszych, choć głosował za ich obniżeniem – o tyle dla kłamcy współczesnego owe fakty nie mają żadnego znaczenia – jednego dnia powie nam, że podatki należy podnieść, drugiego, że obniżyć, a trzeciego, że jeszcze nigdy się nad tym nie zastanawiał i musi pomyśleć.
Dla kłamcy tradycyjnego fakty są więc punktem odniesienia. Dla kłamcy epoki post-prawdy nie mają one żadnego znaczenia. A kiedy wytkniemy mu niespójność, ten po prostu zaprzeczy lub zignoruje pytanie i zmieni temat. Zachowanie Donalda Trumpa, który jednego dnia kilkakrotnie zmieniał swoje stanowisko chociażby w sprawie prawa do przerywania ciąży, jest doskonałym przykładem tego zjawiska.
Prezydent elekt D. Trump tę strategię doskonale opanował. W czasie kampanii opowiadał o swoich sukcesach biznesowych w Atlantic City (choć jego kasyna regularnie plajtowały), o dramatycznie rosnącej przestępczości w USA (statystyki jasno wskazują, że jest najniższa od lat) czy znakomitych wynikach swojego „uniwersytetu” (już po wyborach zgodził się na zapłacenie ponad 20 mln dol. oszukanym słuchaczom). Konfrontowany z tymi faktami, Trump po prostu wzrusza ramionami, twierdzi, że zna „wielu ludzi”, którzy mają odmienne zdanie lub… opowiada nową historię.
Elementem charakterystycznym dla epoki post-prawdy jest jednak nie tylko sama pogarda dla faktów, ale i to, że nie niesie ona ze sobą żadnych negatywnych konsekwencji. „Kłamiemy bezwstydnie, a do tego nie widzimy powodów, by tego nie robić. […] Zachowanie Trumpa jest tylko najbardziej jaskrawym przykładem tego trendu. Wybór Trumpa był możliwy nie tylko ze względu na jego kłamstwa, ale przede wszystkim dlatego, że większość wyborców zdecydowała się przymknąć na nie oko lub sobie tylko znanym sposobem w ogóle ich nie dostrzegła (piramidalnym paradoksem jest fakt, że nałogowy kłamca został przez wielu Amerykanów wybrany jako człowiek, który „wreszcie mówi, jak jest”).
Obok Trumpa szeroko opisywane są także nieprawdy wygłaszane m.in. przez zwolenników Brexitu. W Polsce analogicznego zjawiska dostrzega się w zwolennikach Jarosława Kaczyńskiego. Kłamstwo jest metodą działania. Donald Trump kłamie, ponieważ dąży do osiągnięcia osobistych korzyści. Jarosław Kaczyński i jego akolici mogą ignorować fakty w imię budowy wielkiej Polski, ale metodę stosują podobną.
Czy Kaczyński i jego otoczenie naprawdę postępują jak Trump? Niestety tak, a najbardziej klarownym przykładem jest narracja w sprawie katastrofy smoleńskiej. To jest jedna ze spraw. Na przestrzeni ostatnich sześciu lat mówiono nam, że przyczyną „zamachu” były m.in. zablokowane drążki sterownicze, sztuczna mgła, bomby zamontowane na pokładzie oraz złe dane nawigacyjne podane przez rosyjskich kontrolerów. Nigdy, gdy w obiegu pojawiała się nowa „teoria”, nie usłyszeliśmy przyznania, że poprzednia była błędna. Po prostu opowiadano nam nową historię. Podobnie było, kiedy minister obrony mówił o broni elektromagnetycznej testowanej przez Amerykanów na Polakach czy odkupieniu przez Rosję francuskich mistrali od Egiptu za 1 dol. Konfrontowany z faktami, proszony o dane czy źródła po prostu sprawę zignorował.
Sam prezes PiS-u bardzo często stosuje podobną strategię. Kiedy od lat mówi o wymyślonych układach; kiedy zarzuca przedsiębiorcom, że wstrzymują się z inwestycjami, ponieważ są zwolennikami poprzedniej władzy; kiedy jednego dnia przekonuje, jak ważny jest dla niego wzrost PKB, a drugiego – że jest go w stanie poświęcić dla realizacji swojej wizji Polski; kiedy wreszcie zarzuca opozycji próbę przeprowadzenia puczu, a to na podstawie liczby zamówionych kanapek – robi dokładnie to samo co Trump, wygłasza tezy sprzeczne ze sobą i mające w najlepszym razie luźny związek z faktami.
Dlaczego tak postępuje Jarosław Kaczyński z jego otoczeniem? Pewności nie mamy, ale w tym wypadku nie ma to najmniejszego znaczenia. Tym bowiem, co łączy go z Trumpem, Nigelem Faragem czy Władimirem Putinem, jest bowiem nie cel, a zastosowana metoda.
Post-prawda nas zniewoli? Termin „odnoszący się do, lub opisujący sytuację, w której obiektywne fakty mają mniejsze znaczenie w kształtowaniu opinii publicznej, niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”. Określenie to pojawia się już na początku lat 90. Karierę zaczął robić dopiero w tym roku – z łam długich esejów publikowanych na łamach niszowych pism literackich przenosząc się do głównego nurtu.
Kontekstem w jakim pojawiał się ten termin była przede wszystkim polityka. O „polityce post-prawdy” mówili dziennikarze, prezenterki telewizyjne, felietoniści i same polityczki. Jako przykłady wskazywano na referendum w sprawie Brexitu zakończone decyzją Brytyjczyków o opuszczeniu zjednoczonej Europy, wygraną Trumpa w Stanach, rosyjską propagandę w kwestii Ukrainy. My ze swojego podwórka dorzucić moglibyśmy kolejne spiskowe teorie w sprawie Smoleńska.
Wszystkie te przypadki charakteryzuje polityka oparta na ciągłym szumie informacyjnym, w którym zacierają się granice między faktem a opinią, prawdą i fałszem, informacją i dezinformacją. W takim środowisku, gdzie nawet wielokrotnie zdementowane informacje długo mogą żyć własnym życiem, politycy nie konkurują ze sobą, starając się zdiagnozować realnie istniejącej problemy i przedstawić rozwiązania opierające się na dowodach i faktach. Zamiast tego dążą do tego, by jak najsilniej zmobilizować wokół siebie emocje i uprzedzenia grup wyborców, posługując się hasłami pozbawionymi związku z rzeczywistością: o „zamachu w Smoleńsku”; czy „prawdziwych kosztach członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej”.
Czy politycy zawsze nie kłamali? Tu jednak może pojawić się pytanie – „czy politycy zawsze nie kłamali”? Czy demokratyczna polityka nie była od niepamiętnych czasów skażona demagogią, odwoływaniem się do emocji i uprzedzeń wyborców?
Z pewnością była. Demokratyczni politycy wielokrotnie okłamywali opinię publiczną. Richard Nixon kłamał w sprawie Watergate, Bill Clinton w sprawie swoich relacji z Monicą Lewinsky. Lyndon B. Johnson i jego administracja okłamywali amerykański Kongres w kwestii właściwej skali zaangażowania Stanów w wojnę w Indochinach. Ronald Reagan kłamał zaprzeczając, że Ameryka nielegalnie sprzedawała broń reżimowi ajatollahów w Iranie, w zamian za uwolnienie amerykańskich zakładników przetrzymywanych przez związane z Teheranem grupy zbrojne w Libanie.
Czy więc faktycznie potrzebujemy terminu „post-prawda”? Donald Trump od Reagana różni się tylko częstotliwością i skalą powtarzanych kłamstw, ale co do istoty pozostaje politykiem z tego samego porządku.
Jak Reagan nie mataczyłby w kwestii Iranu, między nim, a Trumpem jest jednak jedna, zasadnicza różnica. Gdy sprawy sprzedaży broni do Iranu nie dało się już dłużej ukrywać przed opinią publiczną, Reagan powiedział, że „choć jego serce temu zaprzecza, to fakty bezwzględnie wskazują, że skandal miał miejsce”. Trump przyłapany na kłamstwie albo idzie w zaparte albo twierdzi, że nigdy nic takiego nie powiedział, został źle zrozumiany, lub nie mówił dosłownie.
Doskonałego przykładu dostarcza jego komentarz do obietnicy, jaką zrobił w trakcie kampanii prezydenckiej pracownikom produkującego urządzenia chłodnicze koncernu Carrier z Indiany. Obiecał im, że nie dopuści, by firma przeniosła miejsca pracy z ich stanu za granicę. Spytany o to po wyborach, Trump stwierdził, że nie pamięta, by składał taką obietnicę. Gdy puszczono mu nagranie jego wypowiedzi, odpowiedział, że nie chodziło mu konkretnie o Carriera, a o wszystkie amerykańskie firmy, a w tym wypadku „użył eufemizmu”.
Kłamstwo nagrodzone. Przy tym w erze „post-prawdy” demaskacja kłamstwa często jest po prostu bezskuteczna. Pozwala kłamiącemu przedstawić się jako ofiara nagonki ze strony sił, które nie mogą znieść, że „mówi prawdę”.
Antoni Macierewicz (PiS) może przedstawiać kolejne, wzajemnie się wykluczające wersje „zamachu w Smoleńsku”, fakt, że co pół roku porzuca teorię, którą wcześniej przedstawiał jako „pewną”, nijak nie szkodzi jego pozycji wśród własnych zwolenników.
Fakt, że Putin kłamał w sprawie aneksji Krymu i udziału w niej rosyjskich wojsk, tylko służy jego obrazowi cynicznego polityka, zimnego stratega, bezwzględnie ogrywającego Zachód w dyplomatycznej grze.
Także po Trumpie kłamstwa spływają jak woda po kaczce. W trakcie prawyborów w Partii Republikańskiej portal Politico przez tydzień śledził wszystkie wypowiedzi Trumpa. Według dziennikarzy medium mijał się on z prawdą średnio co pięć minut. Podobny eksperyment powtórzono w trakcie wyborów powszechnych jesienią – wtedy kłamał co 3 minuty. Według portalu „PolitiFact” około 70% wypowiedzi Trumpa w trakcie całej kampanii wyborczej na różny sposób rozchodziło się z prawdą.
W niczym to mu jednak nie przeszkodziło wygrać wyborów. Choć amerykańskie media wykonały wielką pracę sprawdzając słowo po słowie wypowiedzi Trumpa, to na nic się ona politycznie nie zdała. Wyborcy ery post-prawdy szukają bowiem przede wszystkim potwierdzenia własnych emocji i uprzedzeń. Gdy Trump mówi nieprawdę w sprawie migracji, a Macierewicz w sprawie Smoleńska, odwołują się do autentycznej złości, poczucia odrzucenia, wściekłości własnych wyborców, który nic nie przekona, że mogą się mylić, bo przecież „wiedzą jak jest”.
Filary post-prawdy. Pojawia się tu oczywiste pytanie: jak trafiliśmy w to miejsce? Odpowiedź, jak zawsze w takich wypadkach jest złożona, reżim post-prawdy wspiera się na kilku filarach.
Po pierwsze, dystrybucją post-prawdy zajmują się grupy interesów, którym potrzebna jest ona do realizacji własnych gospodarczych, czy politycznych celów.
Weźmy kwestię zmian klimatu. Na początku lat 90. Amerykański strateg polityczny Frank Luntz, radził Republikanom i związanym z nimi liderom biznesu przerażonym tym, że walka ze zmianami klimatu może sparaliżować amerykańską gospodarkę, by uderzyli w naukowy konsensus w tej sprawie. Jeśli opinia publiczna uzna, że nauka jest zgodna w tej kwestii nic nie powstrzyma niekorzystnej dla was polityki, dlatego trzeba złamać naukowy konsensus – radził. Jego rad posłuchano. Lobby naftowe, węglowe i pokrewne od lat inwestuje w wątpliwe metodologicznie badania podważające klimatyczny konsensus, wynajęci przez nich eksperci od PR dbają, by opinie te trafiły do mediów głównego nurtu i na równi były w nich dyskutowane z ustaleniami większości klimatologów.
Media są drugim filarem świata post-prawdy. Jego rozkwit to czas kryzysu mediów tradycyjnych i rozkwitu społecznościowych, z których coraz więcej osób czerpie informacje o polityce. W mediach społecznościowych nie ma redakcji sprawdzających prawdziwość informacji, zupełna bzdura odpowiednio często udostępniana na popularnych profilach może zyskać status źródła informacji kształtującego istotnie zachowania polityczne i społeczne.
W Stanach w ciągu trzech ostatnich miesięcy kampanii wyborczej 20 najpopularniejszych fałszywych wiadomości na Facebooku wygenerowało większe zaangażowanie odbiorców (w postaci udostępnień i komentarzy) niż 20 najpopularniejszych prawdziwych wiadomości, pochodzących z szanowanych mediów tradycyjnych.
Przeżywające kryzys tradycyjne media, coraz ostrzej konkurujące o rynek, same często flirtują ze światem post-prawdy. Pluralizm tradycyjnych i nowych mediów wytworzył sytuację, w której wielość opcji nie służy odbiorcom do weryfikowania informacji w wielu źródłach, konfrontowania ze sobą różnych punktów widzenia, ale pozwala zamykać się w bańkach, w których otrzymujemy tylko te informację, które potwierdzają to, co już wiemy. Społeczeństwo nie ufa mediom głównego nurtu, nie ufa informacjom podawanym przez media głównego nurtu.
Czy raczej, co wydaje się nam, że wiemy – taki porządek medialny jest szczególnie żyznym terenem dla miejskich legend i fantastycznych teorii spiskowych. W jego ramach 40% Amerykanów nie ufa oficjalnym statystykom dotyczącym bezrobocia, 45% Republikanów w Stanach wierzy, że Obama nie urodził się w Ameryce. W Polsce z kolei w ciągu jednego / ostatniego roku aż o 6 punktów procentowych (z 16 do 22) wzrosła liczba osób deklarujących w badaniach przekonanie, że Smoleńsku doszło do zamachu.
Zbyt ciężka prawda? Uparte trzymanie się własnych przekonań, nawet, gdy fakty mówią co innego, rozkwit teorii spiskowych, charakteryzują zwłaszcza czasy przełomu i przejścia. A w takich czasach żyjemy, dokonująca się przemiana technologiczna, coraz szersze zastępowanie ludzkiej pracy przez maszynową (także w „zawodach umysłowych”), towarzyszący temu radykalny wzrost nierówności społecznych, wyzwalają naturalne lęki, potrzebę stabilizacji i oswojenia świata. „Polityka post-prawdy” dostarcza łatwych odpowiedzi na wyzwania niesione przez ten chaos.
Zwłaszcza, że nawet w spokojniejszych czasach prawda nigdy nie była czymś, do czego ludzie by naturalnie, w oczywisty sposób dążyli. Biolodzy ewolucyjni, neuropsycholodzy i przedstawiciele pokrewnych dziedzin wyciągają doszli do wniosku, że ludzie raczej unikają niż szukają prawdy. Proces konfrontacji własnych przekonań, uprzedzeń i lęków z prawdą zawsze jest bolesny, dokonywany przy dużym wysiłku i niejako „wbrew sobie”.
Dotyczy to także polityki. Uznawany za jednego z autorów pojęcia „post-prawdy” serbsko-amerykański pisarz Steve Tesich, pisał na początku lat 90., że odkrycie prawdy o aferze Watergate, z jednej strony pokazało siłę amerykańskiej demokracji, z drugiej stało się dla Amerykanów głęboko traumatycznym wydarzeniem. „Prawda zaczęła być utożsamiana ze złymi wiadomościami”, których zawsze lepiej unikać – pisał Tesich . Dlatego, gdy Reagan okłamywał Amerykanów w sprawie Iranu, ci w zasadzie przyjęli to z ulgą – kolejna odsłona brzydkiej prawdy byłaby zbyt trudna do przyjęcia.
Być może część wyborców Trumpa także wie, że obietnice prezydenta-elekta dotyczące zatrzymania amerykańskich firm w Stanach nie są realne. Ale kłamstwo, jakie podsuwa im Trump jest ulgą wobec prawdy, której tyleż się obawiają, co wiedzą, że w końcu wyjdzie na jaw.
Jeśli demokracja polega na tym, że obywatele są w stanie rozliczać polityków z ich czynów, to konieczne jest do tego istnienie języka zdolnego opisywać rzeczywistość, nazwać fakty i oceniać je. Post-prawda to porządek, w którym przestaje być to możliwe. Ufundowany na niej świat łatwo przeistoczyć może się w pełzającą, chwytająca nas za gardło cichą dyktaturę.
Jak do tego nie dopuścić? Najtęższe głowy będą nad tym myślały w następnych latach. Możemy udzielić wielu odpowiedzi: trzeba wyedukować ludzi, jak poruszać się w świecie nowych mediów; oddolnie budować polityczne zaangażowanie grup zmarginalizowanych tak, by przestały by być łatwym łupem dla populistów i demagogów. Wszystkie te odpowiedzi są prawdziwe, ale żadna nie wydaje się wystarczająca.
Pewne jest tylko to, że nie ma powrotu do tego, co było wcześniej, do starego systemu debaty publicznej, z rozdzieleniem informacji i teorii spiskowych, opinii ekspertów i miejskich legend.
Współczesne demokracje liberalne muszą szybko nauczyć się, jak nie dać się post-prawdzie w świecie, który za sprawą technologicznych i społecznych przemian jest od tego sprzed dwudziestu pięciu lat jednocześnie bardziej demokratyczny i pluralistyczny, jak i bardziej podatny na działania ośrodków i jednostek radykalnie odległych zarówno od demokracji, jak i pluralizmu.
Niebezpieczny trend w mediach społecznościowych: zjawisko fake news. Facebook w ostatnim czasie jest wręcz zalewany wiadomościami. Pośród tych ważnych i prawdziwych kryje się jednak mnóstwo fałszywych postów, żerujących na ludzkiej łatwowierności.
Żyjemy w czasach, w których informacja ma zdecydowanie największe znaczenie. Choć w żaden sposób nie da się obiektywnie zmierzyć jej wartości, to na niej opiera się dziś to, jak funkcjonują rynki, społeczeństwa oraz korporacje. Informacje są więc wszędzie, zalewają nas z każdej możliwej strony, wprowadzając często do naszego życia szum i chaos, w którym trudno się odnaleźć. W tym natłoku wieści, reklam, artykułów i materiałów coraz częściej czai się jednak coś, co w bardzo prymitywny, ale skuteczny sposób może wpływać na naszą rzeczywistość. Mowa oczywiście o informacjach fałszywych, z angielskiego zwanych po prostu fake news, które wprawdzie same w sobie niczym nowym nie są, to w dobie mediów społecznościowych, portali, blogów, przeżywają swój złoty wiek.
"Fakty" z Facebooka. Głównym legowiskiem wyssanych z palca wieści jest naturalnie Facebook - serwis, z którego regularnie korzystają setki milionów ludzi. Korzystają często bez jakiejkolwiek refleksji, uznając wszystko, co tam ujrzą, za fakt. To ostatnie słowo jest w tym przypadku kluczowe - widząc coś na tablicy znajomego, wielu użytkowników w ciemno lajkuje i udostępnia dalej treści, które kompletnie mijają się z prawdą, lecz pasują akurat do ich wizji rzeczywistości. W ten sposób umacniają swój światopogląd (hej, nie tylko ja mam takie zdanie!), choć bezstronnie da się mu przypisać miano złudzenia. Mark Zuckerberg i reszta jego zespołu trend ten obserwowała już od dawna, ale to dopiero w okresie amerykańskich wyborów prezydenckich całe zjawisko rozdmuchało się na niewyobrażalną skalę.
Na Facebooku ogromną popularność zyskiwały nie tylko zmyślone posty w stylu Trump powiedział to i to bądź Clinton jest zamieszana w aferę taką i taką, ale także i wszelakiej maści szokujące odkrycia, zdjęcia, memy, grafika i tym podobne twory. Ludzie, czytając jedynie nagłówek, lub mem, udostępniali je dalej, dodając tej śnieżnej kuli kłamstw dodatkowych rozmiarów. Część mniej odpowiedzialnych mediów także rozprzestrzeniała je dalej, nadając tym dziwnym wieściom coraz większej wiarygodności. Przykłady można jeszcze mnożyć a mnożyć.
FAKE NEWS ROZPOWSZECHNIŁO SIĘ PRZEZ LENISTWO INTERNAUTÓW. ZAMIAST KRYTYCZNIE PODCHODZIĆ DO TEGO, CO WIDZIMY W SIECI, Z AUTOMATU PRZYJMUJEMY WSZYSTKO ZA DOBRĄ MONETĘ.
Przykład. Fałszywe są także oficjalne wiadomości, reklamy. Ostatnio na FB pokazała się reklama, ze można kupić smartfon Samsung Galaxy S7 Edge, złoty za 169,99 zł w jednej z czołowych sieci marketów elektronicznych w Polsce! Myślę - pomyłka, wezmę 4 sztuki! Dopiero po kliknięciu w reklamę i przekierowaniu na stronę sklepu można było się dowiedzieć, że chodzi o... etui!
No, ale skoro oficjalny rzecznik prasowy Donalda Trumpa używa stwierdzenia "ALTERNATYWNE FAKTY!"
Kreowanie newsów w sieci. Pierwsza metoda, czyli zmyślanie informacji, robi właśnie karierę. Ranate Künast, polityk Partii Zielonych, została zacytowana na facebooku. Chodziło o jej wypowiedź dotyczącą mężczyzny, który zamordował młodą kobietę we Fryburgu. Jako źródło podano opiniotwórczą "Süddeutsche Zeitung". Ani gazeta ani Renate Künast z podanym cytatem nie mają nic wspólnego. Wypowiedź polityk można było jednak czytać na facebooku przez kilka dni, mimo że portal społecznościowy został poinformowany o tym, że chodzi o tzw. fake news. Renate Künast wytoczyła facebookowi proces.
CIA podejrzewa, że działania rosyjskich hakerów przyczyniły się do zwycięstwa Donalda Trumpa. Amerykański prezydent elekt nazwał te przypuszczenia „śmiesznymi”.
Trzeba przygotować się na fałszowanie prawdy. Niemcy, oraz USA sprawdzają, czy to Rosja stoi za opublikowaniem dokumentów w śledztwie dotyczącym NSA. Niemieccy politycy nie ukrywają, że obawiają się, iż wybory w ich kraju mogą zostać zmanipulowane. Rolf Mützenich powiedział w rozmowie z "Kölner Stadt-Anzeiger", że podczas kampanii wyborczej 2017 będzie trzeba przygotować się na kłamstwa i fałszowanie prawdy.
W podobnym tonie wypowiedział się szef FDP Christian Lindner: „Już teraz można przewidzieć, że sterowane z Rosji media internetowe będą rozpowszechniały mylące treści i wykreowane informacje. To wierzchołek góry lodowej. Dzięki tym działaniom Niemcy mają zostać zdestabilizowane a AfD wzmocniona”.
Rosja prowadziła także wojnę dezinformacyjną w internecie podczas agresji wojskowej na Gruzję i Ukrainę, fałszując fakty!
Internet bywa wspaniały z wielu względów. Propaganda jest jednym z nich. Nigdy wcześniej nie mieliśmy dostępu do takiej ilości informacji, ale nigdy wcześniej nie byliśmy tak bombardowani przekazami z każdej strony. Nic dziwnego, że organizacje, firmy czy politycy próbują wykorzystywać te możliwości do ugrania czegoś dla siebie.
Fake news – lukratywna propaganda, bańka informacyjna? Propaganda, słowo z nieprzyjemnymi konotacjami, jest powszechna.
Propaganda (od łac. propagare – rozszerzać, rozciągać, krzewić) – celowe działanie zmierzające do ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości lub jednostki, polegające na manipulacji intelektualnej i emocjonalnej (czasem z użyciem jednostronnych, etycznie niewłaściwych lub nawet całkowicie fałszywych argumentów).
Gdy propaganda zmierza do upowszechnienia trwałych postaw społecznych, poprzez narzucenie lub zmuszenie odbiorców do przyjęcia określonych treści, wtedy stanowi jeden z elementów indoktrynacji.
Reklamy są przecież powszechną, codzienną formą propagandy. Ładny, szczęśliwy obrazek rodziny połączony z jakimś produktem ma skłonić nas do utworzenia pozytywnej emocji i finalnie kupienia produktu, wszystkie bzdurne statystyki podawane na końcach reklam służą niczemu innemu niż przekonaniu nas, że produkt jest najlepszy. Do tego, że reklamy pokazują wykrzywioną albo nawet zakłamaną rzeczywistość co już się przyzwyczailiśmy. Do tego że jesteśmy pod ich wpływem też.
Tymczasem fałszywe newsy wciąż budzą kontrowersje. Problem w tym, że fałszywy news fałszywemu newsowi nierówny. “Fake news” dotychczas uważany był za informację całkowicie nieprawdziwą, wprowadzoną do obiegu medialnego w celu dezinformacji czy żartu. Potem przyszedł internet i okazało się, że niemal każdy może założyć sobie serwis informacyjny z newsami. A opakowane ładnie nie muszą być nawet prawdziwe by sprzedawać się dobrze.
Dziś “fake news” to przeinaczenia, nieprawdziwości czy nadinterpretacje, większość polityczna. Prawa strona ma swoje fałszywe newsy, lewa swoje, centrum przeinacza raz to raz tamto, a na tej podstawie wrosła cała branża portali dezinformacyjnych. Na podstawie faktów, faktycznych wydarzeń dopisuje się nieprawdziwe informacje w celu przedstawienia sprawy w innym świetle widzenia.
Zamknięci w naszych bańkach informacyjnych odbieramy w większości to, co pasuje do posiadanego przez nas światopoglądu. Radykalizujemy się i zaczynamy wierzyć w to, co chcemy wierzyć. Popyt rodzi podaż, dostarczane są nam coraz to nowsze informacje które z prawdą mają mniej lub więcej punktów wspólnych.
Błędne koło się napędza, bo radykalizowanie ludzi jest lukratywne. Problem w tym, że granica między fałszywym a prawdziwym newsem się zatarła. Powodów jest sporo – ludzie od lat tracą zaufanie do obierających strony mediów, media bawią się w subtelną interpretację faktów i uprawiają politykę, biznes wydawniczy zmienia się i by był rentowny wymaga metamorfoz. Ludzie przestali ufać mediom głównego nurtu.
Trwa wojna na szybkość, ekskluzywność, internet obniżył standardy publikacji, wszyscy przepisują od wszystkich i tłumaczą słowo w słowo. Newsy odarte z wiarygodności i nieprzywiązane do faktów stały się świetnym narzędziem w rękach małych i dużych ideologów.
News o tym, że zmarł jakiś celebryta, choć celebryta wciąż żyje, jest fałszywym newsem, to oczywiste. Tak samo jak newsy podające stare materiały jako nowe, inne wydarzenia. Jednak co z treściami, które nie są tak oczywiste, w których przeinacza się tylko część informacji, pomija niektóre części lub lekko je nagina?
Robi tak przecież wiele mediów. Kto decyduje o tym, co jest fałszywym newsem? Czy treści podawane w obszerny, niepunktowy sposób z założenia są nieprawdziwe?
Temat szybko podłapał prezydent Trump, który fałszywymi newsami nazywa wszystko, co jest wobec niego krytyczne. Na pierwszej prezydenckiej konferencji prasowej przegonił przedstawicieli nielubianych dla siebie mediów, w tym CNN. Powód? FAKE NEWS!
Owszem, CNN zdarza się wybiórczo naginać rzeczywistość, ale stacja raczej nie jest typowym medium rozpowszechniającym fałszywe newsy.
Istnieją więc dwie wersje fałszywych newsów – całkowita, w której podaje się nieprawdziwe, sprzeczne z faktami informacje i ta, w której fałszywość zależy od punktu widzenia i interpretacji.
Każdy rządowy zakus, by walczyć z fałszywymi newsami ma więc znamiona cenzury. Dlaczego mamy ufać wybranym reprezentantom, że nie użyją mechanizmów walki z “fake news” do zagwarantowania sobie wygranej w kolejnych wyborach?
Zwalczanie kompletnych kłamstw, jak próbują robić to Czechy, wygląda na niewinne. Ot, powstanie komórka zajmująca się prostowaniem nieprawdziwych informacji. Informacji, których fałszywość można udowodnić. Jednak co dalej? Zakazy? Kary?
Zresztą nawet dopiero co zapowiedziane działania Facebooka w tym samym temacie są wątpliwe i mogą okazać się szkodliwe. Kto w Facebooku będzie oceniał prawdziwość informacji? Czy będzie potrafił odróżnić żart od poważnego postu? Które media będzie faworyzowała platforma Zuckerberga?
Owszem, rozprzestrzenianie się “fake news” w sieci jest problemem. Jednak walka z tym zjawiskiem musi odbyć się całkiem gdzie indziej: na poziomie edukacji i nauki krytycznego myślenia. Obecne pokolenia mogą być już stracone.
Poza tym… Od kiedy propaganda jest nielegalna? Uprawia ją niemal każdy rząd w mniej i bardziej delikatny sposób, uprawiają ją politycy, uprawiają ją korporacje. Uprawiają ją też religie. Mechanizmy użyte do duszenia propagandy wypływającej z bardziej prawej strony uczynią tę stronę tylko silniejszą. Ludzie bardzo nie lubią, gdy walczy się siłą z ich światopoglądem.
Jak walczyć z post-prawdą i plagą fake news? Żyjemy w świecie post-prawdy. Gdyby internauci równie chętnie udostępniali na Facebooku prawdziwe newsy co fałszywe, być może prezydentem USA byłaby dziś Hillary Clinton, a Wielka Brytania nie wychodziła z UE.
Post-truth. Według Słownika Oksfordzkiego to: pojęcie odnoszące się do sytuacji, w której fakty są mniej ważne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwoływanie się do emocji i osobistych przekonań.
Ma sens w kontekście turbulencji społeczno-politycznych ostatnich miesięcy, prawda? To znamienne, że wśród nominowanych do słowa roku kolegium Słownika Oxfordzkiego rozważało “alt-right” i “Brexiteer”. Alt-right to grupa ideologiczna, szerząca skrajnie konserwatywne i reakcjonistyczne przekonania z wykorzystaniem nowych mediów. To także jeden z najprężniej działających generatorów post-prawdy. Brexiteer zaś to Brytyjczyk opowiadający się za wyjściem z Unii Europejskiej, czyli najczęściej rezultat polityki post-prawdy, w której wygrały emocje i przekłamania nad chłodną kalkulacją.
Post-prawda wygrała coś więcej niż tylko tytuł słowa roku. Ona przesiąkła do wielu sfer życia, z polityką na czele, a następnie zainfekowała różne zjawiska i rozpyliła nowe-stare problemy. Wśród nich jest problem fałszywych newsów, który nie jest nowym wynalazkiem, ale dziś rozpala serca i umysły na całym świecie.
Google Trends wskazuje, że zainteresowanie frazą fake news jest olbrzymie. Przebija nawet post-truth. I to akurat dobra wiadomość – ludzie dostrzegają, że próbuje się nimi manipulować. Zła wiadomość jest taka, że o fałszywych newsach jest głośno, bo skala ich produkcji, zasięg dotarcia i przede wszystkim realny wpływ na opinię publiczną i rzeczywistość polityczną jest zatrważający. Są siły na świecie, które za pomocą fake news chcą manipulować opinią publiczną, mieć wpływ na przebieg wydarzeń politycznych w Europie czy na świecie.
Ale żeby być precyzyjnym, fake news to nie wynalazek epoki internetu. Wiecie, kto pierwszy połączył rozrywkę z informacją tworząc infotainment, a z mediów uczynił czwartą władzę dokonując “drobnej” manipulacji?
Chcesz wojny? Dam ci wojnę. Nie jest tajemnicą, że uznawany za jeden z najważniejszych filmów w historii kina Obywatel Kane jest inspirowany życiem prawdziwej postaci. Niewiele osób wie jednak, że historyczny odpowiednik Charlesa Fostera Kane’a jest postacią o wiele bardziej barwną i kontrowersyjną niż ta z obrazu Orsona Wellesa.
William Randolph Hearst urodził się w 1863 roku w bogatej kalifornijskiej rodzinie. Jego wychowanie i edukacja przebiegały zgodnie ze wzorem stworzonym dla delfinów amerykańskich imperiów przemysłowych: najlepsze szkoły, podróże po Europie, później Harvard. Syn nie chciał jednak fortuny swego ojca, chciał czegoś więcej – podupadającej gazety “San Francisco Examiner”. Wydawało się, że to tylko wybryk młodego bogacza. Hearst jednak doskonale rozumiał rynek, wiedział jak trafić ze swoim tytułem do ludzi, którzy nigdy wcześniej nie sięgali po prasę. I wziął sobie do serca jedną prostą prawdę: media to władza. Manipulując, fabrykując informacje, zbudował gazetę popularną, nastawioną na sensację i efekciarstwo. Potem nabył wiele innych tytułów, w tym wpływowy “New York Journal”, ale nie zmienił swojej filozofii. Mógł skutecznie prowadzić osobiste wojny. Nikt co prawda na nich nie przelewał krwi, ale do tego brakowało jedynie odpowiednich aktorów i scenografii.
Pod koniec XIX wieku napięcia między USA i Hiszpanią sięgnęły zenitu, podobnie jak rywalizacja magnatów medialnych – wspomnianego Hearsta i Josepha Pulitzera. Punktem zapalnym była Kuba. Ta hiszpańska kolonia (i większość regionu) znalazła swoje miejsce w układance amerykańskich interesów ekonomicznych i strategicznych. Szczególnie Hearst liczył na wojnę. Czy jest cokolwiek, co sprzedaje się lepiej rozgrzanej do czerwoności opinii publicznej?
Wojna jednak nie nadciągała. Dla ilustratora pracującego w “New York Journal”, Frederica Remingtona, który stacjonował na Kubie, wiało wręcz nudą. Kiedy już szykował się do wyjazdu, jego szef, Hearst, napisał w depeszy legendarne słowa: “Zostań. Ty daj mi ilustracje, ja dam ci wojnę” (oryg.: Please remain. You furnish the pictures and I’ll furnish the war).
Trzy tygodnie później, w styczniu 1898 roku, do portu w Hawanie przybił pancernik USS Maine. Zadaniem okrętu była ochrona ludności i interesów amerykańskich w trakcie trwających na wyspie niepokojów. Wieczorem 15 lutego kadłub okrętu rozerwała potężna eksplozja, zatapiając jednostkę i zabijając 260 marynarzy. Współcześnie jako prawdopodobną przyczynę katastrofy wskazuje się samozapłon węgla bądź źle składowaną amunicję, co było ówcześnie powszechnych problemem w marynarkach państw anglosaskich (dowiodła tego dobitnie Bitwa Jutlandzka w 1916 roku).
Takie są fakty. Ale te nie miały większej wartości dla opinii publicznej regularnie ogłupianej przez Hearsta i Pulitzera oraz ich yellow journalism. Dlatego Hearst wykorzystał incydent i spreparował jeden z najbardziej znanych fałszywych newsów w historii… a być może także najbardziej szkodliwych w skutkach. (Chociaż Donacja Konstantyna ma prawo uważać inaczej).
Hearst zwalił winę za eksplozję USS Maine na Hiszpanów, a jego gazeta rozpoczęła kampanię agresji i chęci rewanżu u Amerykanów, którą najlepiej wyrażała fraza: “Remember the Maine, to Hell with Spain!”. Gdyby istniał wówczas internet, prawdopodobnie byłby to mem i viral. W końcu Hearst dostał to, czego chciał i to z nawiązką: ... wybuchła wojna amerykańsko-hiszpańska, on wzmocnił swoje medialne imperium… i udowodnił, że mass media mogą manipulować rzeczywistością przez kłamstwo.
Czwarta władza faktycznie stała się pierwszą, bo mało kto wysilał się na tyle, żeby dojść do prawdy.
Memy, clickbaity, lajki, algorytmy i tweety. Co zmieniło się od tamtego czasu? Sporo i niewiele jednocześnie. Tłumy ludzi nadal chętnie ulegają zmanipulowanym informacjom, chociaż w realiach Web 2.0 mają większy niż kiedykolwiek wcześniej dostęp do różnych źródeł, narzędzi i metod.
Sięgając do myśli intelektualisty i dziennikarza Waltera Lippmanna: rozeznanie polityczne przeciętnego człowieka można porównać do osoby idącej do teatru, która wchodzi na przedstawienie w trakcie trzeciego aktu i wychodzi przed opuszczeniem kurtyny
Zgoda. Nasza ignorancja robi swoje. Społeczeństwo pozostanie w takich sytuacjach “chłopcem do bicia”, bo najłatwiej uderzać w bezimienną, trudną do uchwycenia masę, w której każdy może być winny i niewinny jednocześnie – w zależności od zarzutu.
Ale każde społeczeństwo kształtuje jakaś kultura i zespół instytucji. Za pchnięcie naszej rzeczywistości w objęcia post-prawdy i plagę fake news odpowiadają także politycy (władza), media mainstreamowe i nie-mainstreamowe oraz portale społecznościowe i stojące za nimi korporacje.
Przykład “idzie z góry”, czyli narasta radykalna, odwołująca się do niskich instynktów retoryka liderów politycznych, czasem połączona z ich autentyczną intelektualną ignorancją. Tak, patrzymy na Ciebie, Prezydencie Elekcie Trump.
Kwitną alternatywne, nie-mainstreamowe ekosystemy medialne, takie jak olbrzymi konglomerat ruchu alt-right czy środowisko “Gazety Polskiej” w naszym kraju.
Za komfort, jaki gwarantują nam social media, płacimy cenę. Często nieświadomie dajemy się zamykać w filter bubble. Algorytmy personalizujące oraz to kogo obserwujemy i zapraszamy do kręgu znajomych, buduje wokół nas szczelną komorę światopoglądową.
Media podchwytują kulturę clickbaitu (tak chyba możemy to nazwać), czyli posługiwania się chwytliwymi nagłówkami, które zachęcają do udostępniania treści, a nie mają wiele wspólnego z właściwą zawartością artykułu.
Społeczeństwo cyfrowe kultywuje kulturę memu. Ignorujemy media, które podają je w bardziej złożonej formie, okraszonej kontekstem. Wystarczą nam proste, wymowne obrazki i sami zaczynamy rozumieć i opisywać rzeczywistość przez pryzmat memów. Dorzućmy do tego konsekwentnie spadające zaufanie do dużych instytucji, z władzą i mediami głównego nurtu na czele.
Każdą z tych informacji typu fake news łączą trzy rzeczy:
1. Nie mają nic wspólnego z prawdą.
2. Mogą pośrednio i realnie wpływać na decyzje polityczne ważące o losach świata.
3. Rozeszły się w sieci znacznie szybciej niż udostępniony za darmo album U2.
Proste działanie. Fałszywa informacja podszywająca się pod prawdziwą + chwytliwy nagłówek + nasza bezrefleksyjność + mechanizmy social media + krąg znajomych = darmowy system dystrybucji bzdur (DSDB)
Jesteśmy bardziej skłonni zwracać uwagę na informacje, które dotyczą naszych znajomych, nas samych, naszych emocji i przekonań. A jako, że mamy taką możliwość, najchętniej od razu dzielimy się tym z innymi. Tak rodzi się epidemia fake news, a my – cyfrowe społeczeństwo – pełnimy rolę rozproszonego systemu promocji.
OK. Wiemy, że jesteśmy winni. Największym zagrożeniem dla naszej kolektywnej inteligencji jest nasza kolektywna głupota. Na tym moglibyśmy zamknąć ten wywód, ale skoro już wybraliśmy dla siebie nazwę WE the CROWD, wypada poszukać winy gdzie indziej.
Przemysł fake news. Tłum to istotne ogniwo w łańcuchu produkcji i dystrybucji fake news, ale nie jedyne. Istnieje cały ekosystem twórców, portali a nawet sponsorów (!), których jedynym celem jest tworzenie i rozpowszechnianie spreparowanych informacji.
Obok “wolnych strzelców”, zwykłych trolli szukających egzotycznej formy ukojenia w dezinformacji oraz “użytecznych idiotów” pokroju wspomnianego Erica Tuckera, znajdują się tacy ludzie jak Jestin Coler.
W toku dziennikarskiego śledztwa dotarło do niego National Public Radio… a następnie przeprowadziło z nim wywiad. Coler jest właścicielem firmy, której nazwa zawiera podpowiedź, co do profilu działalności – Disinformedia. Spółka jest z kolei właścicielem wielu małych portali fake newsowych, które mają na potęgę produkować i wciskać czytelnikom kit. Coler ma do swojej dyspozycji 20-25 autorów, a jeden z nich wyprodukował wyjątkowo paskudny fałszywy news o rzekomej śmierci agenta FBI, który doprowadził do wycieku emaili Hillary Clinton.
Informacja opublikowana na efemerycznym “Denver Guardian” została wyświetlona 1.6 miliona razy w ciągu 10 dni, perfekcyjnie przy tym wpisując się prawicowe teorie spiskowe.
Jestin Coler przyznał, że wszystko w tym tekście było zmyślone: miasteczko, ludzie, szeryf, nawet gość z FBI. Ale jego ludzie z Disinformedia podrzucili to sympatykom Trumpa na forach i platformach społecznościowych. Zdaniem Colera rozeszło się jak pożar kalifornijskiego lasu letnią porą.
Jaka jest właściwie motywacja kogoś, kto buduje manufakturę kłamstw? Znacie odpowiedź. Pieniądze. Coler zarabia na reklamach wyświetlanych na jego faux portalach. Im większy ruch na stronie, tym większy zysk z reklamy. A że kontrowersyjne kłamstwo ściąga masę użytkowników, biznes się kręci.
Ciekawe jest też, że za dużą częścią portali produkujących fałszywe newsy, którymi karmią się zwolennicy Donalda Trumpa, stoją młodzi (16-18 lat), których motywacją także jest zarobek i to w identycznym modelu rozliczeniowym.
Wreszcie, pisząc o przemyśle kłamstw, nie możemy nie wspomnieć o Rosji. Jej złożony system cyfrowej propagandy, na który składa się armia botów, opłaconych trolli i fejkowe profile w social media działa dziś jak monstrualna maszyna generująca trzęsienia ziemi na drugim końcu świata.
Kilka tygodni temu dwa niezależne od siebie zespoły naukowców dowiodły zaangażowania Rosji w manufakturę fałszywych newsów. Jak? Użyli narzędzi analitycznych, aby śledzić tweety i mapować ich połączenie między wieloma synchronicznie publikującymi kontami. Wgląd w kod stron dawał dodatkową informację o wspólnym właścicielu, tak jak identyczne zwroty i zdania.
Minęło kilkanaście dni i temat przestał być wyłącznie ciekawostką. Raport amerykańskich służb wywiadowczych nie pozostawia złudzeń – Rosja, wykorzystując armię hakerów, głupotę WikiLeaks oraz propagandową maszynerię fake news, miała bezpośredni wpływ na przebieg wyborów prezydenckich w USA. Nie chcemy tego mówić na głos, ale… chyba jednak powiemy. Donald Trump mógł zostać prezydentem najpotężniejszego państwa świata dzięki wsparciu Rosji i skoordynowanej dezinformacji opartej na fałszywych historiach.
Et tu, Facebook, contra me? I jeszcze reflektor na serwis facebook Marka Zuckerberga. Ze względów humanitarnych, może nie w tym samym akapicie co rosyjska propaganda i intencjonalna dezinformacja.
Może się to wydawać niewiarygodne, ale fałszywe informacje mają na Facebooku większą nośność niż prawdziwe. Rozpowszechniają się wirusowo, co nie powinno dziwić patrząc na połączenie emocjonalnego i sensacyjnego charakteru kłamliwej informacji z mechanizmami społecznościowymi. Problem pogłębia system priorytetyzacji i personalizacji treści, o którym pisaliśmy w tekście poświęconym zjawisku filter bubble. Algorytmy Facebooka dają pierwszeństwo zdarzeniom popularnym i trendującym, ale nie rozróżniają informacji prawdziwej od fałszywej. Jeżeli ludzie chętnie coś udostępniają, nawet jeśli jest to bzdura, szansa na to, że pojawi się to w Waszych aktualnościach jest wysoka.
Właściciel facebooka twierdzi, że fałszywe newsy stanowią stosunkowo niewielką porcję treści w jego serwisie (ok. 1%), ale jest świadom rosnącej skali problemu.
Na Facebooku nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Są ludzie, którzy podają fałszywe nazwiska, zdjęcia, zainteresowania, a nawet znajomych. Spoglądasz na ich profil i zaczynasz myśleć, że coś jest nie tak. Brak wspólnych znajomych,dziwne zdjęcie i nazwisko. Kto to właściwie jest
To co wyróżnia taką postać to chociażby brak wspólnych znajomych. Skąd go znasz? Skąd on Cię zna? Typowy użytkownik Facebooka w znajomych ma przyjaciół, kolegów i krewnych. Jeśli więc nie wykorzystujecie Facebooka do innych celów to łatwo poznacie, że jest to fałszywe konto.
Zupełnie nowy profil, wpisy widoczne dla wszystkich. Czy to nie jest dziwne? Wystarczy spojrzeć na profil takiego użytkownika, czy nie wydaje się on dziwny? Został zrobiony na szybko, nie jest w pełni wypełniony, istnieje tylko kilka wpisów, zwykle jest mało zdjęć lub nie są one ze sobą powiązane. Wiele informacji ukrytych bądź nie uzupełnionych. Dziwne awatary.
Główne cechy fałszywego profilu. Gdybyśmy mieli określić charakterystyczne cechy fałszywych profili to prezentowałyby się one następująco:
1. Profesjonalne zdjęcie lub zdjęcie kogoś sławnego. Trudno jest oprzeć się pokusie zaakceptowania do znajomych osoby która wygląda dobrze, zwłaszcza jeśli jest płci przeciwnej. Czy jednak znasz tą osobę, która ryje się pod zdjęciem? Czy rzeczywiście chcesz dodać kogoś sławnego z kim nie masz kontaktu? Skąd pewność, że to osoba ze zdjęcia?
2. Tylko jedno zdjęcie, słabe albumy. Większość fałszywych profili ma tylko jedno lub dwa zdjęcia. Najbardziej nie uczciiwi użytkownicy wypełniają albumy różnymi zdjęciami ale nie mają one sze sobą związku, są słabej jakości, brakuje opisów, tagów i komentarzy.
3. Zbyt wielu znajomych. Fałszywy profil zwykle wygląda na nowy, a ma wielu znajomych. Taki profil zwykle skupia się na jednej tematyce i adresowany jest do konkretnych odbiorców. Nie wydaje wam się dziwne, że ktoś, kto ma niezbyt dobrze wyglądający profil, ma tak wielu znajomych?
Problem fałszywych kont w mediach społecznościowych to zjawisko znane od dawna. Szybkiej i prostej metody na odróżnienie nieprawdziwego konta na Facebooku nie ma, są jednak elementy, które ułatwiają rozpoznanie oszustów.
Warto też wiedzieć, że w sieci panuje też moda na posiadanie kilku fejkowych kont, profili, aby móc z neutralnej pozycji zaglądać np. w profile znajomych czy też uniknąć odkrycia własnej tożsamości w kontaktach z innymi ludźmi w Internecie, albo nie ujawniać siebie np pracodawcom, którzy kontrolują pracowników za pośrednictwem facebooka.
Konta typu „fake”, w serwisach jak facebook to inaczej mówiąc rodzaj podszywacza, profil „fake-owy”, czyli nieprawdziwy, przygotowany na daną chwilę, najczęściej do osiągnięcia konkretnego celu.
Podszywanie się pod kogoś innego w sieci, to zjawisko niestety bardzo często spotykane. Poza tym często ludzie używają kont typu "fake" po to, by na na nich dowolnie "szaleć", pozostając bezkarnymi. To już jest tchórzostwo.
Zdarzają się sytuacje w których celowo tworzy się podobne konta na potrzeby reklamowe, albo polityczne. Z takich kont wiele anonimowych osób prowadzi agitacje czy propagandę polityczną. Mają one służyć do zrealizowania określonych celów i przeważnie po ich realizacji – znikają.
Odkrycie naukowców z University of British Columbia w USA. Wydawać się może, że fałszywe profile tworzone muszą być przez ludzi - specjalistów czarnego PR w sieci czy przez oszustów internetowych. Ale okazuje się, że niekoniecznie.
Naukowcy z University of British Columbia opracowali program, dzięki któremu istnieje możliwość automatycznego zalogowania się do serwisu społecznościowego i skonstruowania fałszywego profilu bez ingerencji człowieka. Oznacza to, że oprogramowanie może tworzyć profile do złudzenia przypominające konta rzeczywistych ludzi. W trakcie tworzenia fikcyjnego konta, omawiany program pobiera z zasobów Internetu zdjęcia, które następnie zamieszcza na swoim profilu, aby go uwiarygodnić. Profile te mogą prowadzić różną formę aktywności - wysyłać zaproszenia go grona znajomych, wysyłać określone informacje, czy zainfekowane wirusami linki.
Jak poznać, że konto jest fałszywe? Nie ma 100-procentowej metody weryfikacji tego czy konto jest prawdziwe przy użyciu narzędzi dostępnych na Facebooku. Jeśli nagle znajomy czy członek rodziny prosi nas o pożyczkę - powinniśmy zawsze upewnić się telefonicznie czy też innym środkiem przekazu, że faktycznie jej potrzebuje i trafi w powołane ręce.
Wskazówki i podpowiedzi:
1. oszuści na Facebooku w większości przypadków podają się za kobiety i zamieszczają atrakcyjne zdjęcia - jak wiadomo, wizualnie przyciąga to uwagę internautów
2. konta fikcyjne mają wielu znajomych, ale niekoniecznie przekłada się to na ilość udostępnianych przez siebie informacji. Wysyłają oni zaproszenia do praktycznie wszystkich po kolei, a niektórzy użytkownicy Facebooku automatycznie je akceptują. To tłumaczy dużą liczbę ich znajomych. Faktem jest jednak, że funkcyjne konta rzadko udostępniają informacje o konkretnych zainteresowaniach czy upodobaniach
3. często właściciele fikcyjnych kont nie publikują praktycznie w ogóle żadnych wpisów, za to częściej tagują "przyjaciół" na zdjęciach.
Warto też wiedzieć. W środę 22 marca 2017 roku serwis społecznościowy facebook opublikował pierwsze ostrzeżenie dotyczące kontentu określanego jako ”fake news”. Symbol wykrzyknika na czerwonym tle pojawił się przy artykule opublikowanym przez portal TheNewPortBuzz.com.
Warto też wiedzieć, znać termin. Teoria spiskowa – stojące w opozycji do oficjalnie uznanej wersji, wyjaśnienie zaistniałego faktu, rodzące się z przeświadczenia o istniejącym spisku, którego celem jest zatajenie prawdy przed opinią publiczną.
Przykładami są twierdzenia dotyczące: dominacji ekonomicznej, politycznej, militarnej, znajdujące wyraz w teorii o nowym porządku świata, czy kwestionujące prawdziwość lądowania człowieka na Księżycu. Kolejnym przykładem teorii spiskowych są spiskowe teorie dziejów, które starają się objaśnić przyczynowość procesów historycznych w sposób odmienny i krytyczny do oficjalnie głoszonych.
Źródła psychologiczne.
1. Człowiek ma tendencję do odnajdowania związków i sensu w otaczającym go świecie, czasami także w przypadkowych zjawiskach (apofenia).
2. Wydarzenia często są skomplikowane a relacje z ich przebiegu sprzeczne.
3. Efekt potwierdzenia powoduje przywiązywanie większej wagi do dowodów potwierdzających wcześniejsze poglądy i ignorowanie dowodów przeczących przyjętym poglądom.
4. Nastawienia na proporcjonalność efektu – przekonanie, że wielkie wydarzenia są konsekwencją wielkich przyczyn.
5. Projekcja własnej osobowości.
Przykład. Świat arabski, rządy, polityki krajów muzułmańskich rozpowszechniali dezinformację za pomocą teorii spiskowych, jak teorie związane z atakiem na World Trade Center 11 września 2001 zakładają, że był on przygotowany przez ekipę Busha, dzięki czemu uzyskał on pretekst do wojny z terroryzmem (także na terenie Stanów Zjednoczonych) i interwencji militarnej w Iraku.
Warto też wiedzieć, że wiele rządów, polityków i korporacji działało ze sobą, dla pewnych interesów i to zakulisowo. Faktami stały się, zostały ujawnione zdarzenia jak niżej cytujemy:
1. Incydent w Zatoce Tonkijskiej. USA wymyśliły sobie, że zaatakowano ich lotniskowce, by mieć pretekst do wojny. Wydarzenia w Zatoce Tonkińskiej w sierpniu 1964 były oficjalną przyczyną przystąpienia USA do wojny w Wietnamie. (zginęły w niej 2 miliony cywili, a po stronie USA zginęło ok. 60 tys. żołnierzy). Opinii publicznej w USA wmawiano, że wietnamskie kutry storpedowały amerykańskie niszczyciele. Gdy pojawiły się pierwsze doniesienia o tym, że incydent był wymyśloną historią na potrzeby propagandy (New York Times napisał o tym w 1971 roku) nie wszyscy chcieli w to wierzyć. A jednak, raporty na temat wydarzenia zostały spreparowane. 30 listopada 2005 specsłużby potwierdziły, iż administracja prezydenta Johnsona otrzymała nieprawdziwe informacje na temat incydentu.
2. Badanie Tuskegee. Amerykański rząd chciał wymordować czarnoskórych farmerów za pomocą kiły. Amerykańska Publiczna Służba Zdrowia (United States Public Health Service) wielokrotnie zaprzeczała, ale gdy pojawiły się dowody na tę zbrodnie rządu USA, wszystko wyszło na jaw. Chodzi o eksperyment medyczny w miejscowości Tuskegee w Alabamie. Zebrano tam 600 czarnoskórych farmerów nieświadomych tego, że są chorzy na kiłę. Choć po wojnie penicylina stała się standardem w leczeniu kiły, lekarstw im nie podawano. Dlaczego? Badano, jak umiera człowiek zarażony syfilisem. Celu eksperymentu nie znali jedynie ci, którzy stali się jego ofiarami. Eksperyment kontynuowano przez 40 lat i zakończono w 1972, długo po tym jak żony i dzieci zostały zakażone kiłą, a wielu mężczyzn umarło z powodu tej choroby.
3. USA testowały broń chemiczną, dzięki której armia mogłaby kontrolować mózgi wrogów. Za prezydentury Forda, władze wstrzykiwały ludziom LSD. Ten narkotyk, który ma silne działanie psychodeliczne wymyślono w tajnych laboratoriach rządu USA. Testowano tam różne środki chemiczne na ludziach, by badać ich mózgi, gdy są na haju. Eksperymenty o kryptonimie MKULTRA były prowadzone pod kontrolą CIA. Amerykanie chcieli stworzyć broń chemiczną, dzięki której mogliby sterować pracą ludzkiego mózgu i kontrolować umysł z wykorzystaniem substancji chemicznych
4. Rządy najbogatszych krajów knują z wielkimi korporacjami, czyli afera z TPP. TPP to tajny traktat regulujący własność intelektualną (zawarty miedzy 12 krajami). Ma on regulować bardzo wiele aspektów życia sporej części ludzkości takich jak medycyna/leki, wydawców, dostawców internetu, swobód obywatelskich i patentów biologicznych. Traktat został zdemaskowany przez Wikileaks.
Świat znany i nieznany. Holistycznie na każdy temat życia! O otaczającym nas świecie. Świat Wiedzy. Informacje o znanych i nieznanych, konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metodach działania. Wiedza, świadomość, duchowość, rozwój, zdrowie. Nieznany świat psychotroniki, parapsychologii, psychologii komplementarnej, terapii naturalnych...
Szukaj tematu w zasobach archiwum
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
Aktualności
Popularne posty
-
Hiszpania to kraj i także raj dla naturystów, ekshibicjonistów, czy nudystów. Jest tam wiele plaż na których można wypoczywać, opalać się i...
-
Masz taką narośl na skórze? Przekonaj się, jak można się jej pozbyć. Najczęściej zauważamy je pod kolanami, pachami, na szyi albo w okolicac...
-
Spotkasz ich nie tylko w mieście, w parku, ale też i na wsi, nawet gdzieś na polnej drodze, czy na leśnej dróżce w lesie. Spotkasz ich równ...
-
Adam i Ewa na wczasach. Najpopularniejsza polska plaża. Mityczne "polisz Barbados", które przez wiele lat przyciągało turystów z ...
-
Idziesz ulicą, patrzysz, a tam jakiś facet obsikuje ścianę budynku. Wybierasz się do parku i widzisz delikwenta załatwiającego się pod drzew...
-
Czają się w parkach, pod akademikami, a nawet na cmentarzach i w kościołach. Rozsuwają płaszcze, czy kurtki i zaskakują kobiety widokiem swo...
-
Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński. Post-prawda - najważniejsze słowo ostatnich lat - opisuje św...
Polska żyje w stanie codziennego "fake newsa" proponowanego przez rząd Prawo i Sprawiedliwość
ResponderEliminarNie brakuje dziś ględzenia o postprawdach i fałszywych newsach. Ale fundamentalną zmianą w polityce jest to, że kiedy tożsamości polityczne zaczynają się opierać na wspólnych teoriach spiskowych, ludziom zależy nie na dojściu do prawdy, ale na ujawnieniu sekretów. Idea prawdy przemawia do naszego zdrowego rozsądku. W spiskowych teoriach najbardziej kuszące jest to, że apelują do naszej wyobraźni. Człowiek na własną rękę może dotrzeć do prawdy, ale sekret może jedynie zostać mu ujawniony. A żeby był wystarczająco przekonujący, powinien być szokujący i nieoczekiwany.
ResponderEliminarTeorie spiskowe odbierają ludziom władzę. W światopoglądzie przez nie ukształtowanym przywódcy mogą uniknąć konsekwencji złych decyzji, zrzucając winę na niewidzialnych, potężnych wrogów. Polityka oparta na teoriach spiskowych jest bardziej niebezpieczna niż ta bazująca na ideologii. Tak, XX wiek pokazał, jak śmiercionośne potrafią być ekstremalne ideologie, jednak teorie spisku potrafią atrakcyjnie wyjaśnić, co się stało i kogo należy za to winić – ale brakuje im jakiejkolwiek wizji, w jakim świecie chcielibyśmy żyć.
Nowe technologie komunikacyjne i hermetyczne medialne bańki, które tworzą, są odpowiedzialne za rozprzestrzenianie się teorii spiskowych. Jednak ważniejszym pytaniem jest nie to, dlaczego ludzie są skłonni uwierzyć niemal we wszystko, ale to, jak polityczne tożsamości zbudowane wokół wspólnych teorii spiskowych – zamiast wspólnych ideologii – zmieniają wewnętrzną logikę demokracji i zdolność obywateli do pociągnięcia liderów do odpowiedzialności.
Zhakowanie serwerów komitetu wyborczego Partii Demokratycznej przez Rosjan nie było teorią spiskową, ale faktem. Wcześniej faktem było podsłuchiwanie kanclerz Niemiec i prezydent Brazylii przez Stany Zjednoczone.
Internet jest dla współczesnego świata oazą i gwarancją wolności. Można w nim pisać niemal wszystko, co się chce, czytać, oglądać, oceniać - i znaleźć wszystko. Otwartość i dostępność - to one w gruncie rzeczy stworzyły sieć. Tekst, obraz, dźwięk, możliwość ich tworzenia, zamieszczania, przekształcania i komentowania są podstawą funkcjonowania wirtualnych społeczności. Taka ich organizacja umożliwiła powstanie mediów społecznościowych, blogosfery i całego ruchu start-upów. Totalitarne władze nie bez przyczyny przede wszystkim pilnują Internetu, z drugiej strony nawet rządy uważane za demokratyczne, gdy tylko coś przy Internecie kombinują, są natychmiast oskarżane o totalitarne zakusy.
ResponderEliminarOgraniczenia?
Rozmawiamy o świecie wirtualnym, a jednak on nas bardzo realnie uwalnia od wielu życiowych ograniczeń, nawet tych związanych z czasem i przestrzenią. Wystarczy się podłączyć do sieci, by jednym kliknięciem - i to bezpłatnie - korzystać z nieograniczonych zasobów informacji: o pogodzie, ruchu ulicznym, polityce, gospodarce. Encyklopedie, mapy, bazy danych, kanały telewizyjne, serwisy tematyczne i zasoby wielu bibliotek są dostępne bez potrzeby ruszania się z domu czy biura. Można zajrzeć w wiele miejsc, dysponując podglądem na żywo - od bocianich i orlich gniazd, przez egzotyczne plaże, stoki narciarskie, topowe lokalizacje turystyczne, muzea, kościoły, po stacje arktyczne, gdzie poza bielą śniegu niewiele w praktyce widać. Możemy szybko odnaleźć znajomych i nieznajomych, porozmawiać i popisać, widząc się jednocześnie na ekranie - cały czas bezpłatnie…
Cieszy nas ta wolność i korzystamy z niej powszechnie, nawet jeśli od czasu do czasu zastanawiamy się, czy nie trzeba by jej jakoś ograniczyć. Pojawiają się niepożądane skutki, i to poważne: narastający hejt, brak kultury, agresja, niski poziom zamieszczanych treści. No i fake news - celowo zmanipulowane wiadomości, które - o zgrozo - mogą dotyczyć nawet rzekomej śmierci osób, które żyją i mają się dobrze. To już nie jest zabawa. Wirtualny świat zmienia nasze funkcjonowanie, prowadząc niektórych do emocjonalnych kłopotów, a czasem nawet do samobójstwa. Jak powiedział jeden z moich przyjaciół: ja już w nic nie wierzę, co jest w Internecie, nawet w to, co sam napisałem. To jest poważny koszt internetowej rewolucji.
Etyka a technologia
Wiemy niemal od zawsze, że gdzie rośnie wolność, tam musi także rosnąć odpowiedzialność, a przynajmniej świadomość tego, jakie są konsekwencje tej wolności. Granice prawa i moralności nie powinny przesuwać się tak samo szybko i łatwo jak granice tego, co możliwe dzięki technologii i nauce.
Wiemy też, że nie ma nic za darmo. Przytomni i świadomi konsekwentnie biją na alarm: jeśli coś w Internecie jest bezpłatne, uważaj, bo zachodzi duże prawdopodobieństwo, że to ty jesteś częścią zapłaty: twoje dane, twoja historia, dostęp do ciebie, a nawet twoja przyszłość. Internetowe algorytmy na bieżąco śledzą nasze zachowania w sieci i podsuwają nam treści dostrojone do tego, co już wiedzą, by możliwie najsprytniej przekonywać nas do produktów, usług czy poglądów. Także poglądów politycznych .
Dziennikarstwo już dawno przestało polegać na informowaniu o wydarzeniach, ludziach i problemach. Zamiast tego kreuje fikcyjną rzeczywistość na potrzeby przyjętej linii światopoglądowej, ponieważ mniej więcej od połowy XX wieku panuje przekonanie, że nastroje, gusta i zainteresowania społeczeństw powinny być kreowane odgórnie, aby nie dopuścić do powtórki z lat 1939 – 1944.
ResponderEliminarA przynajmniej uważano tak zaraz po zakończeniu II Wojny Światowej. Łatwo sobie wyobrazić, że początkowo reakcyjne pomysły mające na celu zduszenie autodestrukcyjnych zapędów ludzkości błyskawicznie przeistoczyły się w elitystyczny konformizm napędzany przyzwyczajeniem do luksusu. Kreowanie rzeczywistości w XX wieku stało się o tyle łatwe, że dzięki obowiązkowi szkolnemu wprowadzanemu stopniowo od XVIII wieku w Europie zlikwidowano niemal całkowicie analfabetyzm i przy okazji zrównano poziom wykształcenia społeczeństw do niewysokiej przeciętnej.
Czyli do poziomu, który pozwala na rozumienie nieskomplikowanych komunikatów i zaspokaja podstawowe potrzeby poznawcze ludzi. Innymi słowy – aby człowiek rozumiał, co się do niego pisze, ale niekoniecznie miał ochotę zadawać pytania.
Pierwsza pomoc wobec manipulacji
Próżno szukać dziś w mediach obiektywnych i rzetelnych informacji na jakikolwiek temat. Problem ten dotyczy wszystkich gazet i programów od lewa do prawa, dlatego zdolność odsiewania najbardziej skażonego materiału już na etapie nagłówka jest na wagę złota. Bo największa magia dzieje się właśnie w nagłówkach, które dla większości z nas stanowią główne źródło informacji o świecie. A najczęściej są po prostu fałszywe.
Przy odrobinie dobrej woli można jednak bardzo szybko nauczyć się dostrzegania manipulacji. Aby to zrobić, musisz najpierw pogodzić się z faktem, że nie trzeba się na wszystkim znać, a ludzką rzeczą jest błądzić. Wbrew pozorom jest to bardzo istotne, ponieważ wielu z nas powiela niepotwierdzone informacje, aby nadać sobie kurażu i estymy w oczach innych. W dobie social media jest to o tyle powszechne, że wrzucenie pierwszej lepszej bzdury na swoją tablicę to zaledwie jedno kliknięcie. A nic tak dobrze nie działa na nasze samopoczucie, jak duża ilość polubień pod własnym wpisem.
Po drugie zacznij kwestionować swój osąd. Jeśli czytasz nagłówek i Twoja pierwsza reakcja to zgoda z tezą lub jej natychmiastowe odrzucenie, to zadaj sobie pytanie, czy teza jest słuszna pomimo Twojego osobistego zdania na jej temat. Zapytaj siebie samego: „A może nie mam racji?”, „A co jeśli to kłamstwo?”. Dzięki temu skonfrontujesz swoje uprzedzenia z rzeczywistością. Dopiero gdy przyjmiemy do wiadomości, że jesteśmy uprzedzeni – a wszyscy jesteśmy bez wyjątku – możemy zacząć podnoszenie intelektualnych ciężarów.
Po trzecie naucz się oceniać źródło. Uważaj na ludzi określających się „ekspertami” – to słowo wydmuszka, które u nieobytych ludzi automatycznie usypia czujność. Dziś ekspertem może być bowiem każdy, a przy natłoku informacji i łatwości wpuszczania bzdur do obiegu mało komu zależy, aby płynąć pod prąd do źródła.
Po czwarte bądź świadomy. Manipulacja niemal zawsze zaczyna się od nagłówka, ponieważ ludzie czytać nie lubią i do końca tekstu dociera tylko niewielki procent odbiorców. Dziennikarze doskonale o tym wiedzą, dlatego aby obejść prawo, w nagłówku zawierają zmanipulowany komunikat, a dopiero w ostatnim zdaniu artykułu informują o tym, co naprawdę zaszło. Technicznie rzecz biorąc nie skłamali, ponieważ to nie ich wina, że ludzie czytają tylko nagłówki.
A warto wiedzieć. Co trzecia reakcja na Facebooku pod postami najbardziej znanych polskich polityków PiS to reakcja z konta fejkowego lub przejętego od właściciela" –
ResponderEliminarJedna z blogerek, przeanalizowała tysiąc kont i jest wzburzona skalą tego, co odkryła. To jest manipulacja. Pokazuje jak łatwo jest sterować przekazem polityków. To nie ma nic wspólnego z reakcją prawdziwych ludzi !
Co trzecia reakcja na Facebooku pod postami polityków PiS to fake. Połowa komentatorów fanpage'ów polityków nie istnieje. Włos jeży się na głowie. Blogerka udowadnia, że Facebook polityczny w Polsce dezinformuje ludzi. Dezinformuje w znaczeniu kierowania się reakcjami. Ktoś patrzy: O, Duda coś wrzucił, Szydło też. I tyle ludzi to zalajkowało. Albo wszyscy krytykują opozycję platformę. I to jest ten moment, w którym dajemy się nabrać na manipulację. Bo nie wiemy tak naprawdę, ile ludzi to lubi. To jest manipulacja. To nie ma nic wspólnego z prawdziwymi ludźmi, którzy reagują w sposób prawdziwy.
To jest nic w porównaniu z tym, co się działo w 2014, kiedy ruszyła fala pół-zautomatyzowanych komentarzy na wszystkich największych portalach, wpisywanych przez armię trolli. Sondaże w ciągu 3 miesięcy zmieniły się o 180 stopni, z Tuska zrobiono potwora, a z Polski ruinę. To była bardzo sprawnie skoordynowana akcja, w rosyjskim stylu. Najwięcej fake’owych kont jest na facebooku i twitterze z PiSu. Na to idą nasze pieniądze… Tym samym najwięcej hejtu zbiera partia nowoczesnej Petru, czy platformy i to się odbija na sondażach… Jak ktoś to analizuje wnikliwie to to widzi.
Od dłuższego czasu przestrzeń społecznościowa w Polsce nie odzwierciedla rzeczywistości, tylko jest polem wojny. Zdecydowana zmiana nastąpiła wraz z pojawieniem się zielonych ludzików na Krymie. W polskim (i europejskim necie) pojawiły się komentarze (tysiące) mające na celu relatywizację konfliktu, zaprzeczenie faktom, dyskredytację wartości demokratycznych i europejskich. Pracowników rosyjskich służb łatwo było poznać nie tylko po intencji komentarza, ale przede wszystkim po perfekcyjnej, filologicznej polszczyźnie. Od tamtego czasu trolle są trudniejsze do odróżnienia – są lepsi językowo, pojawiają się nie tylko w wątkach dotyczących Rosji, ale przede wszystkim energicznie obrzydzają nam politykę i polityków, obrzydzając nam istotę demokracji. Po rosyjskiej ingerencji w wybory we Francji i USA wszystko powinno być jasno nazwane, a jednak nikt wojny nie nazywa wojną. Może jeśli nie widzimy za oknami czołgów, wciąż myślimy, że jesteśmy bezpieczni, ale to poważny błąd. Niemcy zadeklarowały rozpoczęcie działań przeciw internetowej wojnie propagandowej, ale niestety nie wiem, na czym polega praktyka.W Polsce przegrywamy z rosyjską agresją dzień po dniu, co widać na scenie politycznej i po podzielonym społeczeństwie w Polsce
Jeżeli od razu po wrzuceniu postu przez polityka PiS bardzo duża liczba profili to polubi, to to ustawia dalszy przekaz wobec postu. To oznacza, że jeśli tak duża liczba tych kont jest nieprawdziwa, to bardzo łatwo jest tym przekazem zewnętrznie sterować. Konsekwencje?
ResponderEliminarKażde. Można w ten sposób bardzo prosto sterować opinią publiczną i nastrojami w Polsce w każdą ze stron, w którą się chce.
5 na 10 kont okazuje się bardzo nietypowych. Dziwnych, pustych, niemających zdjęć profilowych. Albo z bardzo dużą przerwą aktywności. Na przykład ostatnie zdjęcie jest z 2013 roku i nie ma nic więcej. Natomiast osoba reaguje bardzo intensywnie u takiego polityka.
Okazuje się, że osoby aktywne na fanpage`ach polityków pis to w dużej mierze użytkownicy… nietypowi. Wśród reagujących na posty polityczne co trzecia reakcja pochodziła z konta nietypowego. W rankingu najbardziej aktywnych użytkowników było jeszcze gorzej – reakcje z kont „nietypowych” wynosiły średnio 50 proc.! Politycy chcą sobie budować pozytywny wizerunek, a potem niszczyć wizerunek przeciwnika?
Skąd się biorą fejkowe konta? Cóż, to zwykły biznes, prowadzony w Polsce masowo. W sieci można bez problemu znaleźć ogłoszenia o sprzedaży kont , można też znaleźć szczegółowe opisy, jak założyć fejkowe konto na FB, by wyglądało na prawdziwe.
Manipulowanie opinią publiczną i nastrojami w Polsce fejkowymy newsami prowadzić może przede wszystkim do destabilizacji politycznej.
Co, po wyższych wnioskach doradzić dziś internautom?
Żeby kierowali się opiniami tych, których znają. Albo osobiście, albo z Facebooka, ale znają ich tak długo, że wiedzą, iż naprawdę istnieją. Których sprawdzili, którzy są dla nich wiarygodni. Tymi opiniami warto się kierować. Innymi nie.
Jak wyglądają „nietypowe” konta na FB? Najczęściej są to profile, które – choć otwarte – mają tylko zdjęcia profilowe – i na tym kończy się aktywność użytkownika. W sekcji informacyjnej o użytkowniku nie ma nic albo prawie nic, nie ma też żadnych innych postów poza zdjęciami profilowymi i tymi w tle. Co ciekawe, nie ma też lajków pod zdjęciami profilowymi – albo jest ich zaledwie kilka. Liczba znajomych bywa różna – od kilku do kilkuset. Zdjęcia profilowe to albo fotografie, na których nie ma ludzi (np. jakiś krajobraz), albo skany fotografii rodzinnych lub legitymacyjnych sprzed lat – zupełnie jakby ktoś utworzył album z rodzinnymi zdjęciami, wyjął jedno i zeskanował. Typowa jest natomiast przynależność takiego użytkownika do wielu różnych grup na FB. Bywają też konta zupełnie puste, na których nie ma nawet zdjęć profilowych.
ResponderEliminarJeszcze inna opcja to konto działające aktywnie, zupełnie typowe, ale tylko do jakiegoś czasu. Potem jest duża przerwa (np. od 2014 lub 2015 roku) aż do dziś. To są prawdopodobnie konta prawdziwe, ale nieużywane, za to przejęte przez kogoś (metod przejęcia konta jest kilka, bez problemu można je znaleźć wpisując odpowiednią frazę w Google) i używane w konkretnym celu. Zdarzają się też konta nieużywane od dłuższego czasu, ale nagle, po długiej przerwie, pojawiają się na nim nowe linki – wyłącznie polityczne. Pod udostępnionymi linkami nie ma jednak ani lajków, ani komentarzy – albo pojedyncze. Widać, że konto służy wyłącznie rozpowszechnianiu określonych treści – rozpowszechnianiu statystycznemu, bo na koncie reakcji brak.
Zdarzają się też konta kompletnie niespójne (np. emerytka, która udostępnia tylko linki do gierek online), konta ze zdjęciami profilowymi wziętymi z darmowych banków zdjęć lub ze zdjęciami gwiazd (m.in. Michała Szpaka i Bogusława Lindę oraz piękną blondynkę, w innych miejscach w sieci obrazującą makijaże ślubne dla blondynek).
Nie mówimy o przypadkowych profilach, założonych na FB i porzuconych, tylko o tych, których właściciele wykazują wysoką aktywność na profilach największych polskich polityków podczas ostatniego miesiąca! Najbardziej aktywny w lipcu komentator postów prezydenta Andrzeja Dudy nie istnieje w sieci nigdzie poza Facebookiem. Najbardziej aktywny komentator postów Beaty Szydło posługuje się zdjęciem rodziny z przełomu XIX i XX wieku oraz początku XX wieku, ma sześciu (sic!) znajomych i także nie istnieje w sieci nigdzie poza FB.
Trzeba jasno powiedzieć, że znacząca część aktywności na fanpage`ach polskich polityków PiS pochodzi z kont fejkowych lub przejętych od ich dotychczasowych użytkowników. Ich liczba jest tak duża, że wpływają one bezpośrednio na odbiór działań danego polityka. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że – jak wynika z najnowszego badania Edelman Trust Barometer – Polacy ufają temu, co przeczytają w sieci (a nie np. mediom tradycyjnym) – siła wpływu społecznego fejkowych kont na FB jest rzeczywiście znacząca, co daje możliwość bezpośredniego oddziaływania na nastroje społeczne w Polsce.
ResponderEliminarSkąd się biorą fejkowe konta? Cóż, między innymi to zwykły biznes, prowadzony w Polsce masowo, lub prowadzona wojna dezinformacyjna przez Rosjan. Na przykład. W sieci można bez problemu znaleźć ogłoszenia o sprzedaży kont, można też znaleźć szczegółowe opisy, jak założyć fejkowe konto na FB, by wyglądało na prawdziwe.
To biznes – nieetyczny i nielegalny, ale istniejący. Wiadomo, kto próbuje na nim zarabiać – wszyscy, którzy widza w tym dla siebie szansę na łatwe pieniądze. Pytanie kluczowe dotyczy jednak tego, kto za takie konta płaci?
Czy polscy politycy z pis kupują sobie po prostu aktywność na FB z nielegalnych, choć powszechnie dostępnych farm lajków, żeby poprawić sobie statystyki? Być może kupują, tego nie sposób ani potwierdzić, ani wykluczyć na tym etapie obserwacji.
I to też dzieje się, że na zlecenie polityków, np. polityków PiS, tyle że zlecają nie kupowanie lajków dla siebie, lecz także trollowanie przeciwników, opozycyjnych partii.
Czy komuś z polityków lub nie, zależy na zniszczeniu wizerunku czołowych polskich polityków z okreslonego ugrupowania?
Czy jednak komuś zależy na prowadzeniu systematycznej, długookresowej dezinformacji w polskim społeczeństwie, która perfekcyjnie destabilizuje układ polityczny w Polsce?
Bunt prawicowych trolli. Nawet Paweł Szefernaker stracił nad nimi kontrolę. Paweł Szefernaker, polityk Prawa i Sprawiedliwości odpowiadający za wizerunek partii w mediach społecznościowych został niedawno dotkliwie pogryziony przez prawicowe trolle. Próbował okiełznać temperament internautów kibicujących "dobrej zmianie". Wystarczyło, że wspomniał o prowokatorach z anonimowych kont, a ci skoczyli mu do gardła. "Mu tu sobie wypruwamy flaki, żeby było dobrze". "Wypuściłem 70 tys. tweetów broniąc was, a co pan zrobił? - piszą.
ResponderEliminar- Są internauci, którzy mniej lub bardziej świadomie psują wizerunek rządu Prawa i Sprawiedliwosci. Mówię tu i o samych politykach, którzy znajdują w ten sposób możliwość zaistnienia w przestrzeni publiczej, ale też o anonimowych kontach - powiedział Szefernaker komentując dla "Wprost" sprawę anonimowych trolli, które w mediach społecznościowych działają na rzecz PiS.
Następnie Szefernaker próbował okiełznać temperament prawicowców na Twitterze. Zwrócił się bezpośrednio do nich. "Ambasadorom Dobrej Zmiany, dzięki którym PiS wygrywa w sieci należą się wielkie podziękowania. Nie dajmy podzielić się prowokatorom!" - napisał. Za te dwie wypowiedzi przed tysiącami komputerów rozległo się buczenie. Szefernakera uznano za niewdzięcznika i mocno oberwał w komentarzach.
Dalej twitterowicze piszą tak: "Sami Panie pośle tego nie pociągniemy, Ogarnijcie trochę robotę, Internauci psują wizerunek? Sodówa uderza panie @szefernaker".
Dobry troll pisze 300 razy dziennie
Istnienie armii prawicowych trolli potwierdzili ostatnio analitycy think-tanku Atlantic Council. Udowodnili, że 22 lipca na polskim Twitterze pojawiły się wpisy, których celem było zdyskredytowanie demonstrantów protestujących przeciwko proponowanej przez rząd reformie Sądu Najwyższego. Akcja została wywołana przez grupę trolli i zautomatyzowanych botów w mediach społecznościowych (pisaliśmy o tym tutaj).
Eksperci namierzyli wówczas niektórych bojowników. Jeden z użytkowników Twittera w siedem miesięcy opublikował w sumie 67,7 tys. tweetów. To prawie 300 tweetów dziennie. Takie trolle czekają na zawołanie. Zaśmiecą komentarzami każdy post, tekst krytykujący "dobrą zmianę". W kilka godzin przerobią na sukces PiS dowolną internetową sondę. Na przykład, że kot prezesa zasługuje na większy szacunek niż Grzegorz Schetyna.
Na prawdziwego władcę trolli PiS naprowadzają cytowane na poczatku słowa Szefernakera. Mówiąc o politykach, którzy chcą zaistnieć, ma na myśli posła Dominika Tarczyńskiego. To on zebrał zaangażowaną grupę internautów tworzących wydarzenia i komentarze pod hasztagiem #DrugaZmiana". Zasłynął m.in. tym, że wyzwał Lecha Wałęsę na solo. W tureckiej telewizji oświadczył, że w Polsce demokracja ma się dobrze. To PO strzelała do demonstrantów. Tarczyński to jednak symbol obciachu rządzącej partii. Podobno żaden z jego wpisów nie został polubiony przez oficjalny profil partii.
ResponderEliminarMa jednak ważną zaletę. Na mobilizację jego ludzi, może liczyć każdy atakowany polityk PiS. Setki złośliwości, lajków czy retweetów udowodnią każdemu krytykantowi, że właśnie przegrał. Tarczyński instruował w ten sposób: „W razie ataku bez zastanowienia lać na przeciwników rozpaloną smołę argumentacji! Pilnować murów prawdy!” Jak pisał Newsweek jego ludzie dzielą się dyżurami, aby o każdej porze dnia i nocy słać riposty przeciwnikom „dobrej zmiany”.
Jak karni i zmobilizowani są jego ludzie, świadczy historia niejakiej "Zwinnej Bobrzycy" z Twittera. Jej konto w serwisie zostało zablokowane po agresywnych wpisach dotyczących "Gazety Wyborczej". Po apelu do innych trolli, Bobrzyca odbudowała swoją popularność w jeden dzień. I co zrobiła? „Szefie, to moje nowe konto, bo mnie w nocy zablokowali” - zameldowała Tarczyńskiemu.
Bardzo płodna, jesli chodzi o ilość dziennych wpisów i niezwykle agresywna na TT jest niejaka Immanuela_de_Kant. Zablokowano ją na FB, bo nie chciała ujawnić żadnych swoich danych. Obraża, ubliża, atakuje. Niezwykle sfrustrowana osoba, była nauczycielka, bezrobotna.
Problem PiS-owskiego trollowania jest doskonale widoczny w dyskusjach na portalach internetowych. W tym tsunami trollingu rzadko da się wyróżnić jakąś błyskotliwą, inteligentną socjotechnicznie i PR-owo myśl, a zalewają fora topornymi i nachalnymi hasłami pisowskiej partyjnej propagandy. Jeśli spotykam pod jakimś wątkiem szereg krótkich wpisów pod różnymi nickami, będących agresywną, wyzywającą i natrętną apoteozą PiS i jej prezesa to wiem, że właśnie jakiś pisowski wyrobnik realizuje polityczne zlecenia...