Humanitarne samobójstwo. Żyjemy w świecie pełnym hipokryzji, w którym nikt nie ma odwagi nazywać rzeczy po imieniu. Chcemy o sobie dobrze myśleć, więc myślimy schematami. Nasze dzieci wierzą, że mięso pochodzi ze sklepu, a nie z ciała zwierzęcia – z krówki, która kiedyś była słodkim cielaczkiem. Takim samym jak w bajkach czy filmach familijnych. Ale w końcu ten cielaczek dorósł i ktoś musiał go zabić. Po to, aby można było zjeść pysznego burgera lub nosić piękne skórzane buty.
Śmierć śmierci nierówna
Śmierć jest częścią tego świata. Chociaż bardziej jest częścią innego świata, którego zwykle nie widzimy. Kiedy myślimy Afryka lub Indie, przed oczami stają nam piękne widoki sawanny lub imponujący gmach Tadż Mahal. Ale to nie wszystko. Jeśli spuścimy głowę i spojrzymy w dół, zobaczymy ludzi umierających na ulicach lub bezpośrednio na pustyni. Widziałem i jedno i drugie, a także okrutne traktowanie zwierząt, z publicznym katowaniem ich włącznie. Dla mnie, jako dla Europejczyka, było to szokiem. Ale nie dla miejscowych. Inne kultury inaczej podchodzą do cierpienia i śmierci. I my z perspektywy Europy tych różnic nie rozumiemy, ponieważ przekładamy swoje standardy na zupełnie obcych nam ludzi.
Dla nas dzieci są przede wszystkim sposobem na samorealizację – choćby instynktu macierzyńskiego. Wielkim mitem jest założenie, że ujemny przyrost naturalny jest wynikiem biedy. Niewiele wyższy niż w Polsce jest w bogatych Niemczech, a w nie mniej zasobnej Japonii nawet niższy niż u nas. Dużo dzieci rodzi się za to w kulturach ubogich, gdzie nie ma powszechnych ubezpieczeń społecznych. Dzieci są tam inwestycją w przyszłość rodziców. Rodzi się ich dużo, nawet kiedy nie ma gwarancji, że uda się je wszystkie wykarmić. Wedle prostej zasady, że im więcej się urodzi, tym więcej przeżyje z korzyścią dla rodziców. W krajach trzeciego świata (które dziś – często życzeniowo – nazywa się „krajami rozwijającymi się”) śmierć głodowa lub z chorób związanych z niedożywieniem zawsze była naturalnym ogranicznikiem populacji. Działa tam paradoksalna zasada – im więcej dzieci przeżyje, tym więcej dzieci umrze, ponieważ te uratowane dzięki pomocy żywnościowej także urodzą większą liczbę dzieci, niż ten region będzie mógł utrzymać przy życiu. To przykre, ale tak było zawsze i gdzieniegdzie dalej jest. Nie zmienimy tego tak długo, jak długo nie zmieni się lokalna kultura.
Czego oczy nie widzą
Obecnie Europejczycy ubolewają nad losem imigrantów tonących niekiedy podczas przeprawy na Stary Kontynent. Ale jedyna różnica między wczoraj a dziś polega na świadomości tej śmierci. Także kiedyś Afrykańczycy umierali – z głodu, czy w wyniku wojen. Tyle, że kiedyś nie musieliśmy się z tym faktem konfrontować, bo tamci ludzie nie byli w stanie dopłynąć do Europy. Ale także ginęli, równie okrutną śmiercią.
Nic się tak naprawdę nie zmieniło i nie zmieni. Nawet jeśli przyjmiemy miliony uciekinierów z Syrii czy Libii, dalej kolejne ich miliony będą cierpieć w państwach, które nie mają dostępu do Morza Śródziemnego. A populacja Afryki szybko rośnie i dalej będzie się powiększać. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – im więcej uchodźców przyjmiemy, tym więcej przypłynie. To równie obrazoburcze jak przyznanie, że im więcej ludzi z regionów o permanentnej nadwyżce ludności uratujemy od śmierci głodowej, tym więcej umrze w przyszłości. Nasze „humanitarne” umysły po prostu nie chcą się z tymi faktami konfrontować, ponieważ chcemy myśleć o sobie jako o dobrych ludziach. „Jakoś to będzie”, nie możemy pozwolić im tonąć, ani nie możemy deportować z powrotem do ich biednych i niestabilnych krajów. Tak zdaje się myśleć współczesna Europa. Aż dziw bierze, że nikt nie postuluje, aby wysyłać po imigrantów europejskie wycieczkowce, wtedy już na pewno podróż upłynęłaby im w pełnym bezpieczeństwie i komforcie.
Prawda jest brutalna – dopóki Europa nie zniechęci imigrantów do podejmowania ryzyka lub nie zacznie ich odsyłać, będą przypływać coraz szerszym strumieniem. Także z tego paradoksalnego powodu, że kiedy jedna grupa już tu dotrze i jakoś się urządzi, prześle pieniądze swojej rodzinie, aby i ich ściągnąć do Europy. Warto przypomnieć, że przekazy pieniężne takie jak Western Union działają nawet w regionach znajdujących się pod rządami islamistów. Nielegalna imigracja finansowana jest więc pośrednio przez same państwa europejskie, które wypłacają zasiłki ludziom już przybyłym. Tak koło się zamyka.
Osobną kwestią jest pytanie, dlaczego do krajów Zatoki Perskiej nikt się nie wybiera. To kolejny paradoks. Tamtejsze państwa – choć znacznie bliższe kulturowo i bogate – są konsekwentne i imigrantów nie przyjmują. Zapewne wiedzą, czym by się to skończyło.
Zabójcze panaceum
Kolejnym mitem – choć tym razem bardziej typowym dla naszych pobratymców zza oceanu – jest przeświadczenie, że demokracja to najlepszy system społeczny. Pewnie tak jest, ale tylko… w naszym kręgu kulturowym. Powszechnie zapominamy, że demokracja powstała na gruncie państw narodowych. To naturalne, bo tylko taka jedność pozwalała ludziom odczuwać realną wspólnotę i skupić się na ideach, a nie stopniu pokrewieństwa i zbieżności interesów plemiennych. Dlatego ten system nie działa w Afryce i części Azji. W tych regionach wybory sprowadzają się do plebiscytu, czyje plemię lub grupa wyznaniowa są liczniejsze. Demokracja nie ma prawa tam zadziałać i zamiast do pokoju, próby jej wprowadzenia prowadzą do wojny. Ale Ameryka tego nie dostrzega, tak samo jak kiedyś ZSRR równie bezskutecznie próbował przeszczepić swoją ideologią państwową – socjalizm – na grunt państw do tego nieprzystających kulturowo. Wtedy też się nie udało.
Zniszczyliśmy funkcjonujące państwa północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, które chroniły nas zarówno przed masową imigracją do Europy jak i powstaniem tworów takich jak Kalifat. Lecz zamiast naszej cudownej demokracji dzisiaj panuje tam teraz anarchia i stan permanentnej wojny domowej. To wszystko dało się przewidzieć – ale nie z punktu widzenia ideologii, tylko trzeźwego patrzenia na rzeczywistość. Brutalną rzeczywistość. Ale jednak dużo mniej brutalną niż obecnie, po interwencjach zachodnich mocarstw naiwnie szerzących ideologię demokracji.
Feministka w burce
Europejczycy nie lubią konfrontować się ze sprzecznościami, które mogą budzić dysonans. Tak właśnie działa ideologia, czyli przekonania, które z założenia nie potrzebują weryfikacji, a nawet ich unikają. Powszechną współcześnie ideologią są „europejskie wartości”, które łączą idee multikulturalizmu, feminizmu i gender studies. Zrezygnowaliśmy z asymilowania przybyszów z innych kręgów kulturowych na rzecz ich integrowania. Pozwalamy rozwijać się w Europie ruchom islamistycznym, które domagają się własnych praw i przywilejów, np. oddzielnego sądownictwa opartego o szariat. A nawet sami te ruchy wspieramy finansowo. Zupełnie nie biorąc pod uwagę, że wspomniane grupy negują inne europejskie wartości, takie jak prawa kobiet czy homoseksualistów. Boimy się oskarżeń o rasizm, choć zupełnie nie o rasę tu chodzi. Problemem nie jest kształt nosa czy kolor skóry, ale obca kultura i stojące za nią wartości – sprzeczne z europejskimi. W końcu, czy można być jednocześnie zwolennikiem równości i akceptować grupy, które tę równość chcą z definicji ograniczać? Logicznie rzecz biorąc – nie. Ale praktycznie, jak najbardziej. Wystarczy o tych sprzecznościach nie myśleć.
Nasz zachodni świat jest pełen hipokryzji. Ale Europa nie chce tych sprzeczności zauważać, a tym bardziej nazywać po imieniu. Jesteśmy jak ludzie z bajki Andersena. Boimy się powiedzieć „król jest nagi” w obawie, że inni wezmą nas za głupców lub rasistów. Na takim zbiorowym konformizmie żerowali właśnie oszuści, którzy sprzedali królowi jego tytułowe „nowe szaty”. Tyle, że były one niewidzialne, a tak właściwie nieistniejące, tylko wszyscy bali się o tym głośno powiedzieć, aby nie wyjść na głupców.
Quo vadis, Europo?
Obecny poziom życia świat zachodni osiągnął dzięki naszej laickiej, naukowej kulturze. Ale to nie kulturę chcą od nas brać imigranci oraz kraje trzeciego świata. One wolą pomoc materialną, choć czasem dochodzi do takich paradoksów jak w Gambii, gdzie otrzymywana pomoc humanitarna jest dodatkowo opodatkowana przez państwo. Czyli, trzeba płacić państwu, aby móc pomagać jego mieszkańcom. Prawdziwie afrykańska to logika.
Nie wszystko da się wytłumaczyć dawnym kolonializmem. Niegdyś Afryka stanowiła ląd pełen małych plemiennych państewek, w których ludzie także umierali wskutek wojen i głodu. Tyle, że kiedyś zabijali się dzidami, a dzisiaj karabinami maszynowymi. Wymowny jest nawet fakt, że popularny kałasznikow trafił na godło państwowe Mozambiku. Kraju tyleż niepodległego, co jednego z najbiedniejszych na świecie. Poza tym, czy nie jest paradoksalne, że dawni poddani państw kolonialnych tak bardzo chcą teraz przyjechać do swoich byłych „panów”?
Polska nie miała kolonii, a będzie miała imigrantów. Ale prawdziwy problem czeka państwa zachodu. Co prawda my – z perspektywy Starego Kontynentu – jeszcze tego nie widzimy, dostrzegają to jednak już analitycy z USA. George Friedman ze słynnej agencji analitycznej Stratfor wieszczy wielkie konflikty, które wstrząsną Francją czy Niemcami. Konflikty między rodowitymi mieszkańcami, a przybyszami, którzy nie przyjeżdżają tu, aby zostać Europejczykami, tylko po prostu za lepszym życiem. I nie zamierzają się zasymilować ani porzucać swoich radykalnych przekonań.
“Dochodzimy do punktu, z którego nie ma wyjścia. Wszystkie wybory będą złe. To, co musi się stać, stanie się. Ci, którzy odmówią dokonania wyboru, będą widzieli się jako bardziej moralni od tych, którzy go dokonają. Toczy się wojna i jak w przypadku wszystkich wojen, ta wojna jest inna niż poprzednie w sposobie jej prowadzenia. Tym niemniej – to jest wojna i zaprzeczanie jej jest zaprzeczaniem oczywistości.” (George Friedman; A War Between Two Worlds)
Rzeczywistość jest brutalna
Świat ciągle się zmienia, choć często tego nie dostrzegamy. W dobrej wierze dopasowujemy rzeczywistość do naszych oczekiwań, wypierając z siebie to, co niewygodne, a nawet bolesne. Nie pierwszy to raz zresztą – po pierwszej wojnie światowej powszechne było przekonanie, że ludzkość nie zazna już więcej tak wielkich konfliktów. Zaznała, a świat zamknął oczy i nie powstrzymał nadchodzącej rzezi, kiedy jeszcze była taka możliwość.
Uspokajamy swoje sumienia, przyjmując uchodźców, których tym samym tylko zachęcamy do dalszej imigracji. To okrutne, ale im mniej ich utonie, tym więcej przypłynie, bo tym mniejsze będzie ryzyko, które podejmują, decydując się na wyprawę. A ostatecznie na dno pójdziemy wszyscy. Nie dzisiaj, nie jutro, ale za jakiś czas. To brutalne, ale świat jest brutalny. Zawsze był. A mięso pochodzi z zabitego cielaczka. Psychologia, świat, społeczeństwo : link http://3dno.pl/humanitarne-samobojstwo/#more-3099
Jesteśmy u siebie. Islamski terroryzm wygrał. Nie tylko zemścił się na ludziach, którzy z niego kpili, ale pokonał też zachodnie wartości w bardziej ogólnym znaczeniu. Wiele europejskich i amerykańskich mediów przyznało terrorystom rację. Publicznie. W trosce o własne zyski, wygodę i bezpieczeństwo.
Jesteśmy u siebie. Zachodnie media zachowały się tak, jak kazali im terroryści. Zaczęli respektować ich żądania. Multi-kuku
To jest właśnie nasza europejska kultura i mamy do niej prawo, bo jesteśmy u siebie. Błąd. To była nasza kultura i mieliśmy do niej prawo, kiedy jeszcze byliśmy u siebie. Ale już nie jesteśmy, czego przejawem jest obecna ideologia multikulti. To doniosła zmiana. Jeśli dany kraj jest multikulturalny, to nie jest już europejski. Jest „światowy”, czyli jednocześnie też azjatycki i afrykański, liberalny i ortodoksyjny, pełen feminizmu i dyskryminacji. Jest taki, jacy są ludzie aktualnie go zamieszkujący. I te zmiany daje się już odczuć. Między innymi przez zanik solidaryzowania się z typowo europejską wolnością i laickością. A nawet przez autocenzurę, czego przejawem jest niepisana zmowa niektórych wydawców w sprawie niepublikowania karykatur Mahometa, które były motywatorem do zamachu.
Są oczywiście wyjątki, ale nawet w nich bardzo dba się o to, żeby przypadkiem nie narazić się muzułmanom. Okładki często publikowane są „hurtowo”, gdzie te najważniejsze – dotyczące islamu – giną w natłoku reszty. Duńska gazeta, która zasłynęła wydrukowaniem karykatur Mahometa już w 2005 roku, tym razem profilaktycznie zostawiła swoją pierwszą stronę czarną. Niby jakaś reakcja jest, ale najwidoczniej uznano, że nie ma się co znowu wychylać. Także w polskich mediach oryginalne karykatury dotyczące islamu nie jest tak łatwo. A przecież to nie u nas doszło do zamachów. Przynajmniej na razie.
Niektóre ważne media przemilczają – a właściwie zaciemniają – tę sprawę. Czy nie oczekujemy od nich, że będą nas uczciwie informować, bez względu na ryzyko i konsekwencje? Ja chcę rozumieć świat, a nie da się tego zrobić, nie oglądając go i znając tylko z czyichś opisów, zresztą pełnych autocenzury.
Dlaczego media milczą? Bo się boją. Ale nie tyle o życie swoich redaktorów, co o wyniki sprzedaży. Muzułmanie stanowią już kilka procent mieszkańców zachodnioeuropejskich krajów. Po co więc narażać się na spadek liczby czytelników, skoro konkurencja tylko czeka, aby ich przejąć? W imię wartości? Europejskich wartości? Ale przecież mamy erę multikulti, więc te nasze archaiczne wartości stoją na równi z nowymi, równie pożądanymi – także z prawem do ortodoksji i radykalizmu.
Islamofobia vs islamofilia
W takich momentach czuję pewną ulgę, że nasz kraj nigdy nie przesadzał ze wsparciem socjalnym, czym zniechęcał wielu imigrantów do osiedlenia się tutaj. Francja musi zmierzyć się obecnie z ogromnym problemem. Z jednej strony wielu mieszkańców tego kraju po cichu wolałoby wrócić do czasów, kiedy pojęcie „Francuz” oznaczało rdzennego Europejczyka wychowanego w liberalnej kulturze zakorzenionej w największych osiągnięciach oświecenia. Ale według współczesnych kryteriów podobne myślenie to rasizm, więc nie wypada tak mówić. Z drugiej strony nie da się odwrócić tego, co już się stało. We Francji żyje ok. 6 mln muzułmanów. I czują się już oni coraz bardziej u siebie. Kiedy w latach 60-tych rodzicie współczesnej „trudnej młodzieży” (walczącej z policją na ulicach Paryża i innych miast) zaczęli wyjeżdżać do Europy, wydawało im się, że złapali Pana Boga (Allaha?) za nogi. Wyrwali się często z ciasnych lepianek do kraju, gdzie mieli już dostęp do prądu, wody, usług medycznych itd. Nie był to raj, ale jednak zupełnie inna jakość życia. Ich dzieci nie czują już tej wdzięczności, bo nie wiedzą, jak to było mieszkać w lepiance. W świetle prawa są już Francuzami, dokładnie takimi samymi jak stali mieszkańcy tych ziem. Wzrosły więc ich oczekiwania.
Europę zachodnią dławi zabawny paradoks. Poprawność polityczna każe tolerować odmienność kulturową. Ale co kiedy ta odmienność żąda prawa do dyskryminowania – kobiet, niewiernych, homoseksualistów? Wtedy poprawność polityczna nakazuje zamilknąć w nadziei, że problem się sam rozwiąże. Ale, jak widać, się nie rozwiązuje. Mimo wszystko każdy przejaw sceptycyzmu wobec multikulti zostaje okrzyknięty islamofobią. Przypomnijmy, że fobia to irracjonalny strach, ale czy ta niechęć jest tak do końca irracjonalna? To zabawne, jak łatwo media dały narzucić sobie powyższą narrację. A może afirmacja multikulti to nie normalność, a… „islamofilia”? Dlaczego brak entuzjazmu nazywany jest fobią, a bicie peanów na cześć jakiejś idei nie jest nazywane „-filią”?
Zachodnie rządy zawaliły sprawę w momencie, w którym politykę asymilacji zastąpiły integracją. Choć pojęcia wydają się podobne, mają zupełnie inne znaczenie. Asymilacja zakłada, że przybysze powinni przejąć kulturę kraju, do którego przybyli. Integracja mówi jedynie, że imigranci powinni się włączyć w życie społeczności, ale mogą to robić na swoich zasadach. Niestety, tu także zawarty jest paradoks. Przypomina on próbę włączenie partii nazistowskiej do systemu demokratycznego. Działa tylko w teorii. Demokracja zakłada, że jako społeczność dzielimy wspólne wartości. Ale tych uniwersalnych wartości nie ma w społeczności multikulti! To prawda, że oficjalne środowiska islamskie potępiły zamach. Ale czy słyszeliście, aby – tak jak większość rdzennych Europejczyków – solidaryzowały się z redakcją Charlie Hebdo? Czy jacyś muzułmanie także opublikowali dla idei te głupie karykatury? Przypadek? Czy może jednak dowód, że rdzenni Francuzi przejawiają jednak inną kulturę i wartości niż ci nowi?
Zaproszenie dla terrorystów
Boję się, że nasz kontynent czeka czarna przyszłość. Ten zamach do dopiero początek. Zwykle w podobnych sytuacjach występuje efekt naśladownictwa. Jedni zamachowcy będą inspiracją dla innych. W końcu odnieśli spektakularny sukces. I to nie pierwszy. Jeśli miarą sukcesu jest zmienianie świata według swoich interesów, to jeszcze bardziej doniosłe były zamachy w Madrycie, za sprawą których Hiszpania wycofała się z interwencji w Iraku.
Jako kontynent wkroczymy zapewne w erę zamachów i prawdziwego zderzenia cywilizacji. Z jednej strony jeszcze bardziej urosną w siłę grupy sympatyzujące z islamskim terroryzmem, a z drugiej odrodzi się starodawny nacjonalizm. To będzie głośne zderzenie. Minie kilka lat i Anders Breivik stanie się w pewnych kręgach bohaterem – wizjonerem. I nie będą to tylko marginalne kręgi. Front Narodowy wygra wybory we Francji. Jeśli jeszcze nie teraz, to przy kolejnej okazji. Podobnie będzie w Wielkiej Brytanii, a może nawet w Szwecji, Holandii i Niemczech, wciąż jak ognia bojących się oskarżeń o nacjonalizm. Część z tych krajów może wyjść z Unii Europejskiej. Być może skończy się świat taki, jakim go znamy. Ale to naturalna kolej rzeczy. Po pierwszej wojnie światowej wyobrażano sobie, że przez jej okropieństwa więcej wojen już nie będzie. Po upadku bloku wschodniego niejaki Francis Fukuyama ogłosił „koniec historii”, czyli okres wiecznej dominacji demokracji, pokoju i wolnego rynku. Im bardziej dajemy się porwać ułudzie, tym boleśniej okazuje się, jak bardzo naiwni byliśmy. Multikulti upadnie z hukiem i pewnie będzie to huk wybuchów i wystrzałów. Kolejny raz uwierzyliśmy w utopię, która negowała różnice kulturowe. Strach przed śmiercią i kolejnym masowym zniszczeniem kontynentu nie odstraszył Niemców przed odbudowaniem swojego militaryzmu. Upadek komunizmu nie zasypał podziałów cywilizacyjnych, które sprawiają, że nie wszystkie społeczności będą chciały przyjąć wartości świata zachodniego. Tak samo powstanie pięknej idei multikulti nie spowodowało, że zaniknęły różnice etniczne i kulturowe.
Fundamentaliści na diecie
Warto jednocześnie zadać sobie pytanie, czy jest jakaś bezpieczna droga wyjścia z sytuacji, w której znalazł się świat zachodni. Myślę, że… tak, choć pozornie byłaby to mała zmiana. Muzułmanie będą w Europie mile widziani, o ile przyjmą naszą kulturę, czyli zaczną się… laicyzować. Albo wyjadą. Jak ich do tego skłonić? Bardzo prosto i w zgodzie z duchem wartości europejskich. Wystarczy zakazać… mięsa halal. Tylko takie mogą jeść gorliwi muzułmanie. Aby spełniać wymogi halal, zwierzę musi być zabite w bestialski sposób. Powinno być świadome swojej nadchodzącej śmierci i odczuwać ból. Polega to na poderżnięciu gardła w taki sposób, aby zwierzę samo się wykrwawiło. Co ciekawe – nie może być wtedy pod wpływem środków znieczulających. Musi cierpieć.
Niektóre kraje zakazały już uboju rytualnego, choć polski Trybunał Konstytucyjny właśnie orzekł, że jego zakaz jest niekonstytucyjny. Być może jest to zatem powód, aby tę konstytucję zmienić. Argumentacja była kuriozalna – mianowicie Rzeczpospolita jest państwem pielęgnującym wolność religijną. Ale czy Bóg Jahwe lub Allah zakazali swoim wyznawcom być wegetarianami?
Chcę, aby Europa również miała prawo do własnej, miejscowej kultury, na gruncie której powstały jej największe osiągnięcia. Chcę, aby każdy mieszkaniec tego kontynentu mógł obrażać, żartować, kpić i poddawać w wątpliwość. Czy jestem przez to nietolerancyjny? Źródło: http://3dno.pl/jestesmy-u-siebie/#more-2973
Religia pokoju… rzymskiego. Popularny stereotyp nazywa islam religią pokoju. Wiele da się o tym wyznaniu powiedzieć, ale na pewno nie to, że u jego podłoży leży pokój. Przyjrzyjmy się przez chwilę, w co wierzą nasi nowi sąsiedzi, których w Europie jest już kilkadziesiąt milionów, z czego 15 to względnie nowi przybysze.
Mahomet był wodzem, który stoczył wiele bitew, napadał też na karawany kupieckie. W Koranie znajduje się co prawda kilka bardziej stonowanych sentencji, np. ta: Ilekroć rozpalają ogień wojny, Bóg go wygasza. (5:64). Brzmi ładnie, mowa jest tu jednak nie o muzułmanach, ale o Żydach – idea kryje się za tym taka, że Żydzi nie pokonają muzułmanów, bo Bóg na to nie pozwoli.
Dużo więcej jest za to wskazówek tego typu: Zwalczajcie na drodze Boga tych, którzy was zwalczają, lecz nie bądźcie najeźdźcami. Zaprawdę; Bóg nie miłuje najeźdźców! I zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie, i wypędzajcie ich, skąd oni was wypędzili – Prześladowanie jest gorsze niż zabicie. – I nie zwalczajcie ich przy świętym Meczecie, dopóki oni nie będą was tam zwalczać. Gdziekolwiek oni będą walczyć przeciw wam, zabijajcie ich! – Taka jest odpłata niewiernym! – Ale jeśli oni się powstrzymają… – zaprawdę, Bóg jest przebaczający, litościwy! I zwalczajcie ich, aż ustanie prześladowanie i religia będzie należeć do Boga. A jeśli oni się powstrzymają, to wyrzeknijcie się wrogości, oprócz wrogości przeciw niesprawiedliwym! (2:190-193)
Mówiąc wprost – islam faktycznie jest religią pokoju, ale jest to stan na wzór tzw. pokoju rzymskiego, czyli słynnego Pax Romana. Wynikał on z prostego faktu, że w tym czasie imperium rzymskie pokonało już wszystkich istotnych wrogów i nie miało po prostu z kim walczyć. Podobnego podejścia naucza wiernych Mahomet, który w kilku surach sugeruje, żeby zaprzestać wojen, kiedy na całej ziemi zapanuje już islam, a przynajmniej jego wyznawcy będą nią rządzić, łaskawie tolerując swoich nieislamskich poddanych (oczywiście o ile będą płacili wysokie podatki „od niewiary” – tzw. dżizję).
Organizacje terrorystyczne odwołują się zwykle do tego fragmentu:
Kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą, to uderzcie ich mieczem po szyi; a kiedy ich całkiem rozbijecie, to mocno zaciśnijcie na nich pęta. A potem albo ich ułaskawicie, albo żądajcie okupu, aż wojna złoży swoje ciężary. Tak jest! Lecz jeśliby zechciał Bóg, to Sam zemściłby się na nich, lecz On chciał doświadczyć jednych przez drugich. A co do tych, którzy zostaną zabici na drodze Boga, to On nie uczyni ich uczynków daremnymi. (47:4)
W istocie tak postępuje Państwo Islamskie. Ostatnio ta organizacja terrorystyczna zażądała okupu w zamian na życie zachodnich dziennikarzy, a kiedy zachodnie kraje odmówiły – „uderzyli tych dziennikarzy mieczem po szyi”, co udokumentowali opublikowaniem stosownych filmików w internecie. Idea tego wersu jest mniej więcej taka – Bóg dlatego pozwala żyć niewiernym na ziemi, aby muzułmanie mogli ich podbić, zniewolić lub złupić.
Gdyby jednak to „uderzanie mieczem po szyi” miało budzić wewnętrzne opory lub wyrzuty sumienia, to bogobojny muzułmanin powinien wiedzieć, że To nie wy ich zabijaliście, lecz Bóg ich zabijał. To nie ty rzuciłeś, kiedy rzuciłeś, lecz to Bóg rzucił; aby doświadczyć wiernych doświadczeniem pięknym, pochodzącym od Niego. Zaprawdę, Bóg jest słyszącym, wszechwiedzącym! (8:17)
Należy jednak oddać Koranowi, że nie jest bezwzględny. Bóg nie zabrania wam, abyście byli dobrzy i sprawiedliwi względem tych, którzy was nie zwalczali z powodu religii ani nie wypędzali was z waszych domostw. Zaprawdę, Bóg miłuje ludzi sprawiedliwych! (60:8)
Czyli muzułmanie nie muszą nas zabijać (choć mogą), jeśli nie mają na to ochoty. Czy powinniśmy zatem być wdzięczni, jeśli akurat tego nie robią?
Krótka historia islamu
Historia losów pierwszych muzułmanów jest niczym zmieszanie Mody na sukces z Grą o tron. Generalnie sprowadza się do tego, że jak tylko Mahomet zszedł z tego świata, jego najbliżsi i pierwsi wyznawcy wzięli się za łby w krwawej walce o władzę. Spiski, intrygi, zabójstwa, bitwy – niczym w najlepszym filmie akcji. Z Modą na sukces łączy natomiast tę historię niesamowity stopień pogmatwania osobistych powiązań. Ali, jeden z następców Mahometa, był jednocześnie jego (przybranym) synem, zięciem i bratem stryjecznym. A zatem żona Alego – Fatima – poślubiła swojego kuzyna i brata w jednym. Trudno na początku się w tym wszystkim połapać, bo główni bohaterowie opowieści należą do kilku plemion i rodów, a postępują wedle starej arabskiej zasady – ja przeciw bratu, ja z bratem przeciw kuzynowi, ja z bratem i kuzynem przeciw obcym. W każdym razie z Alim na pieńku miała Aisza, najważniejsza z późnych żon Mahometa. Ostatecznie ich spór skończył się – a jakże – bitwą, choć przedtem przez pewien czas oboje byli sojusznikami dążącymi do obalenia władzy jeszcze innego rodu. W sumie trudno się dziwić jej niechęci, ponieważ kiedy została oskarżona o zdradę Mahometa, tenże Ali namawiał Proroka do rozwodu. Generalnie – bardzo wciągająca, wielowątkowa historia, której nie powstydziłby się sam George Martin.
Upraszczając – umiera Mahomet i powstaje pytanie, kto ma go zastąpić. Jedni typują rodzinę Proroka, inni opowiadają się za wyborem władcy przez głosowanie reprezentantów poszczególnych rodów. Pierwszy przejmuje władzę Abu Bakr, ojciec wspomnianej Aiszy (żony Mahometa posądzonej o niewierność przez Alego). Tu dochodzimy do pierwszego starcia personalnego, bo nowy kalif odbiera oazę córce Mahometa – Fatimie – i jej mężowi, wspomnianemu już Alemu. Tymczasem podboje są kontynuowane z bardzo dobrym skutkiem, bo mają miejsce w sytuacji, kiedy zarówno Bizancjum jak i Persja są wyczerpane długotrwałą wzajemną wojną.
Po Abu Bakrze stery przejmuje Umar, który jest jednocześnie teściem i zięciem proroka (ojcem żony Proroka a jednocześnie mężem jego córki – oczywiście poczętej z innej żony niż własna córka). Polityczno-wojskowa kariera drugiego kalifa zostaje przerwana przez chrześcijanina, perskiego niewolnika, który zasztyletowuje władcę w meczecie.
Mało ciekawie? To dopiero „drugi epizod”. W kolejnym na władcę zostaje wybrany niejaki Usman, który kontynuuje podboje, ale wszystkie urzędy rozdaje tylko swojemu plemieniu. Budzi to gniew innych przodowników dżihadu. W końcu niezadowoleni żołnierze, podburzeni przez Alego, Aiszę i kilku innych graczy, zabijają Usmana. Nikt jednak nie chce szybko przejąć splamionego krwią „tronu”. W końcu decyduje się na to Ali. Nie przypada to do gustu pozostałym pretendentom do objęcia funkcji kalifa, więc sprawa zostaje wyjaśniona na placu boju. Bitwę wygrywa Ali, jego rywale giną. Walka się jednak nie kończy, ponieważ w tym momencie do gry włącza się niejaki Mu`awija, zarządca Syrii. Dochodzi do kolejnej bitwy, choć takiej raczej symbolicznej, przerywanej negocjacjami. Kiedy wojska Alego są już bliskie wygranej, Mu`awija stosuje mistrzowski trik propagandowy. Każe swojej armii przymocować do włóczni fragmenty Koranu. Część wojowników Alego traci wolę do walki, jest to bowiem dla nich jasna sugestia, że spór powinien rozstrzygnąć Koran. Ale nie wszyscy godzą się na religijny arbitraż, bo ta część armii Alego, która maczała palce w zabójstwie jego poprzednika, uznaje zaakceptowanie mediacji za zdradę i odchodzi. Ostatecznie negocjatorzy pozbawiają Alego „tronu”, choć dzieje się to w dość niejasnych okolicznościach. Ten się jednak na to nie godzi i zbiera armię. Próbuje też przeciągnąć na swoją stronę te plemiona, które zraził podjęciem negocjacji, ale dochodzi do sporu i w efekcie Ali swoich potencjalnych sprzymierzeńców wyrzyna w pień. Jest to jednak krok do ostatecznego upadku, ponieważ jakiś czas potem zostaje w odwecie zamordowany przez skrytobójcę. Można by nawet powiedzieć, że był to pierwszy w islamie zamach de facto samobójczy, bo morderca, który ugodził Alego zatrutym mieczem, samemu zostaje zabity w ten sam sposób. Reszty historii nie będę Wam zdradzał, w każdym razie trup ściele się gęsto od miecza, sztyletu i trucizny.
Z tradycją w nowoczesność
Co ciekawe, spór o władzę po śmierci Mahometa nie wygasł do dzisiaj i to on jest główną osią podziału między szyitami i sunnitami. We współczesnym świecie dominują sunnici, czyli zwolennicy wyboru kalifa przez ogół muzułmanów. Drugi duży odłam to szyici, czyli stronnicy Alego (syna, bratanka i zięcia Proroka naraz). Ci ostatni mieszkają głównie w Iranie i Azerbejdżanie oraz na południu Iraku. Jedna grupa uważa drugą za heretyków. Ujmując rzecz dokładniej, szyici (ci od Alego) zbudowali sobie swoją religijną martyrologię, pielęgnując w sobie poczucie oszukania i pokrzywdzenia przez – ich zdaniem bezprawnych – uzurpatorów władzy nad muzułmanami. W ciągu wieków różne grupy szyitów systematycznie powiększały znaczenie Alego. Nawet do tego stopnia, że część Alawitów (należy do nich wciąż urzędujący prezydent Syrii – Baszar al-Asad) doszła do wniosku, że to Ali był Bogiem, a Mahomet jego posłańcem. A im bardziej szyici odchodzili od tradycyjnego pojmowania islamu, tym bardziej byli uznawani za heretyków przez sunnitów. W efekcie do dzisiaj wybuchają bomby w meczetach, a Państwo Islamskie (sunnici) wysadza w powietrze nie tylko kościoły chrześcijańskie, ale też szyickie meczety. Najwidoczniej sunniccy islamiści wierzą, że zabijając szyickich „heretyków” sprawią radość Allahowi, którego ci ostatni także wyznają, tylko w kim innym upatrując następcy Mahometa.
Skomplikowane? Do tego dochodzi jeszcze wiele sekt wyznających m.in. ukrytego imama (żyjącego sobie gdzieś od 868 roku do dzisiaj) oraz islamski mesjasz imieniem Mahdi, który razem z Jezusem ma pokonać fałszywego proroka – Dadżdżala – niedługo przed Sądem Ostatecznym. Dość powiedzieć, że według różnych lokalnych wierzeń tenże Mahdi już kilka razy zjawił się na ziemi (raz nawet rzekomo w jednej osobie razem z „reinkarnowanym” Jezusem), co – jak się można spodziewać – nie spotkało się ze zrozumieniem ogółu muzułmanów, o władcach już nie wspominając.
Podsumowując, historia muzułmanów to trwający do dzisiaj fascynujący ciąg wojen, bitew, zabójstw i bezpardonowej walki o władzę. Oczywiście – z imieniem Boga na ustach.
Drugi policzek
Postawmy sprawę jasno – islam z samego założenia nie jest religią pokoju, ale religią wojny. Chrystus nie toczył wojen. Nie był też władcą żadnego państwa, a wręcz oddzielał władzę doczesną od spraw duchowych, każąc oddawać Bogu co boskie, cesarzowi co cesarskie. Tyle, że… tak naprawdę to nic nie musi znaczyć. Skoro religia zapoczątkowana przez osobę każącą nadstawiać drugi policzek potrafiła wykształcić tzw. etos rycerski, inkwizycję i wojny religijne (protestanci mordowali się z katolikami w imię Jezusa), to muzułmanie mogą pomijać sury dotyczące uderzania niewiernych po szyi. Publikacja z bloga: http://3dno.pl/religia-pokoju-rzymskiego/#more-2843
Świat znany i nieznany. Holistycznie na każdy temat życia! O otaczającym nas świecie. Świat Wiedzy. Informacje o znanych i nieznanych, konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metodach działania. Wiedza, świadomość, duchowość, rozwój, zdrowie. Nieznany świat psychotroniki, parapsychologii, psychologii komplementarnej, terapii naturalnych...
Szukaj tematu w zasobach archiwum
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
Aktualności
Popularne posty
-
Hiszpania to kraj i także raj dla naturystów, ekshibicjonistów, czy nudystów. Jest tam wiele plaż na których można wypoczywać, opalać się i...
-
Masz taką narośl na skórze? Przekonaj się, jak można się jej pozbyć. Najczęściej zauważamy je pod kolanami, pachami, na szyi albo w okolicac...
-
Spotkasz ich nie tylko w mieście, w parku, ale też i na wsi, nawet gdzieś na polnej drodze, czy na leśnej dróżce w lesie. Spotkasz ich równ...
-
Adam i Ewa na wczasach. Najpopularniejsza polska plaża. Mityczne "polisz Barbados", które przez wiele lat przyciągało turystów z ...
-
Idziesz ulicą, patrzysz, a tam jakiś facet obsikuje ścianę budynku. Wybierasz się do parku i widzisz delikwenta załatwiającego się pod drzew...
-
Czają się w parkach, pod akademikami, a nawet na cmentarzach i w kościołach. Rozsuwają płaszcze, czy kurtki i zaskakują kobiety widokiem swo...
-
Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński. Post-prawda - najważniejsze słowo ostatnich lat - opisuje św...
No hay comentarios:
Publicar un comentario