Szukaj tematu w zasobach archiwum

miércoles, 5 de agosto de 2020

Duchowość, czyli co?

Duchowość, czyli co? Bycie osobą religijną nie jest tożsame z byciem osobą uduchowioną. Można mieć wysoką inteligencję duchową będąc ateistą i nisko rozwiniętą duchowość nieustannie klepiąc „zdrowaśki”.

Teologowie nierzadko twierdzą, że nie da się rozmawiać o duchowości bez odniesienia do osoby Boga, do której wznosić się ma ludzka dusza. Z kolei humaniści, filozofowie, psychologowie, ateiści uważają, że człowieka nie definiują wyłącznie umysł i ciało, ale także duch rozumiany jako naturalna zdolność do transcendencji. Pomimo różnic w definiowaniu duchowości w różnych koncepcjach, zarówno religijnych, jak i laickich, pojawiają się elementy wspólne, które pozwalają zrozumieć, czym duchowość jest i jak jej pogłębianie wpływa na człowieka.

Uduchowiony, ale nie religijny

Katolicy odchodzą od Kościoła, zrażeni jego niereformowalnością, brakiem elastyczności, hipokryzją i degeneracją morale w jego wewnętrznych strukturach. Katolicyzm w polskim wydaniu już od dawna nie ma – według mnie – nic ciekawego do zaproponowania ludziom poszukującym swojej duchowej ścieżki. Moralnie wyjałowieni duchowni, skupieni bardziej na polityce i władzy niż na Bogu i duchowym rozwoju, są antyreklamą Kościoła.

Kościół katolicki ewoluował w złą stronę, stając się wynaturzeniem pierwotnego chrześcijaństwa, niebezpieczną religijnością zewnętrzną (w przeciwieństwie do pierwotnej opartej na wnętrzu). Jeden z nich, franciszkanin Richard Rohr pisze o tym wynaturzeniu („Nieśmiertelny diament”) jako o odejściu od pierwotnej intencji Ewangelii. 

Pomieszanie znaczeń sprawiło, że chrześcijanie wielbią dziś często zepsuty do cna system (…), całkowicie obojętni przy tym na los ziemi, ginących gatunków zwierząt czy globalne ocieplenie. (…) 

Gniew i brak szacunku okazywane dziś sobie zarówno przez konserwatywnych, jak i postępowych chrześcijan są zatrważające. Ideologie polityczne – prawicowe i lewicowe – inspirują ich nieporównanie bardziej, niż wszelki akt pogrążenia się w pięknej miłości Boga. Pięknu (…) ostateczny cios zadają dziś także dżihadyzm i syjonizm. To, że mogliśmy tak bardzo cofnąć się w imię Boga, który pragnie tylko naszego rozwoju, jest czymś bezmiernie smutnym.

Według Rohra Kościół katolicki wypaczył się, ponieważ zbudował swoje istnienie na fałszywym „ja”. Sprowadził religię do praw, wymogów i kodeksów czystości, mistycyzm zastąpił moralizatorstwem, zawierzył „ego”, a nie Bogu.

Współcześni duchowi „heretycy” sprzeciwiają się wizji Boga, lansowanej przez dzisiejszą katolicką religijność: Boga karzącego, obrażającego się, tyranizującego swój lud. Są świadomi tego, że Kościół tak to wszystko pięknie zaaranżował, by ludzie czuli strach przed Bogiem, ponieważ służy to kościelnym namiestnikom we władaniu wiernymi. Niestety, jak dostrzegają, w konsekwencji odbija się to na relacji Bóg – Człowiek.

To nie LGBT+, lewicowcy, ekolodzy czy inny wróg zewnętrzny powodują współcześnie wewnątrzkościelny rozpad  – ale sam KK.

Ateizacja wypływa z pewnego zniechęcenia tym, że w praktyce religijnej zredukowano Boga i doświadczenie duchowe do wymiaru obrzędowo-moralnego, który niejednokrotnie nie jest w stanie zaspokoić głodu ducha.

– Nie ma znaczenia jak nazwiesz to, czego szukasz: Bóg, Siła Wyższa, Duch Świata, Natura, Wszechświat czy Wewnętrzna Głębia. Najważniejsze, że szukasz a w chrześcijaństwie jedyne, co można uznać za grzech ciężki jest… rezygnacja z pogłębiania swojej relacji z Bogiem, który jest w nas.

– A co z innymi grzechami? – pytamy, bo przecież znamy 10 przykazań i wiemy, jak Kościół wykorzystuje je w swojej polityce.

– Reszta to po prostu nasze niedoskonałości.  – Jesteśmy ludźmi, naszą naturą jest błądzić, naszą naturą jest upadać. Jeśli jednak szukasz ścieżki do swojego prawdziwego „ja”, do Boga w Tobie, resztą nie musisz się trapić.

- „poszukujący” w zasadzie nie muszą się spowiadać, bo po co, skoro wiedzą, że Bóg jest w nich i oni są Bogiem, zatem wszystko i tak jest jawne. Że dzieci wcale nie trzeba zaciągać na niedzielną mszę do kościoła, bo tylko się tam zanudzą. Że skoro Bóg jest w nas, to w zasadzie w nas także są odpowiedzi na wszystkie nasze pytania; że ich nie tworzymy, a co najwyżej odkrywamy wiedzę, którą od zawsze w sobie nosiliśmy. No i że Bóg nie karze, lecz jest czystą, nieskończoną miłością. Miłością dającą człowiekowi wolność, miłością przyzwalającą, w tym także na dzianie się zła, bo naturą miłości nie są zakazy i nakazy.

martes, 4 de agosto de 2020

Dlaczego władza psuje polityków

Psychiatria: Zespół pychy, czyli dlaczego władza psuje polityków? Co się dzieje z ludźmi, którzy dochodzą do władzy? Dlaczego politycy tracą kontakt z rzeczywistością? Co sprawia, że koncentrują się głównie na dbałości o własny wizerunek, a w ich wystąpieniach słychać mesjanistyczną żarliwość i patriotyczne uniesienie? W psychiatrii funkcjonuje zaburzenie psychiczne charakterystyczne dla ludzi władzy – to zespół pychy.

Nazwa „zespół pychy”, inaczej hubris syndrome, wywodzi się od greckiego słowa „hubris”, oznaczającego „zbliżającą się katastrofę”, „arogancję”.

Autorem tego określenia jest lord David Owen, brytyjski neurolog i psychiatra, a także polityk i parlamentarzysta, który podczas rządów premiera Jamesa Callaghana pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych.

Swoje poglądy dotyczące psychiatrycznych aspektów funkcjonowania polityków ogłosił w 2009 roku na walnym zebraniu Royal College of Psychiatrists.

Podczas wystąpienia przedstawił długą listę zachowań uważanych za charakterystyczne dla zespołu pychy i zwrócił uwagę na niebezpieczeństwa, jakie wynikają z faktu sprawowania władzy przez osoby chore, które za wszelką cenę starają się chorobę ukryć.

Brytyjski lekarz napisał też książkę, którą zatytułował Chorzy u władzy. Przedstawił w niej historię chorób kilkudziesięciu polityków, mających wpływ na kształt nie tylko krajowej, ale i międzynarodowej polityki.

lunes, 3 de agosto de 2020

Przyczyna pandemii to ...

Przyczyną pandemii nie jest koronawirus – niezależnie od tego skąd się wziął. Nie jest nią też kara boska ani zemsta przyrody czy reset ekosystemu Ziemi. Pandemię w istocie spowodował katastrofalny spadek wydolności układu odpornościowego większości przedstawicieli naszego gatunku, szczególnie tych, którzy mają więcej niż kilkanaście lat.

I nie dajmy sobie wmówić, że zjawisko to jest przejawem normalnego procesu starzenia się populacji. To nie jest prawda. Ten proces przebiega za szybko i za wcześnie, o czym świadczą także dane o ogólnym stanie zdrowia współcześnie żyjących ludzi. Mam na myśli kilka niezwykle groźnych „pełzających” pandemii (nazwijmy je tak w przeciwieństwie do pandemii „gwałtownej”, której doświadczamy aktualnie). A należą do nich: rak, cukrzyca, bezsenność, nadciśnienie, zawały, wylewy, otyłość, alergie i inne choroby autoimmunologiczne, depresja, borelioza, choroby neurologiczne – żeby wymienić te najbardziej powszechne. 

I nie dajmy się zwieść wzrastającemu wskaźnikowi długości życia, który zawdzięczamy ogromnej sprawności medycyny ratunkowej i jej zdolności do skutecznego przedłużania nawet ledwie tlącego się życia. 

Nie ma się co oszukiwać – od co najmniej 20 lat populacja ludzi pogrąża się w nasilającym się kryzysie zdrowotnym. Zauważmy, że dotyczy to szczególnie tej części człowieczej rodziny, która żyje we względnym dostatku. Wiele wskazuje na to, że cierpiący na względny niedostatek radzą sobie z chorobami, a także – jak się zapewne okaże – z koronawirusem lepiej niż ludzkość zachodniej i północnej półkuli. W każdym razie, wirus bezlitośnie ujawnia kryzys zdrowotny ludzkości. Bo chyba nikt nie zaprzeczy temu, że od zawsze chorują częściej i poważniej ci, którzy mają słabą odporność.

Patrząc na rzecz całą w kontekście pandemii, na korzyść tezy o powszechnej zapaści naszego układu odpornościowego przemawia potwierdzany przez wszystkie kraje, szpitale i agendy fakt, że – poza nielicznymi wyjątkami – dzieci i nastoletnia młodzież przechodzą chorobę CoVid-19 praktycznie bezobjawowo. A to znaczy, że ich system odpornościowy bez trudu radzi sobie z wirusem. Podobnie bezobjawowo lub lekko ma szansę przejść COVID-19 jakaś bliżej nieokreślona część dorosłej a nawet seniorskiej populacji, pod warunkiem, że nie cierpi na długotrwałe choroby towarzyszące. Na granicy pewności można założyć, że są to osoby o sprawnym, nie przeciążonym innymi zadaniami systemie odpornościowym. A to znaczy, że koronawirus, wbrew pozorom, nie jest wirusem szczególnie groźnym, a jego ogromna siła rażenie polega na tym, że propaguje się niezwykle szybko, skutecznie i podstępnie, co nie pozwala zaniechać działań przeciw-epidemicznych.

Tak czy owak można być pewnym, że wyższa przeciętna sprawność obrony immunologicznej wśród ludzi pozwoliłaby nam przejść inwazję koronawirusa spokojniej, bez konieczności ogłaszania pandemii, zamrażania państw i gospodarki świata. Czyż więc nie warto o to zawalczyć i być może z czasem doprowadzić do sytuacji, gdy ogromna większość z nas, bez względu na wiek, będzie miała odporność zbliżoną do nastolatków? 

Skoro tak, to konkluzja dotycząca sposobów zabezpieczania się na wypadek przyszłych pandemii powinna brzmieć następująco: – Oprócz doskonalenia terapii, procedur i strategii zwalczania pandemii, trzeba niezwłocznie zająć się sprawą odporności – a więc, jak najszybciej rozpoznać i zredukować przyczyny tak szybko postępującego z wiekiem i tak dużego spadku odporności u tak wielu ludzi. 

Innymi słowy niezbędnym sposobem uniknięcia przyszłych pandemii jest powszechna profilaktyka, mająca na celu podtrzymanie w starzejących się ludzkich organizmach systemu odpornościowego o wysokiej sprawności. Pogódźmy się z tym, że nie unikniemy przyszłych pandemii porywając się – nie daj Boże – na wybetonowanie i odkażenie całej planety, na tworzenie aseptycznych, naszpikowanych chemią i lekami ludzkich farm czy wprowadzenie systemu powszechnej biometrycznej inwigilacji.

Nadszedł czas, by zacząć uczciwie wskazywać przyczyny tak dramatycznego i powszechnego osłabienia systemu odpornościowego u ludzi. Tym bardziej, że są one już od dawna dobrze znane, choć na użytek powszechny przykryte patetycznym sloganem: „nieodzowne przejawy i koszty postępu cywilizacyjnego”. 

A teraz uwaga! Ważna wiadomość. Otóż, wszystkie te „nieodzowne przejawy i koszty postępu cywilizacyjnego” dają się sprowadzić do wspólnego mianownika: stres. Idąc na skróty – stres to nadmierna, środowiskowa presja na ludzki organizm, blokująca lub wyczerpującą energię jego układu odpornościowego i uniemożliwiająca adekwatną regenerację. Bowiem pod wpływem długotrwałego stresu organizm wydziela duże ilości adrenaliny i kortyzolu, które z kolei blokują układ odpornościowy/immunologiczny – bo adrenalina to również lek immunosupresyjny – a wraz z nim sen i procesy regeneracji organizmu.

Najlepiej rozpoznane i uznane źródła takiego długotrwałego stresu to: zanieczyszczenie powietrza, zła jakość żywności, śmieciowe jedzenie, używki i narkotyki (cukier, papierosy, alkohol i inne), toksyczność środowiska pracy i domu, nadużywanie antybiotyków i innych leków osłabiających odporność, a także środków nasennych, przeciwbólowych i pobudzających, hałas, duża koncentracja smogu elektromagnetycznego w środowisku (telefonia komórkowa, rutery, komputery, inteligentne urządzenia domowe i biurowe), przestymulowanie mózgu obrazami i informacjami, pośpiech, nadmierna presja związana z pracą, za dużo nocnego – niebieskiego – światła, za mało czasu na wypoczynek, konieczność adaptacji do gwałtownych zmian klimatycznych, niski poziom bezpieczeństwa ekonomicznego, za mało ruchu, za mało kontaktu z przyrodą, za mało wolnych od współzawodnictwa, bezpiecznych i bliskich kontaktów z ludźmi. Te i inne czynniki – bo nie jest to zapewne ich kompletna lista – wywierają tak silną, długotrwałą presję na ludzki organizm, że z czasem przekracza ona jego możliwości adaptacyjne i do tego stopnia angażuje potencjał układu odpornościowego, że nie starcza mu już wydolności do odpierania inwazji patogenów. A szczególnie tych nowych, o pandemicznym potencjale.

Zważmy, że powyższa lista środowiskowych czynników stresogennych jest zarazem skrótowym opisem codziennego życia zdecydowanej większości dorosłych ludzi żyjących obecnie na Ziemi. A ponieważ jest nas już ok. 8 miliardów, to staje się oczywiste, że nawet najlepiej zorganizowana światowa czy międzynarodowa ochrona zdrowia nie poradzi sobie nawet z narastającą przecież z roku na rok falą „pełzających pandemii” – a co dopiero z dodatkowymi, dramatycznymi obciążeniami związanymi z pandemiami gwałtownymi.

Podsumowując: czas spojrzeć szerzej, głębiej i odważniej na prawdziwe przyczyny kryzysu zdrowotnego w ogóle i – zanim zagrozi nam następna, potencjalnie druzgocąca pandemia – wyciągnąć właściwe wnioski z tej obecnej. A to oznacza, że trzeba nam będzie z determinacją zabrać się za usuwanie nadmiernych źródeł stresu z naszego indywidualnego i społecznego życia. 

sábado, 1 de agosto de 2020

Jak rozpoznać fanatyka religijnego

Jak rozpoznać fanatyka religijnego, czyli o patologii duchowości. Człowiek fanatyczny początkowo sprawia wrażenie dającego wiele wolności, szeroko otwierającego drzwi. Wszystko wolno, na wszystko można sobie pozwolić. Ale z czasem ta przestrzeń się zawęża. Robi się ciasno. 

 Im głębsza więź z rodzicem, im bardziej posuwa się proces dojrzewania do dorosłości, tym więcej samodzielności i wolności. To jest dojrzałe chrześcijaństwo, taki jest dojrzały lider, ksiądz, teolog, katecheta. Wspierają wolność i samodzielność, a nie boją się jej, nie zawężają. 

Fanatyk natomiast zawęża wolność do zasad. Stosuje kategorię „musisz” – bez wyjaśnień, dlaczego. Podporządkowuje innych swoim poglądom i boi się innych poglądów. Nie słucha. Na początku bywa to trudne do zauważenia. 

Ludzie zaburzeni, szczególnie ci o zaburzeniu fanatycznym, są niezwykle sprawnymi manipulantami. To taka inteligencja, która jest kompensacją zaburzenia osobowości. Natura próbuje sobie radzić – bo jak taki człowiek mógłby funkcjonować z zaburzeniem bez inteligencji? 

Inteligencja jest częścią jego patologii. Dlatego on ma świetne argumenty i szybko po nie sięga, sprawnie zbija twierdzenia innych osób, manipulując cytatami Pisma Świętego, teologią, wypowiedziami papieży. 

Osoby fanatyczne nie są wolne, są uwikłane w swój infantylizm i lęk. Stąd sztywność w moralności i w nauczaniu. Ci ludzie nie widzą możliwości dyskusji i najczęściej nie znoszą postępowego papieża Franciszka, bo „on jest zbyt niejasny”. 

Popularne posty