Atak dżihadystów na paryskie biura „Charlie Hebdo” spowodował, że w centrum uwagi znalazły się tzw.„zakazane strefy” we Francji i innych krajach europejskich.
„Zakazane strefy” to zdominowane przez muzułmanów dzielnice, do których nie-muzułmanie nie wchodzą – przede wszystkim z powodu braku bezpieczeństwa i panującego tam bezprawia. Władze państw – gospodarzy straciły skuteczną kontrolę nad wieloma „zakazanymi strefami” i często nie są w stanie, albo też – z obawy przed atakami muzułmańskimi – nie chcą zapewnić tam nawet podstawowej pomocy służb publicznych, takich jak policja, straż pożarna i pogotowie ratunkowe.
Muzułmańskie enklawy w europejskich metropoliach są wylęgarniami islamskiego radykalizmu i stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa Zachodu. Europejskie „zakazane strefy” to produkt uboczny prowadzonej przez ostatnie dekady polityki wielokulturowości, która zachęciła imigrantów muzułmańskich do tworzenia społeczeństw równoległych. Paradoksalnie, zamiast integrować się z narodami europejskich gospodarzy, kompletnie się od nich odseparowali.
Problem „zakazanych stref” jest dobrze udokumentowany, ale poprawni politycznie zwolennicy wielokulturowości stanowczo zaprzeczają ich istnieniu. Niektórzy z nich są obecnie zaangażowani w kampanię dyskredytacji, a nawet uciszania tych, którzy zwracają uwagę na problem. Weźmy dla przykładu Carol Matlack, Amerykankę piszącą dla „Businessweek” i jej kpiący z oponentów tekst pt. „Obalanie mitu o strefach tylko dla muzułmanów w największych miastach europejskich” – w którym twierdzi, że „zakazane strefy” nie są niczym innym jak tylko miejską legendą, w sposób oczywisty nieprawdziwą.
Amerykański kanał telewizyjny Fox News conajmniej czterokrotnie przepraszał za wzmiankę o muzułmańskich „zakazanych strefach” w Europie, po tym jak jeden z komentatorów błędnie stwierdził, że całe miasto Birmingham jest muzułmańskie. Gdyby powiedział, że części Birmingham są muzułmańskie, po prostu powiedziałby prawdę.
Pomimo tych politycznie poprawnych zaprzeczeń, w wielu częściach Europy muzułmańskie „zakazane strefy” stały się elementem codzienności. Oto pierwsza z wieloczęściowej serii, dokumentującej rzeczywistość europejskich „zakazanych stref”. Seria rozpoczyna się od Francji i zawiera zestawienie zaledwie kilku (z dosłownie tysięcy) doniesień o francuskich „zakazanych strefach”, pochodzących ze źródeł akademickich, policyjnych i rządowych oraz mediów; wszystkie można łatwo znaleźć w internecie.
* * *
Fabrice Balanche, znany francuski naukowiec zajmujący się islamem na Uniwersytecie w Lyonie, powiedział niedawno na antenie Radio Télévision Suisse: „We Francji są terytoria, takie jak Roubaix czy północna Marsylia, gdzie policja nie wjeżdża, a organy władzy państwowej są całkowicie nieobecne. Zostały tam utworzone mini państwa islamskie”.
Éric Zemmour, pisarz i publicysta (pochodzi z Algierii), autor książki “Francuskie samobójstwo” powiedział w wywiadzie dla telewizji BFM: „Są dziś miejsca we Francji, zwłaszcza na przedmieściach, które nie są tak naprawdę we Francji. Salafici islamizują niektóre dzielnice czy przedmieścia i tam zamiast Republiki Francuskiej mamy republikę islamską”. Jego zdaniem wielokulturowość i reżim politycznej poprawności zniszczą kraj.
Francuski polityk Franck Guiot donosi, że w części Évry (miasteczka na południowych przedmieściach Paryża) są strefy, do których policja nie wchodzi z obawy przed atakiem, ponieważ politycy dążący do utrzymania spokoju społecznego zakazali policjantom używania broni, nawet w samoobronie. Gilles Demailly, socjalistyczny prezydent miasta Amiens, twierdzi, że „zakazaną strefą” jest dzielnica Fafet-Brossolette, gdzie nie można już zamówić pizzy lub domowej wizyty lekarza.
Rok 2012 – Manuel Valls, wówczas min.spr. wewnętrznych, odwiedza Fafet-Brossolette, dzielnicę Amiens ogłoszoną „szczególną strefą bezpieczeństwa”
Europe1, jeden z czołowych nadawców we Francji, odniósł się do Marsylii jako „zakazanej strefy”, gdy w trakcie zamieszek rząd został zmuszony do rozmieszczenia specjalnych oddziałów policji do konfrontacji z walczącymi w mieście gangami muzułmańskimi. Francuskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oświadczyło, że była to próba odbicia 184 kilometrów kwadratowych Marsylii, które znalazły się pod kontrolą muzułmańskich gangów.
Francuski dziennik „Le Figaro” nazwał centrum Perpignan prawdziwą „zakazaną strefą”, gdzie agresja, zachowania antyspołeczne, handel narkotykami, muzułmański komunalizm, napięcia na tle rasowym i przemoc plemienna zmuszają niemuzułmanów do wyprowadzania się. Gazeta donosi, że także dzielnica Les Izards w Tuluzie jest „zakazaną strefą”, w której ulicami rządzą arabskie gangi handlarzy narkotyków. Osobno „Le Figaro” informuje, że we francuskich „zakazanych strefach” krążą duże ilości karabinów szturmowych. Politolog Sebastian Roché powiedział: „Za kilkaset dolarów można kupić kałasznikowa. To cena iPhone’a!”.
Dziennik „France Soir” opublikował wyniki ankiety pokazujące, że prawie 60% obywateli francuskich jest za wysyłaniem wojska na niespokojne przedmieścia, w celu przywrócenia porządku. Gazeta „Le Parisien” nazwała osiedle Grigny, na południowych przedmieściach Paryża, „strefą bezprawia” nękaną przez dobrze zorganizowane gangi muzułmanów, których członkowie uważają się za „panów świata”.
Tygodnik „Le Point” opisywał spiralę muzułmańskiego bezprawia w Grenoble. Magazyn „L’Obs” (dawniej znany jako „Le Nouvel Observateur”) poinformował o sprawie pogarszającego się bezpieczeństwie w Roubaix, mieście w północnej Francji, przy granicy z Belgią – lokalni mieszkańcy żyją tam na wygnaniu we własnym kraju. Tamtejsza policja boi się konfrontacji z muzułmańskimi gangami, więc obywatele chcą stworzyć własną, obywatelską milicję, aby przywrócić porządek.
Według magazynu „Valeurs Actuelles” („Współczesne wartości”) Francja ma ponad 750 obszarów bezprawia, gdzie nie stosuje się już prawa Republiki Francuskiej. Pod nagłówkiem „Piekło we Francji” czytamy, że wiele części kraju przeżywa dyktaturę hołoty, gdzie policja witana jest przez ogień moździerzy i pociskami zmuszana do odwrotu. Osobno „Valeurs Actuelles” poinformował o bezprawiu w Trappes pod Paryżem, gdzie radykalny islam i endemiczna przestępczość idą w parze. Według szefa lokalnej policji, Mohammeda Duhana, przestępcy kontynuują pracę islamskich fundamentalistów narzucających alternatywne społeczeństwo i zerwanie powiązań z Republiką Francuską. Policjant dodaje, że chodzenie tam jest niewskazane: „Zostaniesz zauważony przez tzw. „szoferów” (ochronę handlarzy narkotyków), rozebrany i pobity”. „Valeurs Actuelles” poinformował także o „zakazanych strefach” w Nantes, Tours i Orléans, które zamieniły się w pola bitwy, gdzie nieliczni pozostali rodowici Francuzi mają do czynienia z muzułmańskim komunalizmem, zanikiem swoich kulturowych odniesień i szerzącą się falą zbrodni.
* * *
Niektóre z najbardziej znanych „zakazanych stref” we Francji leżą w departamencie Seine-Saint-Denis, na północnych przedmieściach Paryża, gdzie znajduje się jedno z największych skupisk muzułmanów w tym kraju. W dzielnicy mieszka 1,4 miliona ludzi, z czego 600 tysięcy to muzułmanie, głównie z północnej i zachodniej Afryki. Departament Seine-Saint-Denis jest podzielony na 40 okręgów administracyjnych, nazywanych miasteczkami, z których 36 znajduje się na oficjalnej, rządowej liście „wrażliwych stref miejskich”. Obszar znany jest też z jednego z najwyższych we Francji wskaźników bezrobocia (ponad 40% osób poniżej 25 roku życia pozostaje bez pracy) oraz wskaźników przestępczości z użyciem przemocy i handlu narkotykami.
W październiku 2011 roku opublikowano przełomowy, obszerny raport pt. “Banlieue de la République” („Przedmieścia Republiki”). Zespół sześciu naukowców pod kierownictwem Gillesa Kepela, cenionego politologa i specjalisty od islamu, przygotował raport na zlecenie niezależnego francuskiego ośrodka badawczego L’Institut Montaigne. Czytamy w nim, że Seine-Saint-Denis i inne paryskie przedmieścia stają się „odrębnymi społecznościami islamskimi”, odciętymi od struktur państwowych, gdzie islamskie prawo szariatu szybko wypiera francuskie prawo cywilne. Raport mówi, że muzułmańscy imigranci coraz częściej odrzucają francuskie wartości, a zamiast tego zanurzają się w radykalnym islamie. Dodatkowo sprawę zaostrzają radykalni islamscy kaznodzieje, którzy promują marginalizację społeczną imigrantów muzułmańskich w celu stworzenia we Francji równoległego społeczeństwa muzułmańskiego rządzonego przez prawo szariatu.
Autorzy raportu wskazują, że Francja, w której obecnie mieszka 6,5 miliona muzułmanów (największa populacja muzułmanów w Unii Europejskiej), znajduje się na krawędzi poważnego wybuchu społecznego, spowodowanego niepowodzeniem integracji muzułmanów ze społeczeństwem francuskim.
Badania przeprowadzono przede wszystkim w Clichy-sous-Bois i Montfermeil, w departamencie Seine-Saint-Denis na przedmieściach Paryża, które były „strefą zero” muzułmańskich zamieszek jesienią 2005 roku, kiedy tłum podpalił ponad 9000 samochodów. W raporcie Seine-Saint-Denis został opisany jako „nieużytki deindustrializacji”, gdzie w niektórych obszarach trzecia część mieszkańców nie posiada francuskiego obywatelstwa, a wielu z nich jest zafascynowanych tożsamością islamską.
Innym miasteczkiem departamentu Seine-Saint-Denis jest Aubervilliers – czasem określane jako jedno z utraconych terytoriów Republiki Francuskiej – gdzie więcej niż 70% ludności stanowią muzułmanie. Trzy czwarte młodych ludzi (poniżej 18 roku życia) to obcokrajowcy lub Francuzi obcego pochodzenia, głównie z krajów Maghrebu i Afryki Subsaharyjskiej. Mówi się, że francuska policja rzadko zapuszcza się w najbardziej niebezpieczne części miasteczka.
Południową część Aubervilliers zamieszkuje prężna społeczność chińskich imigrantów, z ich hurtowniami odzieży i tekstyliów, magazynami i centrami handlowymi. W sierpniu 2013 roku tygodnik „Marianne” poinformował, że gospodarcza dynamika chińczyków w Aubervilliers sprawiała, że muzułmańscy imigranci poczuli się upokorzeni. Dlatego nękali i atakowali chińskich przedsiębiorców, którzy w coraz większym stopniu stawali się ofiarami rozbojów i wymuszeń. Sytuacja miała się tak źle, że wymagała osobistej interwencji ambasadora Chin. Socjalistyczny burmistrz Aubervilliers Jacques Salvator zasugerował, że przemoc może być zatrzymana, jeśli chińskie firmy zgodzą się zatrudnić więcej Arabów i Afrykanów. Według „Marianne” Chińczycy twierdzili, że muzułmanie nie pracują tak ciężko jak oni, mają bardziej roszczeniową postawę i za dużo narzekają. Gdy lokalni urzędnicy odmówili działania, w obliczu rosnącej muzułmańskiej przemocy, Chińczycy zagrozili, że w takim razie wezwą dla ochrony chińską mafię. Muzułmanie odpowiedzieli wystosowaniem petycji mającej na celu wypędzenie Chińczyków z okolicy.
Magazyn „Charlie Hebdo” odnotował w 2012 roku, że władze miejskie w Aubervilliers zobowiązywały niemuzułmanów, którzy chcieli poślubić muzułmanki, do wcześniejszej konwersji na islam, choć Francja jest republiką świecką. Frédéricowi Gilbertowi, dziennikarzowi, powiedziano: “Możesz przejść konwersję w jakimkolwiek meczecie w ciągu trzech minut. Wszystko, co musisz zrobić, to powtarzać „z przekonaniem i szczerze” to zdanie: „Uznaję, że nie ma boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem”, a imam potwierdzi, że przeszedłeś na islam”. W tekście zatytułowanym “Gdy imamowie są burmistrzami” „Charlie Hebdo” napisał: “Innymi słowy, w przypadku małżeństw mieszanych prawo marokańskie przeważa nad prawem francuskim.
Ta sama sytuacja dotyczy innych byłych kolonii francuskich, takich jak Tunezja i Algieria, a także Egiptu. Według „Le Parisien”, praktyka fałszywych nawróceń na islam jest powszechna, ponieważ większość niemuzułmańskich kawalerów woli fałszywą konwersję niż męczarnie przechodzenia komplikacji administracyjnych.
W 2014 roku „Le Figaro” opublikował treść dokumentu, który wyciekł ze służb wywiadowczych, Ostrzega on o próbach stosowania islamskiego prawa szariatu w szkołach państwowych zlokalizowanych w muzułmańskich gettach. Dokument zawiera 70 konkretnych przykładów działań wskazujących na to, że muzułmańscy radykałowie są prawdopodobnie bliscy przejęcia szkół świeckich w całym kraju. Te przykłady to miedzy innymi zasłony na placach zabaw, posiłki halal w stołówkach, przewlekłe absencje w czasie świąt religijnych (dochodzące do 90% w niektórych częściach Nîmes i Tuluzy), konspiracyjne modlitwy na siłowniach lub korytarzach.
Raport szczegółowo opisuje samozwańczych młodych strażników islamskiej ortodoksji. To wszystko stanowi obejście ustawy z marca 2004 r, zakazującej symboli religijnych we francuskich szkołach. Dyrektor marsylskiego liceum przyznał, że niektórzy z jego uczniów modlą się z takim zapałem, że mają siniaki na czołach.
* * *
W lipcu 2012 roku francuski rząd ogłosił plan odzyskania kontroli państwa nad piętnastoma najbardziej znanymi „zakazanymi strefami”. Dzielnice opanowane przez przestępczość, które francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych wyznaczyło jako priorytetowe strefy bezpieczeństwa (Zones de Sécurité Prioritaires,ZSP), to gęsto zamieszkane przez muzułmanów części Amiens, Aubervilliers, Avignonu, Béziers, Bordeaux, Clermont-Ferrand, Grenoble, Lille, Lyonu, Marsylii, Montpellier, Mulhouse, Nantes, Nicei, Paryża, Perpignan, Strasbourga, Tuluzy i wielu innych miast. Liczba stref ZSP wynosi obecnie 64, a ich pełną listę można znaleźć tutaj: http://www.interieur.gouv.fr/Media/MI/Files/Actualites/Dossier-de-presse-conjoint-du-ministere-de-la-Justice-et-du-ministere-de-l-Interieur
„La France Orange Mechanique” („Francja: mechaniczna pomarańcza”). W swojej książce Obertone pisze, że Francja stacza się do stanu barbarzyństwa i że prawdziwa skala przestępczości i przemocy w całym kraju jest celowo zaniżana przez politycznie poprawne media, rząd i policję. „Francuskie elity były oburzone, gdy Sarkozy powiedział o [muzułmańskich] imigrantach atakujących policję: „motłoch”- mówi w wywiadzie. Na pytanie: „Co zrobić, jeśli chcielibyśmy wybrać się na przedmieścia?”, Obertone odpowiada: „Nie polecam tego. Nawet my Francuzi nie mamy odwagi tam jeździć. Oczywiście, nikt nie powtórzy tego publicznie. Nawet ci, którzy mówią „Niech żyje wielokulturowość” i „Paryż jest taki wspaniały”, boją się wejść na przedmieścia “.
Polacy ofiarami rasizmu w podparyskich gettach. Burzę polityczną we Francji wywołała książka lidera prawicowej opozycji Jeana-Francois Cope pt. "Manifest prawicy bez kompleksów". Autor alarmuje, że w imigranckich gettach pod Paryżem ludzie o białym kolorze skóry padają coraz częściej ofiarą rasizmu ze strony Arabów i czarnoskórych. Potwierdzają to mieszkający w tych gettach Polacy.
Zaskarżenie do sądu autora książki zapowiadają organizacje antyrasistowskie, według których rasizm przeciwko białym nie istnieje we Francji, a tego typu stwierdzenia zaostrzają niepotrzebnie społeczne napięcia. Media są podzielone. Jedni komentatorzy zgadzają się z antyrasistowskimi organizacjami, inni twierdzą, że zostało złamane poprawne politycznie tabu, a prawda powiedziana została "prosto z mostu".
Antyrasistowskie organizacje odrzucają skargi Polaków. Polacy mieszkający w imigranckich gettach pod Paryżem potwierdzają, że rasizm przeciwko ludziom o białym kolorze skóry coraz bardziej się tam szerzy. Skarżą się, że antyrasistowskie organizacje regularnie odrzucają ich skargi. Zadzwoniłem do jednej z nich, bo napadło mnie siedmiu wyrostków z afrykańskich rodzin - wyzywali mnie od "białych brudasów" i "brudnych Polaków". W podobny sposób wyzywana była w szkole przez rówieśników moja córka. Odpowiedziano mi jednak, że skargi od ludzi o białym kolorze skóry nie są przyjmowane - powiedział paryskiemu korespondentowi RMF FM Markowi Gładyszowi pan Jerzy, były tancerz mieszkający w jednym z najgroźniejszych podparyskich gett w Aulany-sous-Bois. Mężczyzna dodaje, że w czasie ostatniej fali zamieszek podpalane tam były głównie samochody należące do "białych" rodzin.
Inni Polacy mieszkający na imigranckich przedmieściach Paryża opowiadają, że ich dzieci są wyzywane przez rówieśników z arabskich i czarnoskórych rodzin nie tylko od "białych brudasów", ale również od "chrześcijan" - słowo to nabrało bowiem w imigranckich gettach pejoratywnego zabarwienia. Francuzi natomiast nazywani są często "brudnymi Gallami". Lider muzułmańskiej organizacji "Tribu Ka" Kemi Seba, pochodzący z rodziny afrykańskich imigrantów, zorganizował na przedmieściach Paryża sieć prywatnych świetlic dla dzieci, do których nie byli wpuszczani uczniowie o białym kolorze skóry. Organizacja, której szef nazywany był przez media "Czarnym Hitlerem", została jednak zdelegalizowana na mocy dekretu prezydenckiego.
Imigranckie getta we Francji to koń trojański? Burzę polemik wywołało też w ubiegłym miesiącu oświadczenie emira Kataru, który postanowił dofinansować imigranckie getta we Francji. To "koń trojański islamskich fundamentalistów!" - podniosła alarm część nadsekwańskich mediów i liderów politycznych. Na prośbę największej arabskiej organizacji - Krajowego Stowarzyszenia na Rzecz Różnorodności Kulturowej - emir Kataru obiecał już 100 milionów euro, dzięki którym w imigranckich gettach pod Paryżem ma powstać więcej firm zatrudniających bezrobotnych oraz meczetów.
W muzułmańskich gettach. Coraz większą rolę odgrywają tam bowiem ekstremiści apelujący o wprowadzenie szariatu - czyli islamskiego prawa, które jest według nich ważniejsze od francuskiego prawodawstwa. Mieszkańcy nie przestrzegający islamskiego postu padają często ofiarą ataków młodzieżowych band, a kobiety noszą często nikaby i burki w miejscach publicznych - mimo wprowadzonego we Francji zakazu. Fundamentaliści podkreślają, że Francja jest krajem UE, w którym żyje najwięcej muzułmanów - bo ponad około 7 milionów oficjalnie.
Fakty. Wielu komentatorów i liderów politycznych alarmuje, że francuskie państwo straci resztki kontroli nad tym, co dzieje się w tych gettach. Coraz większą rolę odgrywają tam bowiem ekstremiści apelujący o wprowadzenie szariatu - czyli islamskiego prawa, które jest według nich ważniejsze od francuskiego prawodawstwa. Mieszkańcy nieprzestrzegający islamskiego postu padają często ofiarą ataków młodzieżowych band, a kobiety noszą nikaby i burki w miejscach publicznych - mimo wprowadzonego we Francji zakazu. Fundamentaliści podkreślają, że Francja jest krajem UE, w którym żyje najwięcej muzułmanów - bo ponad 7 milionów - i powinni oni mieć prawo kultywowania swoich tradycji.
Po deklaracji emira Kataru jako pierwsza alarm podniosła szefowa radykalnie prawicowego Frontu Narodowego Marine Le Pen. Bardzo szybko do protestów przyłączyli się jednak politycy z innych partii politycznych - nawet socjaliści. Socjalistyczny senator i mer imigranckiego getta w Clichy-sous-Bois pod Paryżem Claude Dilain twierdzi, że to niebezpieczna inicjatywa, która wzmocni islamskie organizacje we Francji oraz samozwańczych szefów imigranckich przedmieść, gdzie już w tej chwili policja często boi się interweniować. Funkcjonariusze witani są bowiem strzałami z broni palnej, kamieniami i butelkami z benzyną.
Socjalistyczny minister ds. ożywienia gospodarczego Arnaud Montebourg sugeruje natomiast, że w dobie kryzysu nie można odrzucić pomocy finansowej Kataru. Zapowiedział, że francuskie państwo będzie współfinansowało wszystkie projekty, dzięki czemu rząd będzie sprawował nad nimi kontrolę. Montebourg zapowiada, że będzie chodziło głównie o inwestowanie w niewielkie firmy o silnym potencjale rozwojowym. Dzięki temu ma zmniejszyć się bezrobocie w imigranckich gettach, a co za tym idzie - handel narkotykami, drobna przestępczość i rozwój młodzieżowych gangów. Minister zapewnia, że ze stworzonego przez Katar funduszu nie będą finansowane muzułmańskie organizacje religijne. We Francji oficjalnie żyje około 7 milionów muzułmanów, najwięcej w całej Unii Europejskiej.
Nawet gdybyśmy zapomnieli o przestępczości, tak czy inaczej okaże się, że imigranci zajmują Francję kawałek po kawałku. Wiele miast i przedmieść obecnie zachowuje jedynie zewnętrzne podobieństwo z Europą, a już od dawna panują tam wschodnie porządki – powiedział Aleksandrowi Rogatkinowi mieszkaniec północnej paryskiej dzielnicy Saint Ouen Dmitrij de Koszko.
W szkolnych stołówkach często nie podaje się wieprzowiny. Czasami wywierano nawet presję na dzieci, które nie są muzułmanami, by nie jadły tego mięsa. W niektórych miastach ustalono specjalny harmonogram na basenach, kiedy kąpać się mogą wyłącznie kobiety. Jutro, oczywiście, mogą to być autobusy podzielone na miejsca dla kobiet i mężczyzn.
Eksperci. Eksperci nie wykluczają, że obecna sytuacja stanowi wynik wieloletniej niesłusznej polityki migracyjnej. Francja stała się jednym z pierwszych europejskich państw, które zaczęło przyjmować imigrantów. W XIX wielu byli to wychodźcy z krajów europejskich, którzy szukali pracy lub azylu politycznego. Po rozpadzie imperium kolonialnego w latach 60-tych XX wieku Francja zaczęła przyjmować obywateli swoich byłych kolonii, którzy wyjeżdżali do Europy w poszukiwaniu lepszego losu. Moment przełomowy w dziejach imigracji do Francji nastąpił w latach 70-tych, kiedy władze postanowili poprawić sytuację gospodarczą kosztem taniej siły roboczej i otworzyły granice. Podjęto kilka prób przejęcia kontroli nad potokami migracyjnymi. Na przykład, z Algierią kilkakrotnie zawierano porozumienia, w których ustalano liczbę obywateli tego kraju, którzy mogą przenieść się do Francji. Jednak w ogólnym zarysie baza prawna była źle przemyślana. Według ocen specjalistów w kraju mieszka obecnie około 6 milionów imigrantów. Część z nich po kryzysie straciła pracę i zaczęła zajmować się przestępczością. Oczywiście, Francuzi są bardzo niezadowoleni z tej sytuacji.
Przedruk ze strony: http://www.rmf24.pl ; Tekst ukazał się na : http://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-polacy-ofiarami-rasizmu-w-podparyskich-gettach,nId,640723#
Paryż to miasto dość niebezpieczne. Problem z imigrantami w Paryżu, we Francji. Autorka bloga pisze. Długo zabierałam się do tego posta i poruszenia tematu, który jest znacznie trudniejszy niż opis kolejnych zabytków. Jeśli jednak chcę pisać o Paryżu jako całości, jest to temat, którego w żaden sposób nie da się pominąć, gdyż w ogromny sposób wpływa na wizerunek całego miasta.
Jest to jednocześnie temat kontrowersyjny i „śliski” gdzie chęć pokazania faktów spotyka się z zagadnieniem poprawności politycznej oraz tego, że o pewnych rzeczach zwykło się nie pisać, aby nikogo nie urazić. Zaryzykuję jednak i opowiem wam, jak z mojego punktu widzenia wygląda problem z imigrantami w Paryżu, mieście gdzie obowiązują podwójne standardy w zależności od wyznania i rasy, oraz gdzie aktualnie Murzyna nie wolno nazwać Murzynem a Araba Arabem.
Zacznijmy od faktów. Rozpatrując tematy związane z demografią Paryża, lepiej brać pod uwagę cały rejon aglomeracji paryskiej zwany Île-de-France, niż samo miasto Paryż, które jest stosunkowo małe biorąc pod uwagę jego oficjalne, administracyjne granice. Argumentem za tym, że prawdziwy Paryż to właśnie Île-de-France jest fakt, że nie da się wyróżnić granicy przebiegającej pomiędzy Paryżem a jego przedmieściami, a cały rejon aglomeracji podlega tej samej administracji i pokryty jest tą samą siecią transportu miejskiego.
Według statystyk podanych na Wikipedii:
Ludność Île-de-France: 11 660 000
W tym imigrantów: 1 950 000 (16,9% całej ludności)
Imigrantów wliczając ludzi z przynajmniej jednym rodzicem imigrantem: 4 000 000 (35% całej ludności)
Dzieci poniżej 20 roku życia, których przynajmniej jeden rodzic jest imigrantem: 1 057 000 (37 % wszystkich dzieci poniżej 20 roku życia)
Należy zauważyć, że powyższe wyliczenia opierają się na definicji imigranta jako osoby urodzonej poza Francją. Zatem ludzie, których oboje rodzice urodzili się we Francji, lecz ich przodkowie pochodzą z innych krajów, nie będą w ogóle uwzględnieni w tych statystykach gdyż oficjalnie imigrantami nie są. Taki procent imigrantów czyni Paryż jednym z najbardziej multikulturowych miast na świecie. Wielokulturowość sama w sobie przez wielu uważana jest za zjawisko pozytywne, powodujące wymianę doświadczeń przedstawicieli różnych nacji, powstawanie inter kulturowych instytucji, gałęzi sztuki i grup społecznych, poszerzanie horyzontów, wzrost tolerancji dla ludzi o odmiennym wyglądzie, kulturze, religii czy sposobie życia.
Wielokulturowość niesie też ze sobą zagrożenia, związane z nadmierną ekspansją jednej kultury, próbami narzucania swojego trybu życia innym, nieakceptowaniu przez imigrantów lokalnych praw i tradycji, niskiej integracji między ludnością rodzimą a napływową, przestępczości wymierzonej w ludzi o danym kolorze skóry, wyznaniu lub braku wyznania oraz różnic w poziomie życia – a co za tym idzie rosnących napięć społecznych. Problemy te są wyjątkowo żywe w Paryżu, na przestrzeni lat narastają zamiast wygasać, a władze miasta jak i całej Francji zdają się nie mieć pomysłu jak im zaradzić. I o tym będzie poniższy post.
Nadmierna poprawność polityczna. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nazywanie rzeczy po imieniu miałoby być złe lub dla kogokolwiek obraźliwe. Jeśli człowiek jest wysoki lub niski, biały lub czarny, ubrany na czarno lub na kolorowo, to są to rzeczy, które zauważa każdy obserwator, a mówienie o nich nie jest z definicji nacechowane pozytywnie ani negatywnie. Z jakiś jednak względów powiedzenie „ten wysoki biały facet w czarnych ciuchach” nikogo nie uraża, lecz w pewnych kręgach nie wypada powiedzieć „ta czarna, na kolorowo ubrana kobieta”.
W Paryżu, aby zmniejszyć napięcia między imigrantami a rodowitymi Francuzami władze i zwykli ludzie wspinają się na wyżyny poprawności politycznej i słownej ekwilibrystyki. Murzyna nie wolno nazwać słowem „Nègre” choć nie jest ono obraźliwe, jak ognia unika się epitetów związanych z kolorem skóry, a jeśli są one nie do uniknięcia jedyną akceptowalną formą jest zaczerpnięte z angielskiego „Black”. To samo tyczy się Arabów, których absolutnie nie określa się słowem „Arabe”, na które reagują oni niechętnie i agresywnie. Dopuszczalną formą jest „Maghrébine” – określenie które pierwotnie oznaczało tylko Arabów pochodzących a Afryki Północnej.
W złym tonie jest jakiekolwiek słowne generalizowanie związane z rasą lub kulturą. Moja znajoma, Paryżanka od wielu lat, mieszkała swego czasu w bloku w całkiem niezłej dzielnicy, w którego okolicy jednak znajdowało się sporo mieszkań socjalnych w większości zajmowanych przez imigrantów. Opowiadała mi, że akty wandalizmu zdarzały się tam na porządku dziennym, lecz nawet rozmawiając z innymi mieszkającymi w jej budynku Francuzami często natkała się przesadnie poprawne politycznie sformułowania. Pomimo, że wszyscy wiedzieli, że światła na parkingu zostały porozbijane przez arabskich wyrostków oraz że palący trawę w hallu mężczyźni są Murzynami, nadal używano określeń „trudna młodzież”. To samo dzieje się w mediach, kiedy co roku w sylwestra płoną samochody, w zamieszkanej praktycznie wyłącznie przez imigrantów dzielnicy Saint-Denis, w oficjalnych wiadomościach próżno szukać informacji, że podpalenia są dziełem Murzynów lub Arabów, mówi się również o „trudnej młodzieży” lub o „mieszkańcach przedmieść”.
Są jednak sytuacje, kiedy sami imigranci wyjątkowo podkreślają swoją odmienność rasową lub wyznaniową, a dzieje się to zwykle w momentach konfliktów z policją. Mandat za złe parkowanie, oskarżenie za zakłócanie spokoju, nie mówiąc już o mandatach za łamanie zakazu zasłaniania twarzy w miejscach publicznych – w takich sytuacjach imigranci często oskarżają władzę o ataki na tle rasowym i wyznaniowym. Inaczej mówiąc, jeśli biały Francuz zaparkuje źle to mandat jest uzasadniony, jeśli jednak za to samo mandat otrzyma czarny Francuz, często potraktuje to jako akt dyskryminacji rasowej. Sytuacje takie powodują, że policja oraz inne służby porządkowe są wyjątkowo wyczulone na kwestie poprawności politycznej bojąc się oskarżeń o rasizm.
Kilkanaście dni temu sama byłam świadkiem sytuacji, gdzie podwójne standardy podczas kontaktów z muzułmanami były wyjątkowo widoczne. Na drugim piętrze Wieży Eiffla, stojąc w długiej i ciasnej kolejce do windy na piętro trzecie, można było zobaczyć szereg znaków z zakazami. W związku z ograniczonym miejscem, zakazane było między innymi stanie w kolejce z walizką oraz z wózkiem dziecięcym, proszono aby wózek złożyć a dziecko trzymać za rączkę. Widziałam, jak pracownik wieży zwrócił uwagę rodzinie turystów, chyba Amerykanów, aby złożyli wózek, ci zrobili to bez szemrania. Kiedy jednak w kolejce pojawiła się duża rodzina Arabów, z kilkorgiem dzieci, każdym w wózku, nikt nie zwrócił im uwagi. Dla pracowników wieży byli oni niewidoczni.
Przestępczość. Nie da się ukryć, choć usiłują to zrobić władze nie podające publicznie tego typu informacji, że znacząca ilość przestępstw jakie mają miejsce w Paryżu, popełniana jest przez imigrantów. Swoją tezę opieram na rozmowach ze znajomymi Francuzami, odkąd ten temat zaczął mnie interesować, zapytałam wielu osób o sytuacje, kiedy oni sami lub ich znajomi padali ofiarą przestępstwa. Usłyszałam o kilku napadach rabunkowych, gdzie napastnikami zawsze byli Murzyni, nie trafiłam na ani jedną relację o napadzie w wykonaniu białych (na pewno się zdarzają, lecz ich procent jest niewielki). Kieszonkowcami są głównie Cyganie, którzy raczej nie wchodzą w bezpośrednie starcia i bójki, lecz kradną podstępnie. Znajomy stracił niedawno dwa telefony komórkowe, jeden wyrwała mu z ręki Cyganka, która następnie wyskoczyła przez zamykające się już drzwi metra, drugi wyciągnął mu z kieszeni Cygan, również w metrze, który następnie wmieszał się w tłum innych i zniknął zanim kolega na dobre zorientował się, co się stało.
W jednym z poprzednich postów opisywałam paryskich oszustów, Murzynów wymuszających pieniądze sposobem „na bransoletki” oraz Cyganki dające do podpisu listy i petycje, a następnie żądające za to pieniędzy. Nie spotkałam się, ani osobiście, ani w relacjach innych ludzi, z historiami tego typu oszust lub wymuszeń dokonywanych przez białych.
Miejską tradycją Paryża staje się też palenie samochodów. Co roku, w sylwestra, w dzielnicy Saint-Denis płoną ich setki, dzieje się to również w akcie protestu przeciw rzekomej dyskryminacji. Jakiś czas temu Arabski mężczyzna rzucił się na policjanta, który wręczył mandat jego żonie za noszenie całkowicie zakrytej twarzy. Po tym jak został aresztowany na przedmieściach Paryża znów zapłonęły samochody. Podpalenia zdarzają się głównie w dzielnicach imigrantów, co zdaje się dziwną metodą na “ukaranie” białych, w końcu podpalacze największe szkody powodują na swoim własnym podwórku.
Przykładem z autopsji jaki chcę przytoczyć, jest dzielnica Châtelet, w której mieszkam przebywając w Paryżu. Znajduje się ona nad Sekwaną i do katedry Notre Dame mam 10 minut spaceru. W dzień okolica pełna jest turystów, na placu przy którym znajduje się mój hotel przesiadują rodziny z dziećmi, jest gwarno i przyjemnie. Po zapadnięciu zmroku Châtelet zmienia się jednak nie do poznania. Grupki Murzynów zajmują miejsce rodzin z dziećmi, zachowują się głośno i dość prowokacyjnie. Pod jedną ze ścian mojego hotelu tworzy się całonocna melina, gdzie kilkudziesięciu Murzynów pije, pali trawę, krzyczy i bije się między sobą. Nie przejmują się wyrzucaniem śmieci do kosza oraz poszukaniem łazienki w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych. Co rano plac przy hotelu myty jest specjalnymi maszynami, jednak zapach moczu unosi się tam prawie cały czas.
Z balkonu hotelu mam dobry widok na to miejsce i kilkukrotnie widziałam jak wyglądała interwencja policji, która pojawiała się na miejscu gdy „niedostosowana młodzież” wyjątkowo dobrze się danego dnia bawiła. Policja, jeśli już się pojawia, to nie jest to dwuosobowy patrol, lecz opancerzona od stóp do głów prewencja w liczbie przynajmniej kilkunastu osób. Nie dziwi mnie to, bo widok policjanta działa na tutejszych Murzynów jak płachta na byka, i kiedy już decydują się na interwencję, mają zwykle przeciwko sobie 20-30 czarnych mężczyzn. Starcia między nimi są dość brutalne, zwykle część czarnoskórych zostaje aresztowana, reszta ucieka lecz następnego dnia wracają.
Interesujące jest, że francuska policja oficjalnie opublikowała listę zakazanych dzielnic o wysokim poziomie przestępczości, gdzie odradza się przebywanie osobom, nie będącym ich mieszkańcami. Oficjalnie nazywane są one Priorytetowymi Strefami Bezpieczeństwa (Zones de Sécurité Prioritaires) i ich teren mocno pokrywa się z listą Wrażliwych Stref Miejskich (Zones Urbaine Sensibles) czyli dzielnicami zamieszkanymi głównie przez muzułmanów. Szacuje się, że w całej Francji w tych strefach zamieszkuje 5 milionów muzułmanów – ludzi, którzy w żaden sposób nie zintegrowali się zresztą społeczeństwa a co więcej, stworzyli enklawy do których nie-muzułmanin nie ma prawa wejścia.
Brak integracji. Szukając genezy powyższych problemów dochodzę do wniosku, że głównym powodem jest totalny brak integracji pomiędzy rodowitymi Francuzami a imigrantami pochodzącymi z Afryki, krajów arabskich oraz z Cyganami. Celowo wymieniam tylko te grupy, gdyż warto zaznaczyć, że w Paryżu mieszka też spora ilość imigrantów pochodzących z dalekowschodniej Azji, oni jednak nie stwarzają problemów, nie popełniają przestępstw oraz bardzo chętnie asymilują się, dostosowując się do obowiązujących we Francji zwyczajów, praw i zachowań.
Rozstrzygnięcie czy powodem tego stanu jest niechęć białych do imigrantów, czy imigrantów do białych, jest trochę zagadnieniem w rodzaju „co było pierwsze, jajko czy kura”. Podświadoma wrogość na pewno napędzana jest z obu stron, zgodnie z zasadą „skoro oni nie lubią nas, to my nie lubimy ich”, a iteracji wzajemnej niechęci zapewne było tyle, że każda strona może się zarzekać, że to „tamci” zaczęli.
Brak integracji widać na każdym kroku. Niełatwo na ulicy zobaczyć grupę znajomych gdzie biali mieszają się z Murzynami i Arabami, oczywiście zdarza się to, lecz stanowi zdecydowaną mniejszość. Każda z nacji odwiedza inne lokale, jada w innych restauracjach. W autobusie, jeśli ma się wybór miejsca, Arab dosiądzie się do Araba, Murzyn do Murzyna a biały do białego.
Ogromne różnice widoczne są nawet na poziomie strojów, które przecież każdy wybiera sobie sam i nie są nikomu narzucone. I nie mówię tu o tradycyjnych strojach afrykańskich czy arabskich. Wchodząc do zwykłego sklepu z „europejskimi” ubraniami, na pierwszy rzut oka można dostrzec, czy targetem są biali czy czarni. Murzynki ubierają się bardziej krzykliwie niż białe Francuzki, noszą kolorowe ubrania, obcisłe legginsy, często odsłaniają brzuchy czy plecy. Malują się mocniej i noszą dużo biżuterii.
Strój białych Francuzek z klasy średniej stanowi za to totalne przeciwieństwo ubiorów Murzynek, zwykle noszą one stonowane kolory, luźne i eleganckie kroje, skromne ubrania bez odsłoniętych dużych partii ciała. Prawie się nie malują, nie farbują włosów, noszą dyskretną biżuterię. Ta prostota stroju zdaje się wręcz ostentacyjna, sprawiająca wrażenie celowej chęci odróżnienia się od kolorowo ubranych imigrantek. Analogiczne różnice widać również między mężczyznami.
Oczywiście spotkamy również czarne kobiety ubierające się w taki sam sposób jak białe Francuzki, często nawet wykazujące jeszcze większą klasę, smak i skromność. Zwykle są to kobiety pracujące na poważnych stanowiskach, wykształcone i w pełni zintegrowane z francuskim społeczeństwem. Wygląda to jakby ubranie było swoistą deklaracją tego, czy dana osoba czuje się bardziej częścią „europejskiego” społeczeństwa, czy celowo chce się od niego odróżnić i odciąć, podkreślając swoje imigranckie korzenie.
Podsumowując. Powyższy tekst nie jest próbą generalizowania problemu oraz stwierdzenia, że wszystkiemu co złe winni są imigranci. Jak w każdej grupie społecznej tak i wśród imigrantów w Paryżu trafimy na osoby dobre i złe, warte poznania i takie, od których lepiej trzymać się z daleka. Chciałam jednak nieco odczarować wizerunek Paryża, jako miasta miłości, kawiarenek i sympatycznych staruszków sprzedających książki nad Sekwaną, gdyż taki przedstawiany turystom obraz jest mocno niepełny. Faktem jest, że Paryż to miasto dość niebezpieczne, zwłaszcza jeśli zejdziemy z wydeptanych przez turystów szlaków. Faktem jest również, że w dużej części za ten stan odpowiadają właśnie imigranci i przemilczenie tej informacji byłoby zakłamywaniem rzeczywistości.
Jeśli mielibyście ochotę zobaczyć na własne oczy trochę ze świata, o którym dziś pisałam, polecam udać się do dzielnicy Saint-Denis (znajduje się tam katedra gotycka) choć jest to raczej wycieczka dla bardzo odważnych lub bardzo głupich, zwłaszcza po zmroku. Można też wybrać się wieczorem na dworzec północny Gare du Nord lub przespacerować się w okolicy stacji metra Barbès – Rochechouart, wrażeń też nie powinno brakować a jednocześnie jest spora szansa na ujście z życiem.
Tekst blogerki ukazał się na blogu: Latająca Europa pod adresem www: latajacaeuropa.blogspot.com
Udostępniono tekst ze strony: latajacaeuropa.blogspot.com za co bardzo dziękujemy.
Świat znany i nieznany. Holistycznie na każdy temat życia! O otaczającym nas świecie. Świat Wiedzy. Informacje o znanych i nieznanych, konwencjonalnych i niekonwencjonalnych metodach działania. Wiedza, świadomość, duchowość, rozwój, zdrowie. Nieznany świat psychotroniki, parapsychologii, psychologii komplementarnej, terapii naturalnych...
Szukaj tematu w zasobach archiwum
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
Aktualności
Popularne posty
-
Hiszpania to kraj i także raj dla naturystów, ekshibicjonistów, czy nudystów. Jest tam wiele plaż na których można wypoczywać, opalać się i...
-
Masz taką narośl na skórze? Przekonaj się, jak można się jej pozbyć. Najczęściej zauważamy je pod kolanami, pachami, na szyi albo w okolicac...
-
Spotkasz ich nie tylko w mieście, w parku, ale też i na wsi, nawet gdzieś na polnej drodze, czy na leśnej dróżce w lesie. Spotkasz ich równ...
-
Adam i Ewa na wczasach. Najpopularniejsza polska plaża. Mityczne "polisz Barbados", które przez wiele lat przyciągało turystów z ...
-
Idziesz ulicą, patrzysz, a tam jakiś facet obsikuje ścianę budynku. Wybierasz się do parku i widzisz delikwenta załatwiającego się pod drzew...
-
Czają się w parkach, pod akademikami, a nawet na cmentarzach i w kościołach. Rozsuwają płaszcze, czy kurtki i zaskakują kobiety widokiem swo...
-
Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński. Post-prawda - najważniejsze słowo ostatnich lat - opisuje św...
No hay comentarios:
Publicar un comentario