Szukaj tematu w zasobach archiwum

miércoles, 6 de enero de 2016

Wielkie sprzątanie na fejsie

Wielkie sprzątanie na fejsie. Jak wyrzucamy znajomych i dlaczego? Z hukiem kończą się wieloletnie przyjaźnie, chudną towarzyskie konta obserwujących i znajomych. Polityka z Sejmu przenosi się do mediów społecznościowych.

Wielkie sprzątanie. Od paru miesięcy na Facebooku trwa wielkie sprzątanie. Niedawni znajomi rezygnują ze swojego towarzystwa, z hukiem kończą się wieloletnie przyjaźnie, chudną towarzyskie konta obserwujących i znajomych. Dotychczas politycznie neutralne pogawędki zamieniają się w zajadłe bitwy, z których niejeden wychodzi obolały, rozczarowany tym, co w innych odkrył - i własną naiwnością.

Polityczne wojny przenoszą się z Sejmu i tradycyjnych mediów do mediów społecznościowych, rozwalając coś, co jeszcze niedawno postrzegaliśmy jako przyjazne wspólnoty tolerancyjnych obywateli sieci. Pogłoski o naszych nieograniczonych zdolnościach do otwierania się na inność okazały się mocno przesadzone. Lekceważenie, niechęć, szyderstwo, a nawet otwarta wrogość przestały być emocjami bez tożsamości i twarzy, namiętnościami anonimowych forów. "Wyrzucenie z fejsa" stało się gestem politycznym.

Na początku grudnia 2015 r. w amerykańskim dwumiesięczniku "Journal of Communication" Nicholas John i Shira Dvir-Gvirshman opublikowali pracę "'I Don't Like You Any More': Facebook Unfriending by Israelis During Israel-Gaza Conflict of 2014" (Już cię nie lubię: Facebookowe "znielubianie" w wykonaniu Izraelczyków podczas konfliktu między Izraelem a Strefą Gazy w 2014). Analizując wpisy 1103 izraelskich studentów z czasu 50-dniowych krwawych starć, zauważyli, że połowa facebookowiczów była bardziej aktywna niż zwykle, a 16 proc. wyrzuciło znajomych z powodu komentarzy politycznych.

John i Dvir-Gwirshman odkryli, że do wyrzucania człowiek jest tym bardziej skłonny, im jest młodszy, aktywniejszy politycznie i im więcej ma znajomych - łatwiej wtedy o słabsze więzy. Podejmowaniu takich gestów sprzyja też wyrazistość poglądów i przywiązanie do wolności słowa: wiem, co mam do powiedzenia, i mam odwagę mówić, więc nie certolę się z tymi, którzy myślą inaczej.

"Wyrzucanie z fejsa" - gest polityczny. Do tego, by facebookowe potyczki przerodziły się w prawdziwe wojny, potrzeba jednak społecznego wrzenia, paliwa pochodzącego z rzeczywistego konfliktu toczącego się w realnym życiu. W społeczeństwach, w których atmosfery w sieci nie podgrzewają silne społeczne czy polityczne konfrontacje, użytkownicy Facebooka z reguły unikają zbyt otwartego manifestowania własnych przekonań.

Cass Sunstein, wybitny amerykański prawnik i psycholog, autor książki "Sprzeciw w życiu społeczeństw" (wyd. pol. 2007) opisującej społeczne zagrożenia wynikające z konformizmu, uważa, że tzw. efekt echa powoduje już nie tyle petryfikowanie poglądów, utrwalanie stronniczości, ile polityczną radykalizację i ostateczne wyostrzanie różnic. W rezultacie umiarkowani proaborcyjni liberałowie, obcując tylko z podobnymi sobie, stają się skrajnie proaborcyjni, a bliscy centrum konserwatyści z czasem tracą ochotę na jakikolwiek dialog.

Na ludzi o poglądach prawicowych Facebook działa jak Telewizja Republika, a na liberałów i lewicowców - jak TVN 24. Dbamy o swoje audytoria w taki sposób, by się potem przeglądać w tym, co napiszą, przeczytawszy to, co im uprzednio sami podsunęliśmy.

S. Mo Jang, Hoon Lee i Youn Jung Park z Uniwersytetu Michigan i Uniwersytetu Howarda, autorzy rozprawy "The more friends, the less political talk? Predictors of Facebook discussions among college students" (Im więcej przyjaciół, ty mniej politycznej rozmowy? Dyskusje studentów college'ów na Facebooku; 2014), doszli do wniosku, że młody Amerykanin zabiegający o facebookową popularność powinien unikać wypowiadania się na tematy polityczne i nie dyskutować o prawach gejów. Tak się bowiem składa, że liczba znajomych na FB jest odwrotnie proporcjonalna do częstotliwości podejmowania podobnych dyskusji.

W dużych, a więc bardziej różnorodnych grupach znajomych na portalach społecznościowych ludzie mniej chętnie ujawniają swoje przekonania polityczne w obawie, że znajdą się w mniejszości. Często też manifestują swą neutralność bądź kamuflują własne przekonania żartem czy ironią. Bo za nimi łatwiej się schować, dowieść swego zdrowego dystansu, nie paląc przy tym mostów.

Spirala milczenia. Tak traktowane media społecznościowe upodabniają się - jak czytamy w raporcie Pew Research Center "Spiral of Silence" (Spirala milczenia; 2014) - do sali lekcyjnej, w której w pierwszych ławkach siedzą rozdyskutowane mądrale, lecz większość zajmuje miejsca z tyłu i milczy.

Wysnuta na podstawie analizy wpisów na amerykańskim FB teoria spirali milczenia głosi, że ludzie są mniej skłonni do wyrażania swoich poglądów, jeśli uważają, że odbiegają one od przekonań ich przyjaciół, znajomych, współpracowników, bliskich.

86 proc. Amerykanów porozmawiałoby na przykład z kimś o sprawie Snowdena osobiście, ale na FB uczyniłoby to już tylko 42 proc. Osoby, które przynajmniej kilka razy dziennie "lajkują" innych na FB, niemal dwukrotnie częściej niż pozostałe uważają, że większość znajomych podziela ich poglądy polityczne.

W o dwa lata wcześniejszym raporcie eksperci z PRC ustalili z kolei, że bardziej (28 proc.) skłonni do zablokowania kogoś o odmiennym światopoglądzie lub "znielubienia" go są ludzie o poglądach liberalnych niż konserwatyści (16 proc.) czy osoby o przekonaniach centrowych (14 proc.).

Co ciekawe, amerykańscy liberałowie i konserwatyści silniejszą skłonność do autocenzury w sieci niż osoby o poglądach umiarkowanych. Ci pierwsi mają z kolei najwięcej znajomych skłonnych do komentowania polityki na portalach społecznościowych.

Efekt echa i bąble informacyjne. Im więcej masz znajomych na Facebooku, tym głębsze przepaści dzielą ich przekonania, a szansa na sensowną polityczną dyskusję jest mniejsza. Ten mechanizm działa szczególnie mocno w społeczeństwach podzielonych, jak izraelskie czy ostatnio polskie.

W takich "frontowych" społeczeństwach, rozdartych konfliktami wewnętrznymi lub zewnętrznymi, nie ucieka się od polityki na żadnym forum, także na FB. Staje się ona silnikiem dyskursu publicznego i polem kreowania wizerunku wielu osób jako - przynajmniej w ich własnym wyobrażeniu - świadomych, odpowiedzialnych i zaangażowanych obywateli.

W badaniach Johna i Dvir-Gvirshman wyrażający na FB swoje polityczne opinie młodzi Izraelczycy byli świadomi kosztów, jakie za tym idą (sprawienie zawodu bliskim, zerwanie przyjaźni, złamanie kariery) - a mimo to uważali, że tak trzeba. Co znamienne, gotowość do ponoszenia takiego ryzyka jest charakterystyczna dla członków podzielonych społeczeństw nie tylko w szczycie konfliktów, ale także w przerwach, gdy jest względnie normalnie i spokojnie.

Wyostrzanie politycznych granic podczas polemik na forach społecznościowych pogłębia naszą izolację, zamyka nas w bąblach własnych przekonań i redukuje zdolność rozumienia innych punktów widzenia. " Znielubiając ludzi, jeszcze bardziej wzmacniamy efekt echa i bąbla informacyjnego" - piszą John i Dvir-Gvirshman.

Eli Pariser, autor teorii informacyjnych bąbli, uważa, że mechanizmem dodatkowo je pompującym są algorytmy, na których opiera się działanie sieciowych wyszukiwarek i portali. Uwzględniając preferencje danego użytkownika, eliminują opinie sprzeczne z jego własnymi i podsuwają mu tylko to, co ma do niego pasować. Na dowód Pariser przywołuje przykład wpisania do Google liter "BP". Konserwatyście podsunęła ona stronę z typami giełdowymi, a liberałowi linki do stron opisujących katastrofalny wyciek nafty z platformy w Zatoce Meksykańskiej z 2010 r.

Gdy wszyscy są aktorami. Jak to możliwe, że dysponując medium, które jak żadne inne dotychczas byłoby zdolne otwierać nas na inność i poszerzać przestrzeń naszej tolerancji, za jego pośrednictwem eliminujemy z otoczenia to wszystko, co wytrąca nas z ciasnej strefy swojskiego komfortu? Dlaczego dobrowolnie rezygnujemy z narzędzia, które miało uczynić nas najbardziej otwartymi, tolerancyjnymi i przyjaznymi sobie nawzajem ludźmi w historii?

Odpowiedź podsuwa tzw. teoria zarządzania wizerunkiem publicznym, którą ponad pół wieku temu stworzył amerykański socjolog Erving Goffman, autor m.in. kilkakrotnie wydawanej w Polsce książki "Człowiek w teatrze życia codziennego".

Otóż chcąc zyskać społeczną akceptację, dopasowujemy zwykle własny wizerunek do oczekiwań otoczenia. Robimy to na podstawie obserwacji ludzi wokół nas i sytuacji, w której się znaleźliśmy. W rezultacie różne grupy ludzi i różne sytuacje powodują, że różnie się zachowujemy. Gramy główną rolę w swoistym teatrze.

Ale na Facebooku jest inaczej. To teatr bez protagonisty i reżysera, w którym wszyscy są aktorami. W przeciwieństwie do forów dyskusyjnych w "realnym" życiu tutaj nie masz monopolu na zarządzanie własnym wizerunkiem, bo twoi przyjaciele i znajomi nie są tu jedynie widownią. Oni współuczestniczą w kreowaniu twego image'u, dając ci lajki czy dorzucając własne komentarze, które niekoniecznie muszą odpowiadać temu, co sam o sobie myślisz.

Dlatego model Goffmana tutaj nie działa. W chwilach napięć, gdy dopasowanie się do oczekiwań i norm audytorium zdaje się być szczególnie ważne, nieświadomie zawężamy krąg znajomych, czynimy go bardziej jednorodnym. Zarządzanie wizerunkiem w sytuacji gdy otaczają nas ludzie o różnych, trudniejszych niż "w realu" do odgadnięcia motywacjach i przekonaniach, jest zadaniem znacznie bardziej wymagającym.

Ciekawie piszą o tym David DeAndrea i Joseph Walter w artykule "Attributions for Inconsistencies Between Online and Offline Self-Presentations" (Zakresy niekonsekwencji między autoprezentacjami online i offline; 2011).

Dlaczego lubimy te piosenki. Do tego dochodzi tzw. hipoteza selektywnej ekspozycji, zakładająca, że szukasz takich informacji i jesteś otwarty na takie przekonania, które odpowiadają tym, które sam masz. Innymi słowy podobają ci się te piosenki, które już kiedyś słyszałeś.

Troje uczonych - Jisyun An z Kataru, Daniele Quercia z Barcelony i Jon Crowcroft z Cambridge - stworzyło w 2014 r. specjalną aplikację do przeanalizowania wpisów na FB 70 widzów "Question Time", popularnego programu politycznego BBC. Okazało się, że wymiana stronniczymi materiałami prowadziła u badanych do zniekształcenia obrazu rzeczywistości: informacje i komentarze polityczne postrzegali jako tym bardziej tendencyjne, im bardziej różniły się one od ich własnych. Co ciekawe, takie nastawienie dotyczyło zwykle osób dobrze politycznie poinformowanych, częściej głosujących w wyborach i bardziej w politykę zaangażowanych.

Czasem zniekształceniu rzeczywistości towarzyszy inne niepożądane zjawisko. Diana C. Mutz ze Stanforda twierdzi, że wystawienie na niepodobne do własnych, wyraziste poglądy polityczne zamiast zaangażowania w proces polityczny może u niektórych wywoływać uczucie ideowej ambiwalencji i apatii.

Na prawo, na lewo, a środek zanika. Media społecznościowe zamieniają nas w bezmyślnych politycznych ekstremistów - krzyczy w tytule swego tekstu Robert Montenegro (BigThink; lato 2015), waszyngtoński pisarz. Nie tylko dlatego, że tworzą efekt echa: "W zasadzie to samoporządkująca się propaganda, w swej klasycznej definicji antyliberalna. Bardziej błyskotliwe, bardziej zapalne idee wznoszą się na szczyt konwersacji, zasilając w ten sposób pewien rodzaj radykalnych uprzedzeń i heurystyki, co podświadomie radykalizuje ludzi. Podczas gdy siły retoryczne szukają sposobów na zepchnięcie ludzi bardziej na prawo czy lewo, środek zanika. Nie sądzę, by to było zdrowe dla społeczeństwa".

W mediach społecznościowych chodzi raczej o zakrzyczenie oponenta niż przekonanie go do swoich racji. Obowiązująca na FB "kultura publicznego zawstydzania (...) w najlepszym razie pokazuje ścierające się, konfliktowe opinie jako głupi łomot zuniformizowanych idiotów, a w najgorszym - jako czyste zło" - pisze Montenegro.

No i memy, tak popularna na FB najniższa forma politycznego dyskursu. W miejsce pogłębionych, problemowych rozmów o ideach i polityce otrzymujemy za ich sprawą jednofunkcyjne obrazkowe skróty, które zastępują argumentowanie, porządkowanie faktów, logikę i rzeczowy spór.

A wkrótce może być jeszcze gorzej. W październiku 2015 r. Mark Zuckerberg poinformował, że jego firma testuje na kontach użytkowników z Irlandii i Hiszpanii emotikony, które mają poszerzyć możliwości wyrażania swojego nastawienia, emocji i opinii. Jeśli się sprawdzą, niedługo do powszechnego użytku wejdą piktogramy: "kocham", "haha", "wow", "smutny", "hurra!" (ang. "yay") i "zły". Debaty polityczne na FB zamienią się we współczesną wersję malowideł z Lascaux.

Powrót do jaskini? Zmierzamy w stronę społeczeństwa, w którym okazje do poważnych polemik, wymiany idei, poznawania poglądów innych niż nasze własne będą coraz rzadsze. John Besley i Matthew Nisbet w tekście "How Scientists View the Media, the Public and the Political Process" (Jak naukowcy widzą media, proces publiczny i polityczny; 2011) ostrzegają, że sieci społeczne składające się w znacznym stopniu z ludzi podobnie myślących mogą spotęgować negatywne efekty, jakie daje selektywność na poziomie indywidualnym, i wytworzyć jeszcze gęstsze filtry przeciw informacjom pochodzącym z zewnątrz. Efektem będzie nakręcająca się coraz bardziej spirala polaryzacji poglądów. Ofiarami tego procesu staną się nie tylko przeciętni odbiorcy informacji i komentatorzy, ale także środowiska opiniotwórcze, jak dziennikarze czy naukowcy.

W usieciowionym świecie gromad społecznościowych powrót do plemienności jest chyba nieunikniony. Wydaje się, że za sprawą internetu cofamy się do społecznego modelu przypominającego wspólnoty sprzed 10 tysięcy lat - proste gromady agrarne, których polityczne struktury nie sięgały poza plemię czy wioskę. Niedawni wolni sieciowi zbieracze łowcy zamieniają się w osiadłych, niechętnych przemieszczaniu się, poznawaniu innych miejsc i ludzi, za to gotowych do upadłego bronić swoich opłotków "rolników internetu". Zróżnicowaną dietę idei i poglądów zastąpimy tysiącami odciętych od siebie politycznych monodiet.

Jakie będą konsekwencje? Cywilizacyjny regres? Kto wie. Zbiorowości zamknięte, homogeniczne, tracą zdolność modyfikowania swoich struktur społecznych, relacji między ludźmi czy procesów ekonomicznych. Tym, co odróżniało neandertalczyków od homo sapiens, była właśnie niezdolność do współdziałania w szerszych zbiorowościach i dostosowywania swoich społecznych zachowań do nowych wyzwań.

30 tysięcy lat temu homo sapiens przynieśli do naszej części Europy proste narzędzia wyrabiane z muszli śródziemnomorskich stworzeń - co dowodziło, że budowali swoje społeczności na wymianie przedmiotów i pomysłów. Neandertalczycy, którzy zamieszkiwali wtedy Europę już od ponad 300 tys. lat, do takiej wymiany zdolni nie byli. Swoje narzędzia tworzyli tylko z dostępnych na miejscu materiałów, a wyobrażenia o życiu - tylko z tego, czego doświadczyli oni sami i ich pobratymcy z macierzystej jaskini. 25 tysięcy lat temu ostatni neandertalczyk zniknął z powierzchni Ziemi.

Źródło: http://wyborcza.pl/magazyn/1,149897,19445182,wielkie-sprzatanie-na-fejsie-jak-wyrzucamy-znajomych-i-dlaczego.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza

No hay comentarios:

Publicar un comentario

Popularne posty