Australia - zespół przeklęty i zawód Cruyffa. Reprezentacja Australii. Przez lata uchodzili za piłkarskie pustkowie, bo nawet nie prowincję. Piłka nożna nikogo w dalekiej Australii zdawała się nie interesować, rządził tam futbol australijski, czyli sport bardziej przypominający na oko rugby. Z czasem coś jednak drgnęło. Australijczycy lecą na mundial po raz czwarty z rzędu, a po raz piąty w swojej historii.
Dalekie podróże im nie straszne. Praktycznie na każdy wyjazdowy mecz Australijczycy muszą wybierać się na inny kontynent i wcale im to nie przeszkadza. Można powiedzieć, że sami tego chcieli. Teraz będą chcieli coś zdziałać na mundialu w Rosji. Australia to jedna z niewielu reprezentacji na świecie, która odbyła wędrówkę między konfederacjami. Popularnym Socceroos nie odpowiadało odgrywanie roli hegemona w Oceanii i lanie wszystkich małych państewek bez wyjątku, by w decydującym barażu o mundial zderzać się ze ścianą - czyli którąś z reprezentacji z Ameryki Południowej. Poprosili więc o przeniesienie, a Azjatycka Konfederacja Futbolu przyjęła ich z otwartymi ramionami. Patrząc jednak na zakończone niedawno eliminacje, wyszli na tym prawie tak samo, jakby nie zmieniali strefy.
Przez lata uważali się za przeklętą drużynę. Przed próbą awansu na mundial postanowili udać się do szamana. A że jeden z meczów grali w Afryce, okazja była przednia, by do współpracy namówić jednego z miejscowych czarowników. Jego urok miał pomóc Kangurom zakwalifikować się na mistrzostwa w RFN, w 1974 roku. Można było powiedzieć, że Australijczycy dokonali prawdziwego cudu, kwalifikując się na mundial do RFN. Aby tam się dostać musieli przejść przez całe eliminacyjne sito zorganizowane łącznie dla konfederacji Azji i Oceanii. Na mistrzostwa kwalifikowała się tylko jedna drużyna i była nią Australia. Tym samym sprawiając, że na turnieju finałowym zabrakło jakiejkolwiek drużyny z Azji.
Porywającego zespołu nie mieli, ale posiadali kibica, który robił furorę, gdzie tylko się pojawiał. Jim Scane ubrany od stóp do głów w zielono-złoty kostium rzucał się w oczy. Miał tam powypisywane nazwy wszystkich przeciwników. Jeśli Australia, któregoś pokonywała, przekreślał jego nazwę czerwonym markerem. W RFN jego idole byli jednak dostarczycielami punktów. Nie zdobyli ani jednej bramki, ugrali za to na otarcie łez remis z Chile. Wrażenie robił Adrian Alston - wysoki napastnik z Antypodów, który do złudzenia potrafił kopiować tak zwany "zwód Cruyffa" i w ten sposób oszukiwać rywali. Wiele to jego drużynie nie pomogło.
Okazało się, że szaman, który rzucił pomocny urok, nie otrzymał zapłaty. Ze złości zatem odwrócił zaklęcie tak, że Australijczycy nie zakwalifikowali się na mundial przez kolejne 30 lat. W 2004 roku John Safran, australijski dokumentalista telewizyjny, wybrał się do Afryki, aby znaleźć czarodzieja, przy okazji nakręcić o nim film i poprosić o zdjęcie klątwy. Szaman już jednak nie żył, ale filmowiec spotkał jego następcę. Ten obiecał zdjąć klątwę, a obaj mężczyźni udali do Zimbabwe, gdzie został rzucony poprzedni urok. Zaklęcie zostało zdjęte, a Australia w 2006 roku zdołała zakwalifikować i od tego czasu regularnie jeździ na mistrzostwa.
Na pierwszym mundialu kapitan reprezentacji Peru - Placido Galindo jako pierwszy w historii został usunięty z boiska. Chilijski sędzia miał popełnić błąd i ukarać nie tego piłkarza co trzeba, kara dla Peru stała się jednak faktem. Co ciekawe, w tamtych czasach nie było jeszcze czerwonych i żółtych kartek, toteż arbiter spotkania wyprowadził zawodnika z boiska niczym niesfornego ucznia z klasy.
Na kolejny udział w mistrzostwach Peruwiańczycy musieli czekać dziesięciolecia. Byli w Meksyku w 1970 roku i w Argentynie osiem lat później, gdzie 100 tysięcy dolarów na ich podróż wyłożyła... FIFA. Zapragnęli zrobić furorę na boiskach Hiszpanii, kiedy los przydzielił im do grupy Polskę. Próbowali wtedy nawet małego przekupstwa. Aby zyskać sobie dodatkowe wsparcie na trybunach, ofiarowali do szkół w La Corunie tysiąc strojów w barwach Peru. Hiszpańska młodzież jednak nie poszła na ten układ.
Często sięgali po brazylijskich trenerów. W 1970 prowadził ich słynny Didi, który w Szwecji w 1958 roku jako piłkarz zdobył mistrzostwo świata, dwanaście lat później opiekunem ich kadry był Tim, na temat którego krążyły legendy. Jedni podawali, że podczas mundialu miał 64 lata, inni, że 71. Nie było jednak wątpliwości, że był to najbardziej sędziwy selekcjoner ze wszystkich.
W dzisiejszych czasach można już dokładnie sprawdzić, że prawda leżała pośrodku, bowiem brazylijski szkoleniowiec liczył sobie w czasie mistrzostw 67 wiosen. Porażka 1:5 z Polską wstrząsnęła nim do tego stopnia, że źle się poczuł i nie pojawił się już ani na konferencji prasowej po meczu, ani też nie zamienił słowa z mediami do wyjazdu z Hiszpanii.
Okazało się, że nic nie pomógł indiański czarownik dokooptowany do jego sztabu szkoleniowego. Jego magia nie podziałała, a zespół z Ameryki Południowej szybko pożegnał się z mundialem. Skruszony mag kazał się ogolić na łyso, a swoją brodę oskubać w ramach kary, jaką sam sobie zadał. Dłużej na mistrzostwach pozostał słynny peruwiański pisarz Mario Vargas Lhosa, który na turniej akredytował się jako dziennikarz. W jednym ze swoich felietonów przepowiedział sukces Polakom.
Obecna kadra Peru to wielka niewiadoma. W ostatnich latach jej piłkarze nie stronili od skandali i parokrotnie dali się złapać jak balowali zaledwie kilkanaście godzin przed ważnym meczem. W 2007 Farfan, Pizzaro i Guerrero zostali namierzeni przez dziennikarzy podczas... bardzo hucznej zabawy. Niestety tak jest już w świecie magii, że czar nie pomoże osiągnąć celu ot tak, gdy ktoś nie ma motywacji i chęci osiągnięcia celu, sukcesu. Jak z egzaminem. czar pomoże tym, którzy wkładają wysiłek w przygotowaniu się do zdania. Na nic się zda rytuał, gdy ktoś nie wykonuje pracy na rzecz zdobycia celu na egzaminie.
No hay comentarios:
Publicar un comentario