Wirusy: zemsta wyeksploatowanej natury. Jeśli nadal będziemy przekształcać środowisko naturalne tak jak dotychczas, czeka nas jeszcze wiele epidemii wirusów odzwierzęcych podobnych do SARS-CoV-2.
To kolejny patogen, „który mógłby negatywnie wpłynąć na globalną ekonomię i ludzkie zdrowie”. Tak o mało jeszcze znanym koronawirusie pisał w połowie października na łamach amerykańskiego czasopisma naukowego „PNAS” zespół badaczy kierowany przez Ralpha Barica z University of North Carolina w USA. Zarazek nosi nazwę SADS-CoV i na razie odpowiada za śmierć 24 tys. prosiąt w Chinach, gdzie zaatakował w 2016 r. W czterech fermach świnie zakaziły się tym wirusem od odchodów nietoperzy. Nowa infekcja objawiała się ciężką biegunką i wymiotami. Najbardziej cierpiały młode prosięta, w wieku do 5 dni. 90 proc. z nich umierało.
Na szczęście SADS-CoV nie zakażał ludzi. Zespół Ralpha Barica udowodnił jednak, że niewiele trzeba, aby się ta sztuka wirusowi udała. Drobna modyfikacja genetyczna, dokonana sztucznie przez badaczy, wystarczyła, by SADS-CoV był w stanie zakazić w laboratorium szereg hodowli komórek – w tym tkanki z płuc i jelit ludzi.
Odra, ospa i grypa. Tego typu mutacja mogłaby się zdarzyć zupełnie naturalnie. Podobne sytuacje przecież miały miejsce już dziesiątki razy w dziejach świata. Ich źródłem stało się powstanie rolnictwa około 10 tys. lat temu. A jeszcze konkretniej: udomowienie zwierząt. Stłoczone w chlewach, oborach czy budach zyskały rzadko spotykaną w dzikiej przyrodzie możliwość częstych, bliskich kontaktów między sobą. To zaś sprzyjało przeskakiwaniu wirusów ze zwierzęcia na zwierzę. A jeśli trafiła się okazja, także na towarzyszących im ludzi. Często taki wirus nie potrafił zaatakować organizmu człowieka. Im częściej jednak stykał się z ludźmi, tym bardziej rosły jego szanse na mutację, która pozwoliłaby zadomowić się w nowym gospodarzu. W miarę rozwoju rolnictwa tych okazji przybywało. „Wiele rodzin wieśniaków – pisał Jared Diamond w głośnej książce „Strzelby, zarazki, maszyny” – żyjąc i śpiąc w pobliżu krów, styka się z ich odchodami, moczem, zranieniami, krwią i wydychanym przez nie powietrzem”.
W takich właśnie sytuacjach, zdaniem Diamonda, z krów na ludzi przeskoczył wirus księgosuszu. U nowego gospodarza nieco się zmienił, przystosował do miejscowych warunków i zaczął wywoływać odrę. Z kolei wirus bydlęcej choroby zwanej krowianką stał się jedną z najtragiczniejszych chorób w dziejach: prawdziwą, czyli czarną, ospą. Hodowane zaś przez nas świnie i kaczki przekazały nam wirusa grypy.
Część z tak nabytych wirusów z czasem złagodniała. Na inne ludzie nabyli odporność. A wreszcie rozwój szczepionek i leków przeciwwirusowych pozwolił niektóre zarazki skutecznie zwalczać. Tyle że gwałtowny wzrost liczebności ludzi doprowadził do tego, że zaczęliśmy opanowywać kolejne tereny zajęte dotychczas przez dziką przyrodę. To naraziło nas na liczne nowe kontakty ze zwierzętami. Wskutek tego w ostatnim stuleciu na ludzi przeskoczyła całkiem świeża i pokaźna fala nieznanych wcześniej wirusów.
AIDS, ebola, SARS i MERS. 4 czerwca 1981 r. cotygodniowy biuletyn amerykańskiej agencji Centers for Disease Control and Prevention (Centra Kontroli i Prewencji Chorób) przyniósł informację o dziwnym zbiegu okoliczności. W Los Angeles, w ciągu zaledwie pół roku, do szpitali przyjęto pięciu mężczyzn z zapaleniem płuc wywołanym przez grzyba Pneumocystis jiroveci. Zazwyczaj ludzie szybko zwalczają tego typu zakażenie. Jest ono groźne tylko dla osób o osłabionym układzie odpornościowym. A do tej grupy rzadko zalicza się młodych mężczyzn. Pojawienie się więc kilku takich przypadków w jednym miejscu i czasie wywołało niepokój.
I słusznie. Tych pięciu młodych mężczyzn stało się zapowiedzią globalnej epidemii wirusa, który – jak pisze Carl Zimmer w książce „A Planet of Viruses” (Planeta wirusów) – „zakaził ponad sześćdziesiąt milionów ludzi. Zabił prawie połowę z nich”. Nowy zarazek wkrótce został nazwany HIV, a choroba przez niego wywołana – AIDS. Wirus atakuje układ odpornościowy, doprowadzając do jego osłabienia. W efekcie organizm poddaje się innym infekcjom, zazwyczaj bardzo łagodnym, takim właśnie jak Pneumocystis jiroveci. U osób z pełnoobjawowym AIDS te infekcje mogą doprowadzić do ciężkich objawów, a nawet śmierci.
Poszukiwanie źródeł HIV doprowadziło naukowców do zachodniej Afryki. Przodka jednego ze szczepów tego wirusa odkryto u mangaby szarej – małpy z rodziny koczkodanowatych. Drugi, bardziej rozpowszechniony szczep HIV, wywodził się od zarazka szympansów. Przeskoczył on na ludzi czterokrotnie. Dwa razy bezpośrednio z szympansów i dwa razy za pośrednictwem goryli. Każdy z tych przypadków był prawdopodobnie ubocznym skutkiem zabijania dzikich ssaków naczelnych i kontaktu z ich świeżym mięsem i krwią.
W zachodniej Afryce na ludzi przeskoczył też inny wyjątkowo śmiertelny wirus: ebola. Po raz pierwszy zaobserwowano go w 1976 r. „W odległym zakątku Zairu [dziś: Demokratyczna Republika Konga – red.] ludzie zaczęli mieć gorączkę i wymioty – pisze Carl Zimmer w swojej książce. – Niektóre ofiary krwawiły w sposób niekontrolowany z każdego otworu, nawet oczu”. Blisko połowa zakażonych osób umierała. Wirusy, jak wkrótce odkryto, przenosiły się z ludzi na ludzi z wyjątkową łatwością. Ale wyłącznie poprzez płyny ciała. Nigdy przez powietrze. Po zastosowaniu surowych zasad higieny ogniska choroby zanikały. Co jakiś czas jednak pojawiały się nowe. Wirus ebola prawdopodobnie nadal krąży wśród szympansów i goryli. Ludzie zakażają się od nich, gdy polują na te małpy człekokształtne i mają kontakt z ich krwią. Szympansy i goryle zaś przypuszczalnie łapią zarazek od nietoperzy.
Te latające ssaki były też prawdopodobnym rezerwuarem kolejnego wirusa, który wywołał światową panikę. Po raz pierwszy zaobserwowano go wśród ludzi w 2002 r. w Chinach. To infekcja układu oddechowego nazwana potem SARS. „Choroba zabija 10 proc. swoich ofiar, zwykle w ciągu kilku dni” – twierdzi Zimmer. Wirus SARS przeniósł się na ludzi z nietoperzy, ale za pośrednictwem niewielkiego ssaka zwanego cywetą. W Chinach jego mięso sprzedaje się na targowiskach.
Również wirus MERS, który pojawił się w 2012 r. w Arabii Saudyjskiej, pierwotnie występował u nietoperzy. Tyle że afrykańskich. Prawdopodobnie od nich zakaziły się wielbłądy, które potem kupowano i przywożono na Półwysep Arabski. Krople śluzu z nosa tych zwierząt stały się przypuszczalnym źródłem wirusów dla ludzi. U osób zakażonych rozwijała się wtedy infekcja układu oddechowego. Co trzecia osoba chora na MERS umierała. Na szczęście ten akurat wirus dość mało efektywnie przenosi się z człowieka na człowieka. Dzięki temu nie doszło do światowej epidemii.
Podobną drogę prawdopodobnie przebył wirus SARS-CoV-2, który właśnie zmienił życie ludzi na całym świecie. Pierwotnie występował u nietoperzy. Potem zakaził jakieś zwierzę, z którego przeskoczył na ludzi. Tym pośrednim stadium mógł być pangolin, czyli łuskowiec – tropikalny ssak pokryty rogowymi łuskami. Ale nie jest to jeszcze pewne.
To, z jakich konkretnie ssaków wirusy najczęściej przeskakują na ludzi, badał zespół pod kierunkiem Christine Johnson z University of California.
Krowy, szczury, środowisko. W marcu tego roku, na łamach „Proceedings of the Royal Society: B”, naukowcy ci wyliczyli, że najwięcej wirusów odzwierzęcych pochodziło od świń, krów i koni. Każdy z tych gatunków był źródłem 31 zarazków. Na kolejnych miejscach znalazły się owce (30 wirusów), psy (27), kozy (22), koty i myszy domowe (po 16), wielbłądy (15) oraz szczury śniade (14). Jeśli jednak wziąć pod uwagę nie pojedyncze gatunki, lecz całe ich rzędy, to ten ranking trochę się zmienia. Do pierwszej trójki trafiają wówczas gryzonie, nietoperze i ssaki naczelne. Parzystokopytne (np. krowy, kozy czy owce) oraz drapieżne (np. psy i koty) przesuwają się na odpowiednio czwarte i piąte miejsce.
W obu rankingach widać jednak wyraźny wzór. Wirusy przeskakują na nas ze ssaków udomowionych (jak krowy czy psy), blisko z nami spokrewnionych (jak szympansy) bądź dzikich, ale wszędobylskich, żyjących licznie tuż obok ludzi. Do tej ostatniej kategorii należą właśnie myszy, szczury i nietoperze.
I na tę też grupę zwierząt zwraca uwagę zespół badaczy kierowany przez Kate Jones z University College London. W pracy opublikowanej w sierpniu przez renomowany magazyn „Nature” naukowcy ci piszą, że przekształcanie przez ludzi lasów, stepów czy nawet pustyń w miasta oraz pola doprowadziło do zanikania większości gatunków. Nieliczne, które świetnie poradziły sobie w takich warunkach, mają niewielkie rozmiary, żyją szybko, krótko i potrafią żywić się bardzo urozmaiconym pokarmem. Do nich należą choćby szczury czy szpaki. I to właśnie ci „zwycięzcy” są jednocześnie gospodarzami największej liczby chorobotwórczych wirusów czy bakterii, w tym takich, które najłatwiej przeskakują na ludzi. To zaś oznacza, że dalsze przekształcanie przez nas środowiska przyrodniczego będzie sprzyjać pojawianiu się coraz to nowych epidemii wirusów odzwierzęcych.
W komentarzu do tych badań, opublikowanym przez „Nature”, Richard Ostfeld i Felicia Keesing napisali więc: „odbudowa zniszczonego środowiska i ochrona niezaburzonych obszarów naturalnych przyniosłaby korzyści zarówno zdrowiu publicznemu, jak i przyrodzie”.
Pytanie z naszej strony. Skoro wiele typowo zwierzęcych wirusów występuje tylko wśród zwierząt, to czy występują wirusy typowo ludzkie i tylko wśród ludzi np. szczególnie w miastach / aglomeracjach, które również mogą ,,przeskakiwać" na zwierzęta, np. domowe lub żyjące w środowisku ludzkim miejskim? Czy nauka temat ten zbadała?
***
Cytat z książki Jareda Diamonda „Strzelby, zarazki, maszyny” w tłumaczeniu Marka Konarzewskiego (wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2000). Polityka 47.2020 (3288) z dnia 17.11.2020; Nauka i cywilizacja; s. 70 . Oryginalny tytuł tekstu: "Od zwierząt do ludzi"
No hay comentarios:
Publicar un comentario