O omylności nauki, uczonych i ekspertów i upolitycznieniu nauki. Zadajmy pytanie, dlaczego osoby dopuszczające możliwość hipotezy na temat źródeł SARS-CoV-2 tj. wycieku z laboratorium, a może nawet i celowego działania są wyśmiewane przez główny nurt interesów ludzi?
Drugim pytaniem jest to, czy nauce, uczonym i ekspertom trzeba zawsze wierzyć nie zadając własnych pytań? Czy szarym Kowalskim, albo Smithom gdzieś w Europie nie wolno wyrażać sceptycyzmu wobec wątpliwych pomysłów władzy? W końcu, czy brak zaufania do władzy, nauki i ekspertów usprawiedliwia ucieczkę do świata teorii spiskowych?
Dziś co bardziej “jaśnie oświeceni” nawołują do przymusu masowych szczepień zdrowych dzieci, zdrowych młodych i ozdrowieńców (którzy przechorowali i mają naturalną odporność) preparatami, których długofalowa skuteczność i bezpieczeństwo nie są znane, motywując “propozycję” tym, że ciemnogród nie powinien mieć prawa głosu w takich sprawach, a “nauka jest jednoznaczna” i “trzeba wierzyć ekspertom”.
Uważam, że SARS-CoV-2 jest laboratoryjny. Uważam za fakt istnienie pewnych grup interesów na świecie w polityce czy korporacjach, usiłujących narzucić reszcie swoją wizję tego, co właściwe, jest tematem starym jak świat, a fakt, że Bill Gates próbuje zmusić świat do przejścia na syntetyczną wołowinę mierzi jest faktem.
O omylności nauki, uczonych i ekspertów. O omylności mediów. W poszukiwaniu obiektywnej prawdy na temat świata materialnego (ale nie świata wartości) metoda naukowa jest póki co najlepszym znanym nam narzędziem. Może nie idealnym, ale lepszego nie mamy. Jednak nie każdy rodzaj wiedzy wyprodukowanej przez naukowców to nauka. A już tym bardziej nie tytuł czyni naukowca.
Niezbędnym elementem metody naukowej jest tzw. replikowalność. Polega ona na przekonaniu, że badanie powtórzone w niemal identycznych warunkach powinno dać prawie te same wyniki. Przykład: jeśli podrzucisz jabłko w jednakowych warunkach ziemskich, to masz 100% pewności, że za każdym razem jabłko spadnie na ziemię. Bo grawitacja. Nie ma znaczenia, czy eksperyment wykonasz w Berlinie, Radomiu czy Burkina Faso.
Niemożność replikacji całego szeregu badań, które nierzadko dały początek nowym dziedzinom badawczym, unaoczniła tzw. “kryzys replikacyjny” w nauce.
O tym, że większość współcześnie publikowanych badań może dawać fałszywe wyniki, przestrzegał już John P. A. Ioannidis w 2005 r. w publikacji “Dlaczego większość publikacji naukowych daje fałszywe wyniki”.
Czasem odsianie ziarna od plew zajmuje dekady, a w międzyczasie wadliwe badania mogą mieć opłakane skutki dla rzeczywistości (patrz eksperyment więzienny Zimbardo), ale tym bardziej trzeba zachować sceptycyzm i nie dawać się ponieść publicystycznym ochom i achom ogłaszanym na temat “wielkich odkryć”, które nie otrzymały nawet stosownej recenzji i nie zostały odpowiednio zreplikowane.
A już szczególnie należy mieć się na baczności, gdy nauka wykorzystywana jest przez urzędników, polityków, korporacje i aktywistów w imię tzw. “społecznego dobra” i “solidarności społecznej”.
“Kryzys replikacyjny” to nie jedyny grzech, z którego nauka powinna się wyspowiadać. Innymi są m.in.:
Rekrutowanie przez korporacje badaczy, którzy pod własnym imieniem publikują korzystne dla korporacji badania w prestiżowych magazynach naukowych.
Uciszanie przez instytucje badaczy i ekspertów wyrażających wątpliwości, czyli przejawiających sceptycyzm wobec dominującej opinii.
Kontrolowanie obiegu recenzji naukowej (ang. peer review) przez kartele naukowe (patrz Climategate) za pomocą np. bojkotu czasopism, w których publikowane są głosy krytyczne wobec jakiejś hipotezy.
Ideologizacja nauki (np. dołączenie Nature do akcji #ShutDownSTEM lub propagowanie przez The Lancet tzw. krytycznej teorii rasy).
Wpływanie na lekarzy, by przepisywali konkretne leki, nawet jeśli zdrowie pacjenta tego nie wymaga (np. statyny).
Presja na innowację generowana przez media i granty, w wyniku której krótkotrwała sensacyjność jest bardziej pożądana od jakościowych badań.
Środowisko naukowe nie jest święte. Jest tak samo zepsute i podatne na korupcję co politycy, Kościół i korporacje. Ot, nieunikniona konieczność historii: wielkie struktury społeczne umożliwiają wielką korupcję.
Jednak głównym problemem nauki jest to, że duża jej część zwyczajnie nie jest nauką Tylko polityką.
Z jakiej nauki wzięły się decyzje o lockdownach? Zamykaniu jednych gałęzi gospodarki, a nie innych? Przymusie noszenia przyłbic i maseczek na wolnym powietrzu? Szczepieniach ozdrowieńców, młodych zdrowych i dzieci preparatami nieprzebadanymi pod katem ich długofalowego bezpieczeństwa i skuteczności przeciw chorobie, której globalny współczynnik śmiertelności wśród grup niezagrożonych wynosi mniej niż 0,1%? Paszportach covidowych? Segregacji sanitarnej?
Nie trzeba być klimatycznym denialistą albo “antyszczepem”, aby zauważać polityczne naciski na środowiska naukowe. Za to trzeba być bezdennie pozbawionym refleksji etatystą, aby ignorować zagrożenia wynikające z tego brudnego związku.
Upolitycznienie nauki stworzyło też wielką wyrwę w społecznym postrzeganiu źródeł wiedzy eksperckiej. Jeśli nie jesteś “szurem” lub “covidianinem”, to zostajesz strącony w czeluść świętych ogni oburzenia mających oczyszczać odszczepieńców z herezji.
Nauka jest trudna, dlatego musimy w dużej mierze brać ją na wiarę lub polegać na heurystykach wydawania sądów.
Dotyczy to w równym stopniu profesorów, dziennikarzy i monterów UPC. Statystyczny profesor socjologii rozumie się na epidemiologii tyle samo, co dziennikarz i monter.
Po to właśnie mamy mamy ekspertów i autorytety:
Aby tłumaczyli w zrozumiały sposób to, czego nie da się zrozumieć bez setek godzin indywidualnych studiów, na które nie mamy czasu, bo musimy zajmować się codziennym życiem, aby świat się kręcił.
Aby wyjaśniali rzeczywistość i zapewniali względną stabilność w niepewnym świecie, nawet za cenę uproszczenia.
Aby monter mógł montować, dziennikarz – dziennikarzyć, a profesor socjologii – socjolożyć.
Koordynacja opinii publicznej z nauką jest kluczową rolą autorytetów i ekspertów, ale nie może odbywać się za pośrednictwem fałszu, demagogii i chamskiej propagandy.
A niestety z takim rodzajem wpływu społecznego mamy najczęściej do czynienia dziś.
Na przykład, pomimo niewątpliwej eksperckości w swojej dziedzinie, jak można poważnie traktować prof. Parczewskiego, który otwarcie nawołuje do wprowadzenia godziny policyjnej dla niezaszczepionych? Jak poważnie traktować prof. Guta, który zrównuje niezaszczepionych z pasożytami? Albo prof. Simona, przekonującego, że wirus na cmentarzu jest śmiertelnie groźny, ale na manifestacji już nie, a później optuje za zmuszaniem os. 65+ do szczepień? Z gimnastyki intelektualnej rzeczonego można by zresztą wyprodukować całą antologię. Do tego szacownego grona warto jeszcze dodać dra Sutkowskiego, który “widziałby wojsko i policję na ulicach”, ale oczywiście nie po to, aby “znęcać się nad ludźmi” – dodaje.
Nie dziwne więc, że co bardziej buntownicza kohorta społeczeństwa przestaje wierzyć w naukę, bo ta jawi im się butą Simonów, Gutów i Parczewskich, pogardą “wykształciuchów” w social mediach i hipokryzją jaśnie oświeconych publicystów dowolnego nurtu.
Do czego to wszystko prowadzi? Do pogłębienia sceptycyzmu wobec nauki, polaryzacji społeczeństwa i barbaryzacji debaty publicznej. A gdy merytoryka przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę, głównym kryterium oceny wiarygodności wiedzy eksperckiej stają się emocje.
Przede wszystkim strach, który źle skanalizowany, zaciemnia ostrość postrzegania rzeczywistości. Czym zatem jest współczesny ciemnogród?
Czynnikiem cementujacym przynależność do tego kołtuńskiego grona jest niechęć do szczepień przeciwko SARS-CoV-2 (COVID-19) i/lub sceptycyzm wobec interwencji niefarmakologicznych – blokad, kwarantann, przymusu noszenia maseczek na wolnym powietrzu.
Właściwie nic innego nie ma znaczenia: szurem może być zarówno badacz naukowy podważający zasadność pewnych działań w oparciu o surowe dane badawcze, a także przeciętny Kowalski obawiający się iniekcji czipa. Słowem, każdy, kto odważy się mówić fałszywe świadectwo przeciw postępowi, niech będzie pewny, że go postęp uciszy.
Remedium na wsteczniactwo ma być tylko jedno: “podążanie za nauką”. Fakty lub ich brak, a także poczciwy chłopski rozum mają znaczenie drugorzędne.
Gdy pozwolimy tej prostej prawdzie wsiąknąć wystarczająco głęboko, okaże się, że szurstwem nie jest noszenie dwóch maseczek mimo przebycia choroby i zaszczepienia. Nie jest nim też ubieranie się w kostium astronauty przed wyjściem po cebulę do warzywniaka czy samotne błąkanie się po lesie z maseczką na twarzy. Z pewnością objawem racjonalizmu jest potrzeba zaszczepienia własnego dziecka na chorobę, która mu nie grozi, preparatem nie przebadanym pod kątem długofalowego bezpieczeństwa.
W tym tragikomicznym bajzlu pojęciowym zdaje się umykać podstawowy fakt, że zarówno wiara w naukę jak i uczonych jest postawą z gruntu anty-naukową i o ile nieskrępowana konwenansem wędrówka umysłu nie zawsze prowadzi do prawdy, a można wręcz zaryzykować twierdzenie, że najczęściej wiedzie na manowce, to dla prawdziwego naukowca pewne jest tylko to, że (prawie) nic nie jest pewne.
Sceptycyzm dla metody naukowej jest jak tlen dla człowieka: jego nadmiar jest toksyczny, ale brak – zabija.
Dziś, w czasach rzekomego tryumfu rozumu i nauki nad zabobonem i uprzedzeniem, obserwujemy odwrót od sceptycyzmu i przerzutowy nawrót zabobonu.
Zabobonu nowego sortu. Nazwijmy go scjentyzmem politycznym.
Kultyści scjentyzmu politycznego, żywiący pogardę dla człowieka, wolności i rozumu, stanowią trzon nowoczesnego ciemnogrodu.
Nowoczesny ciemnogród jest niezdolny do afirmacji życia i zaakceptowania śmierci, dlatego aby uciec przed bolesną niepewnością poznawczą na temat otaczającej go rzeczywistości, uzależnia się od coraz to liczniejszych wskazówek ekspertów.
W zaślepieniu zdaje się jednak nie zauważać, że eksperci to też ludzie. Ludzie nierzadko bardziej podatni na procesy gnilne wielkich organizmów społecznych niż prosty “szur-Kowalski” o wąskich horyzontach.
Czy wśród tych procesów gnilnych można jeszcze odnaleźć zdrową tkankę ekspercką? Tak, można. Trzeba tylko rozglądać się za osobami korzystającymi z następujących fraz: nie wiemy; byliśmy w błędzie.
Czy jest na to jakieś remedium?
Tak.
Pokora wobec nieznanego, odwaga mówienia prawdy i szacunek do bliźniego.
A teraz z innej beczki...
Czym jest teoria spiskowa?
Najprościej mówiąc jest to taka hipoteza, która zakłada świadomą zmowę grupy ludzi przeciwko innym ludziom w celu uzyskania dla siebie korzyści. Z definicji teoria spiskowa wcale nie musi oznaczać kłamstwa, dlatego nie należy z góry odrzucać śmiałych hipotez na temat knowań włodarzy naszego świata, szczególnie że samo pojęcie “teoria spiskowa” jest często wykorzystywane przez nich do dyskredytowania hipotez, które dalekie od prawdy nie są, a mogą godzić w ich interesy.
Na przykład: niedawno jeszcze nazywano teoretykami spiskowymi ludzi, którzy przewidywali, że gotówka zostanie zastąpiona walutą elektroniczną, a gdy to się wydarzy, finalnie utracimy wolność. Dziś o eliminacji gotówki mówi się już otwarcie na międzynarodowych forach ekonomicznych. Czy należy zacząć martwić się o naszą wolność? Myślę, że warto.
Problem z teoriami spiskowymi zaczyna się jednak w momencie, gdy w natłoku informacji poddajemy się irracjonalnej panice i zawierzamy najbardziej absurdalnym pomysłom, których celem jest wprowadzenie zamieszania i odciągnięcie uwagi od faktycznych problemów (wojna informacyjna mocarstw) lub zmanipulowanie odbiorców do podjęcia konkretnej akcji (np. zakupu produktu, podpisania petycji, dołączenia do protestu).
Kilka kwestii dotyczących pewnych zarzutów:
. nie kwestionuję istnienia spisków – te były i zawsze będą;
. nie proponuję scjentyzmu, tj. (ślepego) zaufania naukom przyrodniczym, nauce ogólnie i uczonym – uczeni mylą się dość często, ale metoda naukowa, pomimo swoich wad, jest najlepszym znanym nam sposobem docierania do prawdy o świecie fizycznym;
. nie kwestionuję istnienia całego bestiariusza psychopatów stojących na czele państw, korporacji i organizacji pozarządowych; kwestionuję przypisywanie im boskich zdolności sterowania wszystkim;
. nie próbuję przekonywać, że „pandemia SARS-CoV-2” istnieje, a środki podjęte przez państwa (tzw. lockdown) są uzasadnione (osobiście uważam, że nie są. Uważam, że środki podjęte przez rządy państw są nieuzasadnione, nieuzasadnione są maski czy locdowny.
. nie kwestionuję, że grożą nam totalitaryzmy – tylko kompletny ignorant może tak twierdzić wobec krwawej historii sprezentowanej nam przez komunistów;
. nie kwestionuję chorości współczesnego systemu finansowego;
. nie proponuję banowania i/lub uciszania teoretyków spiskowych, jestem gorącym zwolennikiem wolności słowa;
. nie sugeruję, że znam prawdę absolutną i objawioną i że poniższy tekst jest pozbawiony wad, błędów, nadinterpretacji – jestem natomiast otwarty na merytoryczne korekty;
. nie sugeruję również wszystkiego tego, czego w tekście nie ma, ale Ty sobie dopowiadasz, bo z góry zakładasz, że mam złe intencje.
Od COVID-19 do CLIMATE-21. Pomysł wykorzystania pandemii SARS-CoV-2 do przeprowadzenia rewolucji cywilizacyjnej zaszczepił w publicznej świadomości Klaus Schwab, prezes Światowego Forum Ekonomicznego przekonując, że “Pandemia stanowi rzadkie, ale wąskie okno możliwości do refleksji, ponownego zaprojektowania i zresetowania naszego świata”.
Proces jest już w toku, a przejście od walki z pandemią COVID-19 do walki z pandemią CLIMATE-21 odbywa się niepostrzeżenie.
pandemia SARS-CoV-2 unaoczniła wystarczająco spostrzegawczym obserwatorom prosty mechanizm kształtowania opinii publicznej, dzięki któremu sami zaczniemy się domagać ograniczenia własnych praw.
Jak zniewolić ludzi, aby prosili o dokładkę?
Pierwszym krokiem jest uformowanie opinii publicznej poprzez wykorzystanie tzw. heurystyki dostępności.
Heurystyki to mentalne uproszczenia stosowane przez ludzi do szybkiego kształtowania osądów, podejmowania decyzji i znajdowania prostych rozwiązań złożonych problemów. Heurystyka dostępności polega na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej przywołać z pamięci. Ponieważ dramatyczne i gwałtowne wypadki są częściej wspominane w mediach, to mają większą dostępność poznawczą.
Tak jak od marca 2020 dzień w dzień straszy się statystyką osób zakażonych i umarłych na COVID-19, tak samo media będą serwować odbiorcom nieustanne seanse na temat katastrof środowiskowych: pożary w Australii, Grecji, huragany na wybrzeżach Stanów Zjednoczonych i Afryki, nadmierne opady, susze, zbyt długie zimy, zbyt krótkie zimy, migracje dzikich zwierząt roznoszących choroby, brak dostępu do wody pitnej w Afryce, podnoszenie poziomu oceanów, itp.
W rezultacie, odbiorcy zaczną mieć poczucie, że katastrof środowiskowych jest z dnia na dzień coraz więcej, a dla wielu będą to zjawiska całkowicie nowe, jakby wcześniej nie występowały w przyrodzie. Nie będzie miało znaczenia, czy jest ich w rzeczywistości więcej lub mniej w porównaniu do przeszłości, chociaż dziennikarze zadbają, aby odpowiednia narracja została poparta przekonującymi wykresami.
W międzyczasie, cenzura prewencyjna big techu zadba, aby znalezienie alternatywnych źródeł informacji było maksymalnie utrudnione. Media społecznościowe zbanują nieprawomyślnych – skoro można z dnia na dzień wymazać z kart historii Prezydenta USA, to można każdego. Amazon i Microsoft odmówią świadczenia usług hostingowych platformom grającym inną nutę, a Apple i Google zablokują niewygodne aplikacje ze swoich sklepów. Wikipedia ometkuje uczonych o odmiennych poglądach jako “kontrowersyjnych”, a rządy i korporacje dzięki grantom doprowadzą do wysypu badań potwierdzających “właściwe” hipotezy.
W efekcie, w głowie odbiorcy uruchomią się kolejne heurystyki: myślenie grupowe (“wszyscy tak mówią, więc musi to być prawda”) oraz wiara w autorytet (“trzeba wierzyć uczonym”), a wobec skomasowanego ataku jednej narracji za pośrednictwem wszystkich możliwych środków komunikacji, nawet najbardziej odporna na propagandę osoba w końcu ulegnie. A warto dodać, że nie tylko nie ma osób całkowicie odpornych na propagandę, ale większość jest zdecydowania na nią podatna.
Tak zaszczuty i zamknięty w bańce informacyjnej człowiek zacznie sam domagać się rozwiązania problemu, aby zredukować napięcie wewnętrzne.
Dokładnie ten mechanizm wykorzystano w przypadku blokad (ang. lockdown) w 2020 i 2021 roku. Rządy dookoła świata najpierw wprowadziły blokady lub dotkliwe restrykcje, a następnie zaproponowały rozwiązanie problemu w postaci paszportów szczepionkowych i segregacji sanitarnej przekonując, że tylko przez “masowe wyszczepienie” można uniknąć kolejnych blokad (które, jak wiadomo, pojawiają się w przyrodzie spontanicznie).
Wiele dobrowolnych aplikacji na smartfony już teraz może rejestrować osobiste podróże i zrozumieć środek transportu na podstawie prędkości i trajektorii użytkownika. Nie jest też nowością modelowanie zachowań żywieniowych na podstawie lokalizacji. Dzięki temu i innym wynalazkom lada moment będzie można oszacować emisję CO2 jednostki na podstawie historii jej aktywności rejestrowanej przez smartfony w czasie rzeczywistym.
Z kolei aplikacje do śledzenia kontaktów z osobami zakażonymi COVID-19 wdrożone w krajach Azji, takich jak Chiny, Tajwan czy Korea Południowa pozwoliły przetestować na wielką skalę efektywność algorytmów, które w przyszłości posłużą do innych form inwigilacji.
Za moment posiadanie przy sobie smartfona z odpowiednią aplikacją będzie obligatoryjne, a kto nie podda się dyktatowi, zostanie okrzyknięty szurem, terrorystą lub spotka się z ciężką pięścią aparatu scentralizowanej władzy.
Tak jak ma to miejsce w przypadku paszportów szczepionkowych
Wyrażasz sceptycyzm wobec przymusowi szczepień? To jesteś “antyszczepem”, mordercą i foliarzem. Nie ma znaczenia, że posiadasz już naturalną odporność po przebyciu infekcji albo nazywasz się Martin Kulldorff, Jay Bhattacharya lub John Ioannidis i wykładasz na Uniwersytecie Stanforda lub Harvarda.
Nie ma i nie będzie miejsca na merytoryczną i zniuansowaną dyskusję w epoce Instagrama i TikToka.
Przeobrażenia społeczne są naturalną cechą cyklu ewolucyjnego każdej cywilizacji, a “resety” następują dość regularnie: ot choćby Rewolucja Francuska czy obie wojny światowe. Możemy być pewni, że czeka nas wiele resetów w przyszłości i bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, ciągła adaptacja jest niezbędna dla przetrwania gatunki.
Czego zatem należy się obawiać?
Gwałtowności zmian.
To właśnie brak pokory i wyobraźni intelektualistów i wynikająca zeń gwałtowność sprowadziły na nas gilotyny rewolucji francuskiej, komory gazowe nazistów i komunistyczne ludobójstwo.
Zmiana zawsze powoduje szereg nieprzewidzianych konsekwencji. A szczególnie gwałtowna zmiana! Komuniści przecież chcieli wyzwolić klasę robotniczą z ucisku, a w rezultacie doprowadzili do śmierci dziesiątek milionów ludzi.
Jak skończy ludzkość po “wyzwoleniu” przez klimatystów nawołujących do “gwałtownych przeobrażeń świata”?
Zmiana jest koniecznością historyczną, dlatego poprawa warunków bytowych ludzkości, przejście na “czyste” technologie czy troska o Ziemię ogólnie powinny być imperatywem moralnym każdego dojrzałego człowieka. Jednak postęp nie może być motywowany strachem lub dobrymi intencjami, nie może następować w oderwaniu od indywidualnej odpowiedzialności każdego z nas.
A do tego prowadzi centralizacja!
Łatwo jest powiedzieć, że “trzeba” chronić środowisko, jeśli samemu nic się w tej kwestii nie robi poza pikietowaniem i apelowaniem. Łatwo jest powiedzieć, że państwo powinno pomagać potrzebującym, ale trudniej jest iść do domu dziecka i osobiście dać sierocie dobro zainteresowania. Łatwo jest iść się zaszczepić na COVID-19 i gadać w kółko Macieju o odpowiedzialności społecznej, bo to zwalnia z konieczności troski o własne ciało.
Kto zapłaci za “bezprecedensową” i “gwałtowną” walkę ze zmianami klimatu? Państwo? Państwo nie ma swoich pieniędzy. Korporacje? Nie żartujmy. Kto zatem? Ja, pan, pani, społeczeństwo. W postaci duszących podatków, galaktycznych rachunków za prąd i ograniczeń w uprawnieniach do emisji CO2. W końcu – ograniczeń wolności.
W nowym wspaniałym świecie będziesz mieć prawo do siedzenia w M2, jedzenia fasoli i oglądania streamów z kreatywnego siedzenia w M2 i jedzenia fasoli na tysiąc jeden sposobów.
Niczego tak bardzo dziś nie potrzebujemy jak szczepionki przeciwko złym pomysłom.
Co zatem możemy zrobić?
Czytać, czytać i jeszcze raz czytać.
Dywersyfikować źródła informacji, z których korzystamy, aby mieć przegląd różnych opinii, a także uczyć się języka obcego, aby nie być skazanym na propagandę jednego kraju.
Nie poddawać się szantażowi emocjonalnemu rządów, mediów i tramwajowych wojowników.
Nie oddawać bezkrytycznie swojej prywatności w zamian za “darmowy” dostęp do udogodnień technologicznych (jeśli coś jest za darmo, to Ty jesteś produktem).
Ważyć korzyści i zyski wynikające z proponowanych rozwiązań, zamiast zgadzać się na nie, bo to modne i fajnie brzmi.
Zadawać pytania i oczekiwać jasnych odpowiedzi.
Być podejrzliwym wobec ludzi, którzy postulują zmianę czegokolwiek dla Twojego dobra, wprowadzenie powszechnej równości rezultatu, szczęśliwości, itp.
Wierzyć w metodę naukową i rozum, ale nie niekoniecznie bezkrytycznie wierzyć naukowcom, bo naukowcy to tylko ludzie.
Nie poddawać się zgubnym wpływom teoretyków spiskowych, którzy najczęściej żerują na naiwności ludzi i ośmieszają prawdziwą walkę z totalitarnymi zapędami władzy i korporacji.
Walczyć o decentralizację władzy (!) i budować lokalne społeczności.
Mówić prawdę.
Pułapki błędnie pojmowanego racjonalizmu.
O ile rozum i metoda naukowa mają wiele punktów wspólnych, a sama metoda naukowa wynika ściśle z podejścia rozumowego, to rozróżnienie między nimi jest kluczowe, ponieważ nauka nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania (np. Dlaczego i w jakim celu cokolwiek istnieje?).
W tym sensie na przykład przekraczanie kompetencji poznawczych nauk przyrodniczych przez Dawkinsa ma charakter fundamentalizmu ateistycznego, który z punktu widzenia racjonalizmu nie różni się w zasadzie niczym od fundamentalizmu teistycznego. A wynika to z prostej przyczyny, że Dawkins opiera całą swoją metafizykę na redukcjonistycznym dogmacie praw przyrody i przypadku, uważając owy dogmat za niepodważalny.
Jednak w zakresie dążenia do prawdy, dogmatyzm, czyli bezkrytyczne przyjmowanie twierdzeń jako prawdy obiektywnej, stoi w sprzeczności z racjonalizmem.
Czy racjonalizm wyklucza wiarę, religijność, duchowość i transcendencję?
Prosta odpowiedź brzmi: nie.
Ale pod warunkiem, że potrafimy oddzielić to, co można poznać dzięki nauce, od tego, czego – przynajmniej aktualnie – nie można. Nota bene założenie, że wszystko można poznać dzięki nauce jest aktem wiary, ponieważ nie można naukowo wykazać prawdziwości tego twierdzenia. Fakt, że powołujemy się w swoim światopoglądzie na naukę, nie czyni jeszcze tego światopoglądu naukowym.
Czy wolno nam dyskryminować ludzi?
Zakładając, że rząd jest emanacją społeczeństwa, to prawa i wolności otrzymujemy od społeczeństwa. Zatem: jakie społeczeństwo, taki rząd. Ale również: jakie społeczeństwo, takie prawa i wolności.
Cywilizacja (względnie kultura) umożliwia człowieczeństwo i godność; społeczeństwo – realizację praw i wolności.
Wolność. raz dana nie jest gwarantowana na zawsze. Trzeba walczyć o nią każdego dnia, bo za rogiem czyhają różnego umaszczenia zamordyści. Zatem, wolności się nie otrzymuje bezkosztowo z tytułu samego oddychania i żeby ją utrzymać, należy każdego dnia płacić “podatek” odpowiedzialności społecznej, którego przejawem może być aktywne uczestnictwo w życiu politycznym społeczeństwa, bycie doinformowanym, uzasadniona i merytoryczna krytyka działań aparatu władzy, itd.
Aby społeczeństwo mogło funkcjonować, potrzebna jest również dyskryminacja. Dyskryminacja nie jest niczym nowym i stosowana jest w pewnych uzasadnionych przypadkach dla “większego dobra”. Czym jest owe “większe dobro” to kwestia dyskusyjna, tym niemniej, można podać kilka oczywistych przykładów uzasadnionej dyskryminacji.
Na przykład, dyskryminujemy członków innych społeczeństw, czego przejawem są wizy. Nie chcemy, aby “Hunowie” pukali do naszych drzwi, ograbiali nas z dobytku, gwałcili kobiety i palili domy.
Dyskryminujemy członków własnych społeczeństw, czego przejawem jest segregacja płciowa podczas zawodów sportowych. Ostatecznie oczekujemy uczciwej rywalizacji.
Ograniczamy pewne prawa obywatelskie osobom poniżej 18 r.ż., aby chronić je przed sobą, a społeczeństwo przed nimi. Można oczywiście dyskutować, czy np. prawa wyborcze powinny być (w ogóle) powszechne od 18. czy np. 21. roku życia (i czy kryterium wieku ma sens), ale z pewnością wszyscy zgodzimy się, że lepiej, aby nastolatki do urn nie chodziły.
Problemem zatem nie jest dyskryminacja sama w sobie, tylko kryterium, na którym się opiera. Na przykład, odmowa zatrudnienia z powodu koloru skóry lub płci jest moralnie i prawnie niedopuszczalna, ale już z tytułu niekompetencji – jest jak najbardziej wskazana.
Jeśli zgodzimy się, że wirusa nie wyeliminujemy całkowicie i najprawdopodobniej dołączy on do gromady wirusów endemicznych, to zamiast żyć w ciągłej atmosferze strachu, powinniśmy:
chronić grupy ryzyka w domach, domach opieki, szpitalach, budynkach instytucji publicznych – zagrożeni nie muszą chodzić do restauracji, jeśli obawiają się choroby;
dbać o odporność przez regularny sen, zdrową dietę i aktywność fizyczną, suplementację witaminy D, minerałów, itp.;
przyspieszyć prace nad lekarstwami i terapiami na COVID-19, aby skutecznie leczyć chorobę, jeśli już nastąpi;
pozwolić dzieciom i młodzieży prowadzić normalne życie, szczególnie, jeśli dorośli w grupach ryzyka są zaszczepieni lub posiadają naturalną odporność; niewielkie ryzyko, jakie dla dzieci stanowi COVID-19, nie uzasadnia wprowadzenia jakichkolwiek ograniczeń w ich normalnych aktywnościach, w których uczestniczą zaszczepieni dorośli lub ozdrowieńcy;
zreformować służbę zdrowia, aby przestała być memem.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby każdy dorosły człowiek wg własnego uznania decydował o tym, na jakie ryzyko jest gotowy przystać. Ale żeby ludzie chcieli się szczepić, potrzebna jest cywilizowana debata publiczna, zamiast aroganckiego wyzywania sceptyków od szurów i foliarzy, bo “nie wierzą naukowcom i nauce”.
Nauka nie polega bowiem na bezmyślnej wierze w uczonych i ekspertów, tak jak sobie to wykoncypowała współczesna inteligencja, tylko – za Kotarbińskim – podważaniu wszystkiego, co można podważyć, bo tylko w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da.
Wiara w autorytet jest z gruntu antynaukowa. Szczególnie, gdy autorytet otwarcie przyznaje się do kłamstwa, tak jak Pan Antoni Fauci.
Pomimo że dotychczasowe wyniki badań wskazują na wysoką skuteczność szczepionek, to nie posiadamy żadnych danych na temat ich długofalowej efektywności (m.in. dlatego zostały dopuszczone do użytku warunkowo). I nawet jeśli ryzyko, że coś może pójść nie tak jest znikome, to z powodu braku danych nie możemy powiedzieć, że ryzyka nie ma.
Bo nie minęło wystarczająco dużo czasu, aby dało się to stwierdzić.
Jeśli chcemy przekonać nieprzekonanych i zrobić to w duchu obywatelskim, należałoby powołać panel dyskusyjny złożony z uczonych i ekspertów nie reprezentujących poszczególnych grup interesów, którzy zapoznawszy się z dostępnymi danymi odpowiedzieliby opinii publicznej na pytania, m.in.:
Co już wiemy, a czego jeszcze nie wiemy na temat wirusa, odporności i szczepień?
Jakie jest ryzyko dla mnie, a jaka korzyść dla społeczeństwa? Czy podjęcie przeze mnie odrobinę większego ryzyka przełoży się na wymiernie większą korzyść dla całego społeczeństwa?
Jak mogę ocenić moje indywidualne ryzyko powikłań przyjęcia i nie przyjęcia szczepionki uwzględniając m.in. mój wiek, zdrowie, odporność naturalną, itp.?
O ile zaszczepienie dzieci i młodzieży zwiększy bezpieczeństwo już zaszczepionych dorosłych i ozdrowieńców?
Czy masowe szczepienia doprowadzą do odporności sterylizującej? Czy będzie konieczność corocznych powtórek? Kto zapłaci za kolejne dawki?
Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wspólne dobro, ale żeby zdecydować, czy podjęcie indywidualnego ryzyka X przełoży się na wymierną korzyść Y dla całego społeczeństwa, trzeba umożliwić swobodną i merytoryczną wymianę poglądów.
Tymczasem jedyne, z czym mamy do czynienia, to walenie “hołoty” po łbach i wyzywanie ludzi od ciemnogrodu. A może jednak “lud” po prostu zachował odrobinę instynktu samozachowawczego i słusznie powątpiewa w autorytatywne opinie butnych ministrów, profesorów, lekarzy i polityków?
Zgoda społeczna na wprowadzenie przepustek sanitarnych w sytuacji, kiedy nie są one absolutnie konieczne, otwiera furtkę do jeszcze większej intruzji państwa i korporacji w życie obywateli.
Jaką mamy gwarancję, że w jakiejś formie te przepustki z nami nie zostaną? Jaką mamy pewność, że nie przepoczwarzą się w obowiązkowe dowody biometryczne sprzęgnięte z Twoją historią medyczną, płatnościami bezgotówkowymi, a w końcu systemem zaufania społecznego na modłę chińską?
Historia obfituje w przykłady “tymczasowych rozwiązań”, które zostały z nami na stałe, ot, choćby wzmożone kontrole na lotniskach po atakach terrorystycznych 9/11 albo podatek dochodowy, oryginalnie wprowadzany tymczasowo w Wielkiej Brytanii w 1799 roku celem finansowania wydatków wojennych.
Za moment nie wyjdziesz z domu bez smartfona. Smartfona, który gromadzi dane o Tobie w korporacyjnej chmurze i nie będziesz mieć na to żadnego wpływu, bo wyprodukowanie smartfona na szeroką skalę to nie takie hop-siup. A o omnipotencji korporacji mieliśmy okazję się przekonać, gdy Facebook, Twitter, Amazon, Apple i Google wymazały ex-Prezydenta USA z przestrzeni cyfrowej.
Co stoi na przeszkodzie, aby za kilka lat zmusić interwencjami behawioralnymi ludzi do przejścia na weganizm pod pretekstem, że jedzenie mięsa powoduje globalne ocieplenie i choroby serca? Śmieszne? Podatek cukrowy wprowadzono dosłownie przed chwilą, a po ulicach, rowerami i samochodami, jeżdżą “racjonalni” i wykształceni ludzie w maseczkach. Solo.
Nie mam wątpliwości, że duża część dziwactw, o których piszę powyżej, kiedyś nastąpi. Nieuchronność historii.
Pytanie, czy nastąpi to wtedy, gdy będziemy kulturowo i cywilizacyjnie wystarczająco dojrzali, aby zminimalizować wpływ niezamierzonych konsekwencji tych zmian na nasze życie? Czy lada moment, kiedy ze strachu jesteśmy gotowi oddać resztki długo zdobywanych przez naszych przodków swobód obywatelskich?
Heurystyka dostępności polega na przypisywaniu większego prawdopodobieństwa zdarzeniom, które łatwiej przywołać z pamięci. Wynika ona z założenia, że to, co bez trudu przychodzi na myśl, musi być stosunkowo ważne. W konsekwencji mamy skłonność do formowania sądów i opinii na podstawie najświeższych dostępnych informacji.
“Łamiące newsy” w mediach mogą podsycać przykładowe uprzedzenia danej osoby poprzez powszechne i obszerne relacje z nietypowych wydarzeń, takich jak zabójstwa lub wypadki lotnicze, jednocześnie pomijając informacje o bardziej rutynowych, mniej sensacyjnych wydarzeniach, takich jak powszechne choroby lub wypadki samochodowe.
Na przykład, przeciętny odbiorca, z obawy przed katastrofą lotniczą, o której dopiero co usłyszał w telewizji, może zdecydować, że tym razem na wakacje pojedzie samochodem, całkowicie ignorując fakt, że prawdopodobieństwo śmierci w wypadku samochodowym jest niepomiernie większe od katastrofy lotniczej.
Teraz zastanówmy się, jaki wpływ na formowanie opinii i przesądów może mieć codzienne bombardowanie ludzi informacjami o każdym pojedynczym zakażeniu i zgonie na jedną tylko chorobę przez okrągły rok?
Czy jest możliwe, że uformowane permanentną propagandą społeczeństwa utknęły w sanitarnym zaszczuciu i nie są zdolne do spojrzenia na problem szerzej?
I dostrzeżenia, że najbardziej zaniedbanym czynnikiem zdrowotnym podczas tej pandemii jest nasz układ odpornościowy? Że w Polsce do 2020 r. co 9 minut umierał chory na niewydolność serca, czyli ok 2,5 razy częściej niż na COVID-19 od początku pandemii? Że w 2018 w Polsce było niemal 3 miliony dorosłych chorych na cukrzycę? Że ponad 31% dorosłej populacji walczy z nadciśnieniem tętniczym? Że mężczyźni od 45. roku życia umierają przede wszystkim na choroby układu krążenia, a kobiety w wieku 55-64 na nowotwory? Że ciężki przebieg COVID-19 u młodych może być w głównej mierze wyjaśniony schorzeniami towarzyszącymi otyłości?
A jeśli nie posiadamy chorób współistniejących to szansa, że umrzemy na COVID-19 wynosi mniej niż 0,1%?
Media robią to co robią media: grillują nośne i dochodowe tematy. Nie widzę tu ani cynizmu, ani spisku. Fakt, że różnym grupom interesu taki stan rzeczy pasuje, to zupełnie inna dyskusja. Niemniej, uważam, że więcej w tym wszystkim przypadku, złych decyzji, tchórzostwa i głupoty, a mniej wielkich intryg i machinacji.
Ulegliśmy fałszywej narracji, że jedynym wyjściem z rzekomo tragicznej sytuacji spowodowanej przez wirusa (jak wiadomo to wirus pracuje w mediach i wprowadza lockdowny, a nie ludzie) jest przymusowe “wyszczepienie” wszystkich i wprowadzenie segregacji sanitarnej, która ma oddać ludziom poczucie bezpieczeństwa zagrabione przez nieodpowiedzialne rządy i media.
Poczucie bezpieczeństwa przed nieuchronnością prawdy o kondycji ludzkiej.
Prawdy, która głosi, że życie jest trudne i kończy się śmiercią.
Pamietajmy. Manipulacja danymi liczbowymi (lub statystyką) to bodaj jedna z najperfidniejszych metod kształtowania opinii publicznej, ponieważ umożliwia mówienie nieprawdy bez uciekania się do kłamstwa.
Pamietajmy też. świat nie jest czarno-biały i nie wolno myśleć dwubiegunowo.
Więcej przeczytasz tutaj: https://czlowiek.info
No hay comentarios:
Publicar un comentario