Szukaj tematu w zasobach archiwum

jueves, 8 de octubre de 2020

Przestępstwa kościoła katolickiego

Jednym z wielu przestępstw jakie zapisało się w historii Europy i jakie kościół katolicki dokonywał była tzw. inkwizycja. Świat o tym musi pamiętać.

Do czasów Jana XXII Kościół przejawiał dość ambiwalentne podejście do magii. Wśród uczonych i hierarchów dominował pogląd, że czary to tylko niegroźny zabobon, ułuda. Ale na pewno nie źródło egzystencjalnego zagrożenia. W XIII wieku nawet o przyzywaniu demonów sądzono, że niekoniecznie stanowi ono herezję, a każdy przypadek wymaga odrębnej oceny.

Mania prześladowcza papieza Jana XXII. Już od pierwszych dni pontyfikatu do głosu dochodziła jego mania prześladowcza. Ten papie był przekonany, że zginie od trucizny lub zostanie zgładzony z wykorzystaniem czarnej magii.

Mówiono o nim, że był sprawnym administratorem i bezwzględnym dusigroszem. Przede wszystkim jednak był wyjątkowym paranoikiem. Chorobliwa obsesja sprawiła, że utorował drogę do jednej z najstraszliwszych nagonek w dziejach zachodniej cywilizacji.

Jacques Duèze zasiadł na tronie Piotrowym w roku 1316, wybierając imię Jana XXII. Był wówczas człowiekiem leciwym, zwłaszcza jak na standardy epoki. Miał 72 lata i przeraźliwie bał się śmierci. Nie sądził jednak, że umrze z przyczyn naturalnych.

Nowy papież nie miał podobnych wątpliwości. Był święcie przekonany, że na jego życie stale czyhają podstępni czarownicy.

Ofiarą manii prześladowczej jako pierwszy padł biskup rodzinnej miejscowości ojca świętego – Cahors w południowej Francji. Już w 1317 roku – parę miesięcy po rozpoczęciu pontyfikatu – Jan XXII wytoczył ordynariuszowi proces. Twierdził, że dostojnik zamierzał zabić zaklęciami zarówno jego, jak i kilku kardynałów.

Nieszczęśnik, Hugues Géraud, został skazany. Poddano go torturom, a następnie spalono na stosie.

Truciciele, czarnoksiężnicy i nekromanci. W następnej kolejności oskarżenie padło na Wilhelma, biskupa Béziers. On podobno chciał zgładzić papieża przy wykorzystaniu wyobrażającej go woskowej figurki, którą przygotował rzecz jasna w myśl instrukcji otrzymanych od diabła.

Po Wilhelmie przyszła kolej na papieskiego lekarza, cyrulika, paru kleryków zatrudnionych na dworze Jana XXII… Tym zarzucano zwłaszcza praktykowanie nekromancji.

„Oskarżonych poddano okrutnym torturom, w trakcie których przyznali się do zarzucanych czynów” . – „Wszyscy zostali straceni”.

Nowe uprawnienia inkwizycji. Jan XXII sądził, że adepci mrocznych sił nie tylko czyhają na jego życie, ale też – niszczą od środka Kościół i wspólnotę chrześcijan.

Papież, przekonany o istnieniu spisku oplatającego swymi mackami całą Europę, ogromnie rozszerzył uprawnienia inkwizytorów. Dotąd zajmowali się oni ściganiem heretyków. Teraz mieli też wyszukiwać i eliminować wszelkie osoby praktykujące magię, oddające hołd innym bożkom, dokonujące wróżb i zaklęć z użyciem sakramentów kościelnych oraz popełniające inne czyny.

W średniowiecznej Europie dominował archaiczny sposób prowadzenia procesów, w zasadzie wykluczający dotarcie do prawdy w przypadku braku stuprocentowych dowodów winy. Nie podejmowano śledztw w dzisiejszym rozumieniu, ale zdawano się na honor oraz znaki Boże.

Podejrzani mogli odsunąć od siebie oskarżenie poprzez złożenie przysięgi oczyszczającej, zwłaszcza jeśli znaleźli wystarczająco wielu (i wystarczająco wpływowych) poręczycieli, gotowych uczynić to samo.

Stosowano też sądy Boże – często makabryczne próby, mające dać fizyczną oznakę przychylności lub obrazy niebios. Mogły one polegać na przykład na dotknięciu rozpalonego żelaza gołą dłonią, albo wrzuceniu podejrzanej /podejrzanego do wody, w celu sprawdzenia czy pójdzie na dno czy też utrzyma się na powierzchni.

Tworzyły one widowisko, ale na pewno nie prowadziły do merytorycznych wniosków.

Szczyt polowań na czarownice zaczyna się w II połowie XV w. wraz z pojawieniem się w 1489 r. pierwszego wydania „Młota na czarownice" (tytuł oryginalny "Maleus maleficarum"), autorstwa Jakoba Spregnera i Heinricha Kramera (Henricus Institoris) (inkwizytorzy Księstwa Nadrenii).

Od uznania "Młota" zaczyna się szaleństwo procesów o czary. Obłęd ogarnia całą Europę. Aby znaleźć się przed sądem inkwizycyjnym wystarczy anonimowy donos, który nie miał żadnego poparcia w dowodach, a jedynie kłamliwe zeznanie donosiciela. Szeroko stosowana jest odpowiedzialność zbiorowa. Jeżeli jedna osoba zostaje spalona na stosie, niedługo potem rodzina znajduje się w tym samym niebezpieczeństwie.

Najczęściej oskarżanie o czary są kobiety. Jak podają Kramer i Spregner w „Młocie": „niewiasta jest tylko niedoskonałym zwierzęciem (...) Niewiasta jest tedy zła z natury, rychlej bowiem traci zaufanie do swej wiary i rychlej wyrzeka się jej, to zaś stanowi podstawę uprawiania czarów".

W czasie pierwszego szczytu działań Inkwizycji, a więc tuż po ukazaniu się pierwszego wydania „Młota na czarownice", szeroko głoszona była teza, iż „lepiej, by zmarło stu niewinnych, niż żeby jeden winny uniknął kary".

Procesy i dochodzenia wszczynane są na podstawie kłamliwych denuncjacji. Śmierć nie stanowi przeszkody w oskarżeniu. Wówczas zwłoki są wykopywane i palone.

Inkwizytorzy podróżowali z miejsca na miejsce aby odnajdywać czarownice oraz heretyków, których broniły urzędy lub inne autorytety. O przybyciu Inkwizytora informował herold. Oznajmiał, że odbędzie się modlitwa w kościele. Kto się nie stawił automatycznie padało na niego podejrzenie o herezję. Na końcu kazania wzywano wszystkich do donoszenia na znanych sobie heretyków.

Należało mówić o tych, którzy dopuścili się heretyckich, aroganckich, podejrzanych, błędnych lub obelżywych słów na temat Boga, Kościoła i wiary katolickiej. Kiedy doszło do procesu oskarżony znajdował się w bardzo trudnej sytuacji. Przebywał w więzieniu tak długo jak uznał to sędzia. Na przesłuchaniach zadawano sprzeczne pytania sformułowane w taki sposób, aby doprowadzić podejrzanego do przyznania się do czarów lub herezji.

Wykonanie wyroku. Jak już było wspomniane tortury były szeroko stosowanym środkiem prowadzącym do przyznania się oskarżonego o czary. Stosowane były one szeroko i dowolną ilość razy.

Oskarżeni byli przez wiele lat więzieni nie znając powodu aresztowania. Od oskarżenia nie było odwołania, fałszowanie dowodów, kłamliwe zeznania oraz anonimowe donosy są stosowane jako dowody w sprawie. Przyznanie się jest traktowane jako dowód w sprawie, a nie jako okoliczność łagodząca (w myśl zasady Confessio est regina probationum — Przyznanie się jest królową dowodów).

Każdy, kogo tryb życia różnił się od powszechnego, mógł być oskarżony i spalony na stosie.

Kobiety oskarżone o czary były przetrzymywane w specjalnie do tego przygotowanym więzieniu. Przede wszystkim były dokładnie golone na całym ciele, gdyż wierzono, że czarownice czerpią swą moc z włosów. Ponadto cele były odizolowane od ziemi (tzw. beczka czarownic), gdyż uważano, że czerpią moc z ziemi.

Jeżeli oskarżony „przyznał się" był przed spaleniem duszony, jeśli nie — palony żywcem.

Wykonanie wyroków spalenia na stosie było „aktem wiary". Na tę okazję specjalnie trzymano skazanych, aby w dniu wykonania wyroku było ich jak najwięcej.

Przygotowania do egzekucji zaczynano od zbudowania trybun: dla skazanych, dla króla, mnichów oraz najwyższa dla Inkwizytora. Uroczysty charakter widowisku nadawały procesje.

Na początku szli handlarze węglem, za nimi dominikanie, którzy nieśli biały krzyż. Następnie szedł szlachcic ze sztandarem Świętej Inkwizycji. Za nim niesiono czarny krzyż z zieloną wstęgą — symbol Inkwizycji. Dalej grandowie i ludzie zasłużeni; strażnicy w czarno-białych szatach i mężczyźni z kukłami naturalnej wielkości - symbolem oskarżonych, którym udało się zbiec, skazanych pośmiertnie lub zmarłych podczas tortur. Następnie pojawiali się skazani.

Po procesji zaczynała się uroczysta msza. Około południa odczytywano wyroki, co mogło trwać do wieczora. Następnie ponownie odbywała się msza, po której skazańców przekazywano władzy świeckiej w celu wykonania wyroków.

W czasie palenia skazanych palono również (ich) książki. Przed wynalezieniem druku był to sposób na zniszczenie dzieła. Jednak po jego wynalezieniu miało to wymiar raczej symboliczny.

W różnych krajach działalność Inkwizycji miała różne nasilenie. Stopień zagrożenia ze strony sędziów inkwizycyjnych zależny był od społeczeństwa, jego nastawienia wobec Kościoła i papieża. Dlatego też można powiedzieć, że „Inkwizycja Inkwizycji nierówna".

Należy również wspomnieć o cenzurze. Inkwizycja ze swojego majątku utrzymywała w całej Europie tysiące cenzorów, których zadaniem było likwidowanie wszelkich ksiąg i innych publikacji, które były lub mogły być sprzeczne z ideą Kościoła, a przede wszystkim Inkwizycji.

Zakazane zostały wszystkie pozycje m.in., w których pochwalani są Żydzi i Maurowie, tłumaczenia Biblii, książki na temat ezoteryki, magii, medycyny naturalnej, księgi o tematyce pogańskiej, książki o dawnych wierzeniach, wszystkie dzieła niedostatecznie uniżone wobec religii. Mikołaj Kopernik także swoimi tezami podpadł kościelnej inwizycji! Wśród książek zakazanych znajdują się dzieła: Las Casa, Rabelaisa, Ockhama, Savonaroli, Dantego, Abelarda, Morusa, Grotiusa, Bacona, Keplera i wielu innych.

Można by zaryzykować twierdzenie, iż tortury z reguły pełniły służebną rolę wobec postępowania dowodowego. Miały one wszakże na celu doprowadzenie do przyznania się przez osobę oskarżoną do popełnienia zbrodni czarostwa. Co więcej, w czasie tortur wymuszano częstokroć także inny środek dowodowy, jakim było „powołanie", bezpośrednio zmierzające do kolejnych procesów domniemanych wspólniczek diabła.

Zgodnie z zaleceniami „Malleus maleficarum" tortury stosowano dopiero wówczas, gdy przesłuchanie nie przynosiło pożądanego rezultatu. Jean Bodin radził rozkładać katowskie instrumenty na widocznym przez uchylone drzwi miejscu, w pomieszczeniu przylegającym do tego, w którym prowadzone było śledztwo; zalecał też, by znajdujący się tam pomocnik kata symulował jęk bólu.

Arcybiskup Kolonii określił „taryfę tortur". Przewidziano w niej 49 rodzajów kar i odpowiednie za nie opłaty, które miały ponosić na rzecz kata i Kościoła rodziny ofiar. Obcięcie języka i wlewanie płynnego żelaza do ust kosztowało znacznie więcej niż zwykłe biczowanie. Kiedy ofiara została skazywana na śmierć — rodzina musiała wydać obfitą ucztę dla katów w „podzięce za dobrą robotę".

Metody tortur zmieniały się w zależności od czasu i miejsca. Można tu wymienić: torturę wodą, podczas której oskarżony, przywiązany za nogi i nadgarstki do obręczy umocowanych w ścianie i rozciągnięty na drewnianym koźle, musiał wypić na początek ponad dziewięć litrów wody, a jeżeli ta pierwsza próba nie wystarczała, jeszcze raz tyle, czyli łącznie osiemnaście i pół litra.

Inny rodzaj tortur polegał na łamaniu kości. Owe tortury wyglądały następująco: w jednej ścianie „wysoko od ziemi na półtrzecia łokcia" wbity był hak z kółkiem. Taki sam hak tkwił w ścianie przeciwległej, tyle że niżej. Sznur, którym związano z tyłu, na plecach, ręce przesłuchiwanego, przeciągnięty był przez kółko wyższe. Nogi przymocowane do kółka niższego. "Powróz — jak zaświadcza Jędrzej Kitowicz w "Opisie obyczajów" — był zawsze dobrze łojem dla lekkiego pomykania się wysmarowany". Pociągnięcie za sznur powodowało wyłamanie ramion ze stawów. Opór stawiany przez ciało, sam ciała ciężar, potęgował ból. Wkrótce kat musiał przywołać pomocnika: ciągnęli obydwaj, aż ciało ofiary unosiło się w powietrze. Po zakończeniu seansu obowiązkiem kata było jak najszybsze nastawienie połamanych rąk. To był dalszy ciąg tortury.

Stosowano także tzw. „hiszpańskie buty". Były to dwie żelazne formy dopasowane do nogi z wystającymi do środka ostrymi zębami. Przez dokręcenie śrub noga dostawała się jakby w prasę, która niejednokrotnie miażdżyła nawet kości, jednocześnie zaś ostre zęby rozrywały ciało.

A oto kilka innych przykładów:

„Żelazna dziewica" z Norynbergii — to pudło podobne do trumny z rozkładanymi drzwiami. Po ich wewnętrznej stronie znajdowały się ostre kolce. Człowiek zamknięty wewnątrz kłuty był nimi po całym ciele, co powodowało zranienie wnętrzności, wykłucie oczu oraz ogólne wykrwawienie.

Koło — było popularne we Francji i w Niemczech. Łamanie kołem było śmiercią w mękach i przypominało ukrzyżowanie. Skazanego doprowadzano na szafot, tam zdzierano z niego odzież, następnie przywiązywano do koła leżącego na szafocie, rozciągając go pomiędzy szprychami a piastą. Kat przystępował do tłuczenia żelaznym drągiem tak, aby kolejno łamać kości ofiary. Sprawny kat potrafił tego dokonać, nie naruszając skóry. Następnie koło ustawiano pionowo, by zgromadzony tłum mógł lepiej obserwować agonię skazańca. Gdy ofiara od zadanych ciosów nie zmarła, kat kończył jej mękę kilkoma uderzeniami w klatkę piersiową. Niekiedy katusze potęgowano, tocząc koło poprzez płomienie lub ostre kolce.

Przyrząd do miażdżenia kciuka — narzędzie, którym miażdżono kciuk tak sprawnie, jak miażdży się orzech w dziadku do orzechów. Zbudowane było z dwóch żelaznych płyt połączonych śrubami, a powierzchnia ich była naszpikowana guzami.

Wahadło Judasza — skazańca podwieszano na słupie na skrępowanych rękach, a następnie sadzano na przyrządzie w kształcie stożka, który rozrywał narządy wewnętrzne.

Zgniatacz czaszki — zwany też w Polsce pomorską czapką. Składał się z misy w kształcie czapki połączonej ze śrubą. Misę tę zakładano na głowę, a podbródek umieszczano na żelaznym pręcie osadzanym na obręczy zaciskającej szyję. Pokręcanie śrubą powodowało uścisk głowy i powolne jej zgniatanie, pręt zaś wbijał się w kość podbródkową.

Widełki heretyków — składały się z żelaznej obręczy zakładanej na szyję torturowanej osoby i krótkiego pręta zakończonego z dwóch stron ostrymi kolcami. Pręt ten wdzierał się w gardło i mostek ofiary.

Szczypce — to obcęgi, które służyły do szarpania części ciała, takich jak nosy, palce rąk i nóg. Rozpalano je nad ogniem i przykładano do części ciała, którą następnie przy ich pomocy wyrywano.

Gruszka — metalowy przyrząd przypominający gumową gruszkę do lewatywy, zaopatrzony w specjalną śrubę, która powodowała zwiększenie jego rozmiarów. Często posiadał on specjalne kolce. Gruszkę stosowano doustnie, dopochwowo (tak torturowano czarownice oskarżone o seksualne kontakty z diabłem) i doodbytniczo.

Ruszt — to tortura przypiekania ogniem. Torturowana, zakuta w kajdany osoba umieszczana była na ażurowym, żelaznym łożu. Jej ciało natłuszczano, a następnie rozpalano pod łożem ogień. Przypiekanie zaczynano od nóg. Gdy mięso zaczynało odpadać od kości, oprawcy obcęgami wyrywali poszczególne części ciała.

W czasie tortur niemal każda oskarżona przyznawała się do winy. Po torturach musiała swą winę, jak to określano — „dobrowolnie" potwierdzić. Zwykle robiła to, bojąc się dalszych tortur.

Jeśli jednak czarownica na pierwszych torturach nie przyznała się do winy lub odwołała po torturach zeznania, wtedy brano ją po raz drugi.

Tortury można było powtarzać trzykrotnie i nie mogły one jednorazowo przekroczyć godziny. Obie zasady bywały częstokroć łamane. Wbrew zaleceniom prawników kolejne tortury bywały z reguły jeszcze bardziej intensywne od poprzednich.

Tortury nie tylko przyczyniały się do przeprowadzenia ostatecznego dowodu, jakim było przyznanie się do winy, ale także sam ich rezultat mógł stanowić dowód winy oskarżonego. Mianowicie w przypadku, kiedy osoba poddana torturom mdlała, albo też znosiła męki i odmawiała składania zeznań, częstokroć sędziowie uważali, iż doszło do tego za sprawą ingerencji szatana, który usiłuje dopomóc swemu słudze rzucając na niego tzw. „czary milczenia".

Sąd miał na to różne skuteczne sposoby, jak egzorcyzmy lub kąpiele w wodzie święconej. Co lękliwszy diabeł odlatywał już podczas pławienia. Zdarzali się jednak tacy odważni, którzy asystowali czarownicy nawet przy torturach. Najczęściej siedzieli oni jej we włosach, rzadziej w samym ciele.

Podobnie uważano w przypadkach, kiedy domniemana czarownica umierała podczas tortur. Jej śmierć również stanowiła dowód zawarcia przez nią szatańskiego przymierza, ponieważ uznawano wtedy, że to właśnie diabeł ją udusił po to, by uszła ona ludzkiej sprawiedliwości i nie wydała swych wspólniczek.

W Polsce nie znano większości spośród tych wymyślnych narzędzi tortur. Paradoksalnie można to tłumaczyć pewnym zacofaniem cywilizacyjnym wobec krajów, w których procesy czarownic przynosiły najwięcej ofiar. Pomimo tego w Rzeczypospolitej makabrycznych przypadków wcale nie brakowało.

„W roku 1526 straszne męki zadawano dwiema białogłowom (Piekarce z Krakowa i Kliszewskiej ziemiance) iakoby ony Janusza Xiąże Mazowieckie zgładziły ze świata: wkopali słup pod Warszawą, y dwa łańcuchy przy nim, któremi ie opak za ręce nago przywiązali, y drew koło nich stosami nakładłszy zapalili: piekły się przez cztery godziny, biegając około słupa, a gdy się ze sobą zeszły, kąsały ciało na sobie wzajemnie, aż upieczone pomarły".

Inkwizycja Niemiecka na terenie Niemiec była najokrutniejsza.

Kraj, gdzie działania mające na celu maksymalne zmniejszenie liczby heretyków i czarownic były największe, to Niemcy, a raczej zlepek księstw, z których wówczas składały się na Niemcy.

Spowodowane to było obawą Kościoła o swoją pozycję, gdyż w XV w. w Niemczech żywe są jeszcze kulty pierwotnych plemion germańskich. Zatem walczą tam ze sobą „nowoczesne" praktyki chrześcijańskie oraz dawne wierzenia.

Kościół obawiając się „konkurencji" wypowiada bardzo ostrą walkę pierwotnym wierzeniom. Szerzenie magii doprowadza do tego, że na stosach płoną akuszerki oskarżane o śmierć noworodków, co przy ówczesnej śmiertelności jest argumentem nie do podważenia, wróżka zmienia się w czarownicę, która oddaje się demonowi aby w ten sposób w dalszym ciągu podtrzymywać swe moce.

Autorzy „Młota" mają tutaj szerokie pole do popisu. Powstaje tzw. „towarzystwo katów". Ich zadaniem jest walka z czarownicami. Członek tego towarzystwa może wykorzystać wszelkie możliwe metody, aby zdemaskować i zniszczyć czarownicę. Stosowane przez nich okrutne metody tortur i powolne, sadystyczne rytuały zabójstw mają oczyścić ziemię ze sług szatana. Pomimo uprawianego przez siebie procederu ich sumienia pozostają czyste.

Niemieckie podręczniki dla łowców czarownic szczegółowo podają w jaki sposób zidentyfikować czarownicę. Oskarżone były identyfikowane na podstawie swoich zwyczajów (najczęściej nieco odmiennych od pozostałych), koloru włosów, znaków szczególnych na całym ciele.

Te fakty zapisały się na kartach historii. Pamiętajmy, kościół katolicki był, jest i będzie zawsze nietolerancyjny i dla różnorodności i dla inności. Przykład kolejny to poparcie i wspieranie kościoła dla polityki Hitlera .

No hay comentarios:

Publicar un comentario

Popularne posty