Od kilku tygodni towarzyszą mi refleksje na temat tego, jak minął mi czas pandemii. Rok, a nawet więcej okresu izolacji, niepewności, lęku, wyczekiwania a nawet złości. Staram się spojrzeć na siebie, jak na część większej całości: grupy społecznej w której obracam się. I próbuję zobaczyć interakcje między mną, moimi przekonaniami, obawami i wartości oraz tym, co niby na zewnątrz, choć tak naprawdę – niezwykle ważne dla mojego poczucia “ja”.
Po tym okresie pełnym zmian i niepewności na plan główny wysuwają się emocje. Emocje w pełnej gamie, a także świadomość, jak dużo ich było, w jak różnych odcieniach i natężeniu pojawiały się. I oczywiście, jak różne mechanizmy obronne włączały się podczas tego okresu. Nie tylko u mnie, ale także ludziom wokół, co także wpływało na moje organizowanie się.
Początek pandemii, pierwsza połowa okresu zapisała się w naszych ciałach przede wszystkim jako czas niepokoju, lęku, niedowierzenia i poczucie zaskoczenia. Był to nieznany wcześniej naszemu pokoleniu globalny strach o przyszłość życia, strach o zdrowie, o to “jak to będzie”, o to "jak to wpłynie na moje życie osobiste, moje plany, marzenia itp" i “kiedy to się skończy” i “jak świat poradzi sobie z tym nowym zagrożeniem”.
Uczucie izolacji, przymus dystansu społecznego, tęsknota za bliskimi osobami, lęk o przyszłość, żal, że coś bezpowrotnie tracimy. Jak wiem, nie tylko u mnie tak się zadziało. Jest nas więcej.
Mam ten przywilej, że w swojej pracy napotykam sporo okazji, aby rozmawiać o aktualnych sprawach i przyglądać się doświadczeniom oraz emocjom innych osób. Jestem niejako “zapraszany” przez życie do tego, aby patrzeć jak to, co dzieje się teraz, oraz to, co działo się kiedyś, w czasie “przed pandemią”, wpływa na nasze ciało i osobowość. Jak kształtowało i jak kształtuje teraz mechanizmy wspierające nas w sytuacji zagrożenia. Zarówno na poziomie jednostki, jak i społeczności.
Tymczasem rok 2021 to już inna bajka. Wszyscy czekali normalnej wiosny. Powrotu normalności. W perspektywie społecznej ten rok jest rokiem zniecierpliwienia, przygnębienia, irytacji, szukania tzw. winnego, doszukiwania się spisków, ale i szukania oparcia w tym co wydaje się stałe. Dołączyła też próba zawierzenia autorytetom, wiara bezkrytyczna w autorytety jak wiara w bogów, a nawet wręcz zawierzanie “sile wyższej” i zastanawianie się “jak żyć teraz?”. To również odkrywanie co to znaczy normalność.
Osobiście w tej drugiej połowie okresu pandemii – jakże w trudnym roku 2021 – dominuje u mnie chęć zrobienia kolejnego kroku ku porzuceniu złudzeń, nadziei, że “jeszcze będzie normalnie”. Tak, jakbym intuicyjnie czuł, że “tylko to może mnie uratować”, ochronić przed bólem zmian.
Mam w sobie jednocześnie tęsknotę za tym, co było, jak i gotowość na tzw. nowe. Ambiwalentny stan połączony ze świadomością, że walka, stawienia oporu nic nie dadzą, że liczy się elastyczność i dopasowanie się do zmienności świata, a nawet popełnianie błędów i wspomniany chaos wokół nas wydarza się aby każdy mógł rozwijać się, uczyć, poznawać i ewoluować.
Oczywiście “tak po ludzku” chciałbym targować się z losem, powiedzieć: “ok, zrezygnuję z tego, ale oddaj mi to”!!! . Tylko, że to tak nie działa.
Dzień po dniu jestem więc w tym, co pojawia się, a więc czasami jestem lęku czy smutku, a czasami w złości i gniewie - kiedy widzę nowe statystyki zachorowań, kiedy czytam jak ludzie tracą pracę, a przedsiębiorcy swoje firmy i dochody, że nauka zdalna i izolacja odbija się negatywnie na dzieciach i młodzieży, również na dorosłych, że z powodu przymusu zasłaniania twarzy maseczkami ludzie oddalili się od siebie, przestając mówić sobie dzień dobry, dziękuję, przepraszam, nie widać u nich uśmiechu na twarzy, tylko oczy agresji i nieufności, no i kiedy w moim życiu osobistym doświadczam fatalnych skutków pandemii.
Czasami jest – o dziwo pojawia się na krótko – nadzieja, radość i wiara, że zły okres się zakończy, albo że “to nowe” okaże się ciekawsze, że będę potrafił za tymi zmianami nadążyć.
Przechodziliśmy przez ten czas do tego momentu – a więc ja także – przez pełną gamę emocji: od strachu, lęku, do poczucia osamotnienia, wypalenia, utraty nadziei i poczucia sensu, ale też przez złość, gniew, poczucie krzywdy, że ktoś odebrał nam “nasze życie”. Zmiany jakie zaszły, kreują w nas pytania co dalej.
Ta pandemia to czas zamrażania się, czas zawieszenia, próby doszukiwania sensu w tym, co niby natura zgotowała ludzkości.
Testowaliśmy też – mniej lub bardziej świadomie – różne strategie działania, od zadaniowej przez unikową. Niektóre z nich zawiodły nas od razu, inne sprawdziły się całkiem nieźle.
Tylko czy mamy już odpowiedź “jak żyć?”, czy poczuliśmy i przede wszystkim czy doświadczyliśmy, że jedyna sensowna opcja wyboru to “w zależności od …”?
Obserwowanie tego wszystkiego w ostatnim czasie, otaczającego mnie świata, ludzi jak i siebie, było dla mnie ciekawym wyglądem w mechanizmy obronne, które ratowały jak zwykle w trudnych sytuacjach- wyparcie, kompensacja, umniejszanie, szukanie autorytetów, albo też szukanie winnego.
Sporo można też było nauczyć się o sobie, zdefiniować na nowo swoje potrzeby i system wartości. A także poczuć, co to znaczy “stanąć na własnych nogach” i podejmować decyzje “w zależności od”.
Czuję te zmiany zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym.
Pewne jest, że większość z nas ten trudny okres wyczerpał zarówno na poziomie osobistym, indywidualnym, jak i społecznym. Zostały nadszarpnięte nasze zasoby nie tylko energetyczne ale i emocjonalne, psychiczne, a nawet zawodowe, gospodarcze i finansowe. To właśnie to zrobiła nam - również i mi - pandemia 2020.
W przypadku odpowiedzialności za rozprzestrzenienie się koronawirusa oraz skutki pandemii, najoczywistszym winnym zdają się być Chiny. Dlaczego?
ResponderEliminarA więc dlatego! Chiny, reżimowy komunistyczny kraj długo oszukiwały światową opinię publiczną, co do rozmiarów zagrożenia i manipulowały pracami WHO, ułatwiając tym samym rozniesienie się nowej choroby na cały świat.
Być może sam wirus SARS-CoV-2 jest dziełem chińskich naukowców, które jakimś sposobem wydostało się z rządowego laboratorium w Wuhan.
Nikt o tym nie wie, a jest aż 60 poszlak na to wskazujących, a upublicznił je w swym raporcie miesiąc temu prof. Roland Wiesendanger z Uniwersytetu w Hamburgu.
Wystarczy pogooglać na anglo i niemieckojezycznych serwisach by poczytać o faktach.
A czy ktoś doczytał się o fakcie, że tamtejsze laboratorium z certyfikatem BSL-4 (oznaczającym zdolność do prowadzenia eksperymentów z najgroźniejszymi mikrobami) szczyciło się zgromadzeniem największej na świecie kolekcji patogenów nietoperzy.?
To, jak mało kogo zainteresowały dowody zebrane przez prof. Wiesendangera najlepiej świadczy to, iż rola ofiary do Chin zupełnie nie pasuje. Będąc one potęgą ekonomiczną i militarną, szybko wybijają z głowy każdemu pomysł, by je o cokolwiek oskarżać. Stąd mało kto na świecie próbuje pytać się o prawdę, jej szukać.
A mówią, że maseczki chirurgiczne / jednorazowe na twarz są dla naszego zdrowia? Nieprawda, lekarze kłamią! Maski nie chronią, nie dają odporności, co więcej maski te zawierają szkodliwą rakotwórczą chemię!
ResponderEliminarNa wydziale inżynierskim walijskiej uczelni przedstawiono wyniki badań, z których wynika, że zanurzenie maski w wodzie powoduje uwalnianie mikroplastiku, nanoplastiku i metali ciężkich. A co uwalnia maska pod wpływem pary wydzielanej z ust i staje się ona mokra?
W 2020 r. wyprodukowano 52 mld masek jednorazowych, z tego ponad 1,5 mld sztuk trafiło do mórz i oceanów. To dodatkowe 5–6 tys. ton plastiku wprowadzonego do morskiego ekosystemu. Średni czas, w jakim polipropylenowe maski zostaną w wodzie, to ponad 400 lat. W tym okresie będą stopniowo rozpadać się na mikroplastik, który wróci w postaci mięsa ryb i owoców morza.
Mikroplastik jest jednym z największych zagrożeń dla planety, groźny dla zwierząt i zdrowia u ludzi. Wysyp nowotworów pewny.
W 2021 r. ludzkość zużywa 3 mln maseczek na minutę. Już badacze z Uniwersytetu Princeton i Uniwersytetu Południowej Danii przestrzegają, że jednorazowe maski to tykająca bomba dla środowiska naturalnego!