Najprawdopodobniej koronawirus "uciekł" z laboratorium w chińskim Wuhan i rozprzestrzeniał się już we wrześniu lub październiku 2019 roku - ocenił były szef amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom CDC Robert Redfield.
W rozmowie z CNN Redfield stwierdził, że za "najbardziej prawdopodobny" uważa scenariusz, w którym koronawirus uciekł z laboratorium w Wuhan. - Inni ludzie w to nie wierzą. W porządku. Nauka w końcu to rozwiąże - zastrzegł.
Były szef CDC tłumaczył swoją opinię tym, że "nie jest niczym niezwykłym, by patogenami układu oddechowego, nad którymi pracuje się w laboratorium, zarażali się pracownicy". - Nie oznacza to intencjonalności. To moja opinia. Ale jestem wirusologiem, poświęciłem temu życie - dodał.
Szef CDC podkreślił, że nie wierzy, iż SARS-CoV-2 przeszedł z nietoperza na człowieka i "stał się jednym z najbardziej zakaźnych wirusów przenoszących się z człowieka na człowieka". Pochodzenie wirusa pozostaje niejasne i jest przedmiotem sporu, ponieważ Chiny odmawiają współpracy z międzynarodowowymi organizacjami. Chiny odmówiły dostarczenia zespołowi WHO danych o pierwszych przypadkach wykrytych w Wuhan.
Instytut wirusologii w Wuhan to jedyna placówka w Chinach, która zajmuje się najbardziej niebezpiecznymi znanymi patogenami. Znajduje się około 15 kilometrów od targu, na którym według niektórych naukowców wybuchła epidemia. Ośrodki takie jak w Wuhan w Chinach są przeznaczone do badania najgroźniejszych patogenów, takich jak właśnie SARS-CoV-2. Laboratorium w Wuhan powstało w następstwie epidemii SARS, która wybuchła w Chinach pod koniec w 2002 r.
Takie laboratoria są postrzegane jako miejsca, skąd mogą wydostać się - przypadkowo (przez nieostrożność) lub nie - śmiertelne wirusy. 👇
"Wielu epidemiologów i wirusologów uważa, że wirus SARS-CoV-2, który doprowadził do pandemii, po raz pierwszy pojawił się ok. listopada 2019 r. wokół Wuhan. Pekin utrzymuje, że pierwszy potwierdzony przypadek dotknął mężczyznę, który zachorował 8 grudnia 2019 r.
Instytut Wuhan nie udostępnił nieprzetworzonych danych, dokumentów na temat bezpieczeństwa i zapisów laboratoryjnych dotyczących obszernych badań związanych z koronawirusem u nietoperzy, które wielu (ekspertów) uważa za najbardziej prawdopodobne źródło wirusa" – pisze "Wall Street Journal".
"WSJ" zwraca uwagę, że szczegóły raportu wykraczają poza informacje Departamentu Stanu z ostatnich dni administracji Trumpa, iż naukowcy zachorowali jesienią 2019 r. "z objawami charakterystycznymi dla COVID-19, jak też choroby sezonowej". Dokument nie wyszczególnił m.in. liczby badaczy.
Administracja prezydenta USA / Bidena podobnie jak administracja Trumpa nadal ma m.in. poważne pytania dotyczące początków COVID-19 w Chinach i chce to ustalić w sposób wolny od upolitycznienia we współdziałaniu z WHO i specjalistami z różnych krajów.
USA, Norwegia, Kanada, Wielka Brytania i inne kraje w marcu 2021 wyraziły obawy dotyczące prowadzonego przez WHO badania o pochodzeniu COVID-19, wezwały do dalszego śledztwa i pełnego dostępu do wszystkich istotnych danych dotyczących ludzi, zwierząt itp. na temat wczesnych etapów epidemii.
Agencja Reuters w oparciu o informację niezidentyfikowanego badacza informowała w lutym, że Chiny odmówiły zespołowi WHO przekazania nieprzetworzonych danych na temat wczesnych przypadków COVID-19. Potencjalnie komplikuje to ustalenie początków epidemii.
Link: https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/poczatek-epidemii-koronawirusa-naukowcy-z-wuhan-w-szpitalu-przed-epidemia/0h640rv,79cfc278
Kilka dni później po publikacji tego postu W brytyjskich mediach pojawiły się fragmenty najnowszych badań nad pochodzeniem koronawirusa.
COVID-19 wyciekł z laboratorium! Naukowcy: mamy dowody na obalenie teorii o odzwierzęcym pochodzeniu wirusa. Prof. Angus Dalgleish i dr Birger Sørensen informują, że mają dowody na obalenie teorii o odzwierzęcym pochodzeniu wirusa COVID-19. Zdaniem badaczy, naukowcy z Wuhan stworzyli wirusa w laboratorium, a następnie próbowali zatrzeć za sobą ślady, żeby wszystko wyglądało, jakby wirus wyewoluował naturalnie z nietoperzy.
Dalgleish i Sørensen twierdzą, że SARS-CoV-2 "ponad wszelką wątpliwość" został stworzony w laboratorium. Ich zdaniem, naukowcy z Wuhan wzięli naturalny "kręgosłup" koronawirusa, znaleziony u chińskich nietoperzy jaskiniowych i zamienili w śmiercionośny i wysoce zaraźliwy SARS-CoV-2.
Prof. Dalgleish ocenił, że odkrycie manipulacji laboratoryjnej przy koronawirusie "musi rozpocząć szeroką dyskusję, czy takie eksperymenty są moralnie dopuszczalne". Autorami badań są profesor onkologii Angus Dalgleish oraz dr Birger Sørensen, wirusolog i prezes firmy farmaceutycznej Immunor, która stworzyła szczepionkę na COVID-19 o nazwie Biovacc-19.
Do prac badawczych dotarło Daily Mail. Brytyjska gazeta opublikowała fragmenty wspomnianych badań, z których wynika, że ich autorzy mają dowody na potwierdzenie tezy, że koronawirus SARS-CoV-2 został sztucznie zmodyfikowany w laboratorium. Badacze uważają, że te przesłanki były przez rok ignorowane przez innych przedstawicieli świata nauki i polityki. Kolejnym dowodem świadczy fakt iż, chińscy naukowcy pracujący w laboratorium Wuhan trafili do szpitala przed wybuchem pandemii COVID-19. To kolejna informacja o źródle pochodzenia wirusa!
SARS-CoV-2 nie ma "naturalnego przodka" mówią badacza. Dalgleish i Sørensen twierdzą, że SARS-CoV-2 "ponad wszelką wątpliwość" został stworzony w laboratorium. Badacze uważają, że znaleźli dowody na to, że naukowcy z Wuhan wzięli naturalny "kręgosłup" koronawirusa, znaleziony u chińskich nietoperzy jaskiniowych i włożyli do niego nowy element, zmieniając go w ten sposób w śmiercionośny i wysoce zaraźliwy SARS-CoV-2.
Prof. Dalgleish ocenił, że odkrycie manipulacji laboratoryjnej przy koronawirusie "musi rozpocząć szeroką dyskusję, czy takie eksperymenty są moralnie dopuszczalne". - Ze względu na szeroki wpływ społeczny, tych decyzji nie można pozostawić samym naukowcom - mówił ekspert na łamach brytyjskiej prasy.
Kluczową wskazówką domniemanej manipulacji ma być zdaniem naukowców rząd czterech aminokwasów, które znaleźli na kolcu SARS-CoV-2.
- Prawa fizyki oznaczają, że nie można mieć czterech dodatnio naładowanych aminokwasów pod rząd. Jedynym sposobem, w jaki możesz to uzyskać, jest sztuczna produkcja - stwierdził prof. Dalgleish w rozmowie z Daily Mail.
Grupa naukowców z USA, Wielkiej Brytanii, Kanady i Szwajcarii niedawno opublikowała list, potwierdzający, że teoria wycieku laboratoryjnego jest jak najbardziej aktualna. Mowa jest o Wuhan Institute of Virology, laboratorium, w którym naukowcy badali koronawirusy przed pandemią. Naukowcy z WIV zbierają, przechowują i analizują próbki najbardziej niebezpiecznych i zakaźnych patogenów znanych ludzkości. Instytut ma aż 4. poziom bezpieczeństwa biologicznego, czyli świadczy to o przechowywaniu najgrizniejszych bardzo niebezpiecznych wirusów.
WIV przeniósł się do nowej lokalizacji na początku grudnia 2019 r., która tak się składa, że znajduje się zaledwie kilka kilometrów od targu Huanan. - Nawet pracownicy powiedzieli, że była to ich pierwsza reakcja, gdy usłyszeli o nowej chorobie - to jest coś, co wyszło z naszych laboratoriów - mówili - podkreślił Ben Embarek - naukowiec z WHO.
Co istotne, zespół Bena Embarka nie otrzymał pełnego dostępu do danych instytutu Wuhan. Spędzili w instytucie zaledwie kilka godzin - a to za mało na przeglądanie plików, baz danych czy spisów zamrażarek. Pracownicy instytutu nie udostępnili wszystkich zapisów i dzienników bezpieczeństwa. O pełne zbadanie laboratorium wciąż postuluje m.in. Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych USA.
Chińskie władze od początku wybuchu epidemii starały się łączyć narodziny koronawirusa SARS-CoV-2 z tzw. mokrym targiem w Wuhan. Teoria była o tyle dobra, że poprzednia epidemia, SARS w 2002 roku, również zaczęła się na targu zwierząt. Tyle, że właśnie została obalona przez chińskie CDC.
Chińskie CDC potwierdziło również, że koronawirus nie pochodzi z tzw. mokrego targu zwierząt w Wuhan. Gao Fu, dyrektor chińskiego CDC, powiedział chińskim państwowym mediom: „Teraz okazuje się, że targ jest jedną z ofiar" - donosi The Wall Street Journal, cytowany przez Bussiness Insider.
Chińskie CDC zapewnia, że w próbkach pobranych od zwierząt z "mokrego targu" w Wuhan nie znaleziono śladów koronawirusa SARS-CoV-2.
Wiemy również, że badania przeprowadzone na 80 tys. zwierząt pochodzących z 31 chińskich prowincji nie wykazało ani jednego przypadku koronawirusa. Władze Chin zamknęły niektóre fermy dzikich zwierząt w lutym 2020 r. oraz odmówiły wydania naukowcom z WHO próbek pobranych od zwierzyny znajdującej się w tych placówkach.
Koronawirus to sztuczny twór – ta wypowiedź chińskiej wirusolog obiegła media całego świata, wywołując niemałe poruszenie. W lipcu 2020 Chińska wirusolog dr Li-Meng Yan już informowała świat nauki oświadczając, że koronawirus miał być stworzony przez badaczy w laboratorium w Wuhan. Kobieta z obawy o własne bezpieczeństwo uciekła do USA. Nikt nie wziął jej informacji na poważne.
Wirusolog informowała media: że są dowody, że koronawirus powstał w chińskim laboratorium w samym wirusie, czyli w jego budowie. Chińska wirusolog dr Li-Meng Yan oświadczyła, że koronawirus miał być stworzony przez badaczy w laboratorium w Wuhan. Zapewniła, że posiada odpowiednie dowody i je przedstawi. Kobieta z obawy o własne bezpieczeństwo jednak potem uciekła do USA.
Yan oświadczyła w rozmowie z brytyjskim talk show „Loose Women”, że prowadziła badania nad Covid-19 już w ubiegłym roku. Zapytana, skąd pochodzi wirus, który zabił ponad 900 tysięcy osób na świecie w tamtym okresie, odpowiedziała, że stworzono go w sekretnej lokalizacji. – Pochodzi z laboratorium w Wuhan, kontrolowanego przez chiński rząd – przekonywała podczas wideoczatu.
Dodała, że doniesienia o rzekomym pochodzeniu koronawirusa z bazaru w Wuhan nie są prawdziwe. – Twierdzenia, że powstał na targu mięsnym to tylko zasłona dymna. Ten wirus nie powstał w sposób naturalny – dowodziła. Dodała, że informacje o tym ma od miejscowych lekarzy.
Wirusolog już wcześniej oskarżała chińskie władze o kłamstwa na temat koronawirusa oraz próby ukrycia prawdy. Przekonywała, że jej zwierzchnik w grudniu ubiegłego roku zabronił jej ogłaszać, iż wirus ten może przenosić się z człowieka na człowieka.
W kwietniu kobieta uciekła do Hong Kongu, skąd udało jej się przedostać do Stanów Zjednoczonych, gdzie obecnie ma się ukrywać. Ogłosiła, że planuje opublikować naukowe dowody potwierdzające prawdziwe pochodzenie koronawirusa.
– Sekwencja genomu to jest jak odcisk ludzkiego palca. Bazując na niej może zidentyfikować pochodzenie wirusa. Użyję tego dowodu, żeby wskazać, że koronawirus powstał wyłącznie w laboratorium w Chinach – obiecała. Dodała, że gdy zbiegła z Chin władze skasowały jej materiały i rozpuściły plotki na jej temat, zarzucając jej kłamstwo, a dyrektor Instytutu Wirologii w Wuhan Yuan Zhiming wcześniej wielokrotnie zaprzeczał, jakoby koronawirus został stworzony w tym mieście.
To Chiny odpowiadają za pandemię koronawirusa, a on sam wcale nie pojawił się po raz pierwszy na targu Wuhan – to najważniejsze kwestie poruszone przez chińską wirusolog Li-Meng Yan w wywiadzie dla hiszpańskiego dziennika "El Mundo".
Badaczka opuściła Hongkong, gdzie pracowała w jednym z laboratoriów badawczych i zbierała informacje o koronawirusie SARS-CoV-2. Teraz jej celem jest obalenie krążących po świecie mitów. Zapowiedziała, że jej zespół przedstawi raport / wyniki dowodzący jej słów. Badaczka, w wywiadzie udzielonym dziennikarzom "El Mundo" postawiła kilka śmiałych tez:
Władze Chin wiedziały o koronawirusie SARS-CoV-2 bardzo wcześnie. Naukowcy rozszyfrowali genom tego patogenu, gdy w Chinach było zaledwie 40 zakażeń. Jednak Pekin nie chciał ujawnić tej informacji służbom medycznym. Nie chciał też ujawnić, że wirus ten przenosi się z człowieka na człowieka. "Informacja o tym, że wirus przenosi się z człowieka na człowieka, powinna zostać podana jako pierwsza w ostrzeżeniach dla społeczeństwa oraz dla zespołów medycznych" – powiedziała dziennikarzom "El Mundo".
Pierwotne ognisko zakażeń wcale nie było na targu w Wuhan, gdzie handlowano m.in. dzikimi zwierzętami. Jej zdaniem rozprzestrzenienie się wirusa to skutek celowej polityki chińskich służb sanitarnych, które w pierwszych dniach pandemii badały jedynie osoby, które robiły zakupy na tym targu bądź miały związek z konsumpcją mięsa dzikich zwierząt. "Targ w Wuhan nie jest źródłem koronawirusa, podobnie jak żadne dzikie zwierzę nie jest pośrednikiem w drodze zakażenia (człowieka – red.).
Koronawirus nie wywodzi się z przyrody" – przekonywała podczas rozmowy chińska wirusolog. Zaznaczyła, że nie wierzy, "że choroba powstała w sposób przypadkowy".
Chińska wirusolog dowiedziała się o SARS-CoV-2 w grudniu 2019 r. od dr Leo Poona, współpracującego ze Światową Organizacją Zdrowia (WHO). Dodała, że posiadane przez nią informacje podważają oficjalne komunikaty władz Chin i WHO o początku pandemii, a pochodzą od jej "sieci kontaktów naukowych z badaczami z Chin kontynentalnych". Zarzuciła również chińskim władzom, że świadomie zataiły przed światem informacje dotyczące nowego koronawirusa, a także przez kilka tygodni ukrywały przypadki zakażeń wśród chińskiego personelu medycznego.
Chińska badaczka oskarżyła również WHO. Jej zdaniem ta organizacja już w grudniu 2019 r. miała informacje o szerzącym się w Chinach wirusie. "Posiadam nagrania rozmów (z chińskimi badaczami – PAP) na komunikatorze, których oryginalność już została potwierdzona przez FBI. Nic nie zmyśliłam. Teraz przygotowuję raport opierający się na rzetelnych badaniach medycznych, przeprowadzonych przez zespół wirusologów (...) w tym chińskich naukowców mieszkających w USA" – powiedziała Li-Meng Yan w lipcu 2020 r.
Według chińskiej badaczki źródłem pandemii nie był targ w Wuhan, gdzie można było kupić mięso dzikich zwierząt. Z jej ustaleń miałoby wynikać, że wirus w ogóle nie wywodzi się z przyrody, lecz powstał "przypadkowo" z laboratorium.
W związku z rosnącą presją i zagrożeniem ze strony państwa Li-Meng Yang miała zdecydować się na ucieczkę do Stanów Zjednoczonych. Miejsce jej pobytu jest okryte tajemnicą, ale w wystąpieniach medialnych chińska badaczka zapowiada, że stworzony przez nią zespół naukowców już wkrótce przedstawi dowody na to, że zarówno Pekin, jak i WHO ukrywały prawdę.
- Muszę się ukrywać, ponieważ wiem, w jaki sposób w Chinach traktuje się osoby, które ujawniają niewygodne dla władzy fakty. Chcę ogłosić światu prawdę na temat COVID-19 oraz pochodzenia wirusa Sarc-COV-2. - mówiła Li-Meng Yang 13 lipca 2020 w programie „Bill Hemmer Reports”. - To ogromna pandemia, która nie ma precedensu. W historii ludzkości czegoś takiego jeszcze nie było. Najważniejszy jest czas. Jeśli zdążymy zareagować wcześnie, mamy szansę się uratować. - stwierdziła.
Powiedziała, że mit dotyczący targu w Wuhanie, na którym nielegalnie handlowano m.in. dzikimi zwierzętami i gdzie rzekomo powstało pierwotne ognisko zakażeń, to skutek celowej polityki chińskich służb sanitarnych. Jak twierdzi Li-Meng Yan, w pierwszych dniach pandemii badały one jedynie osoby, które robiły zakupy na tym targu bądź miały związek z konsumpcją mięsa dzikich zwierząt.
- Targ w Wuhanie nie jest źródłem koronawirusa, podobnie jak żadne dzikie zwierzę nie jest pośrednikiem w drodze zakażenia (człowieka – PAP). Koronawirus nie wywodzi się z przyrody - przekonywała chińska wirusolog. Zaznaczyła, że nie wierzy, “że choroba powstała w sposób przypadkowy”. W rozmowie z wydawaną w Madrycie gazetą wirusolog zarzuciła władzom w Pekinie, że świadomie zataiły przed światem informacje dotyczące nowego koronawirusa, a także przez kilka tygodni ukrywały przypadki zakażeń wśród chińskiego personelu medycznego.
Li-Meng Yan oskarżyła też WHO o zbyt wolne działanie w walce z pandemią, wskazując, że już w grudniu 2019 r. jej przedstawiciele mieli informacje o szerzącym się w Chinach wirusie.
Jej zdaniem początkowo chińskie władze celowo badały jedynie osoby robiące zakupy na targu w Wuhan, by stworzyć wrażenie, że to stamtąd pochodzi wirus. We wcześniej przeprowadzonej podobnej rozmowie z "Fox News" dodawała, że obecnie znajduje się w USA. - Muszę się ukrywać, bo wiem, jak Chiny traktują demaskatorów, a chcę powiedzieć wszystko, co wiem o pochodzeniu koronawirusa - wskazywała.
W związku z rosnącą presją i zagrożeniem ze strony państwa Li-Meng Yang zdecydowała się na ucieczkę do Stanów Zjednoczonych. Miejsce jej pobytu jest okryte tajemnicą, ale w wystąpieniach medialnych chińska badaczka poinformowała, że stworzony zespół naukowców, by przedstawić dowody na to, że zarówno Pekin, jak i WHO ukrywały prawdę.
Czy wirus SARS-CoV-2 mógł się wydostać z chińskiego laboratorium? O tym, czy wirus przełamał barierę gatunkową i przedostał się ze zwierząt na ludzi (do czego miały się przyczynić farmy dzikich zwierząt) to śledczy czy badacze nie znaleźli ostatecznego dowodu na potwierdzenie tej teorii.
Podczas majowego przesłuchania przed senacką komisją śledczą doktor Fauci powiedział, że "istnieje pewne prawdopodobieństwo", że wirus mógł się wydostać w wyniku nagłego zdarzenia, do jakiego doszło w laboratorium. Podobnego zdania był Scott Gottlieb, były szef Agencji Żywności i Leków, oraz Robert Redfield, były dyrektor Centrum Kontroli i Prewencji Chorób.
To nic nadzwyczajnego, że spekuluje się na temat związku działalności placówki badawczej z pandemią, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to, że WIV został przeniesiony do nowej siedziby na początku grudnia 2019 r. Co ciekawe, znajduje się zaledwie kilka kilometrów od targu owoców morza Huanan.
Pierwsze przypadki zakażeń wiązano z działalnością właśnie tego marketu, jednak okazało się, że po prostu przyczynił się do szybszego rozprzestrzeniania się wirusa.
– Sami pracownicy laboratorium mówili, że gdy usłyszeli o nowej chorobie, to ich pierwszą reakcją było stwierdzenie: To musi być coś, co wyszło od nas – powiedział w marcu Ben Embarek. Jednak trzeba wiedzieć, że zespół kierowany przez Bena Embareka nie otrzymał jednak pełnego dostępu do dokumentacji Instytutu Wirusologii w Wuhan. Inspektorzy WHO nie mieli możliwości przeprowadzenia pełnego audytu laboratoriów instytutu.
Ben Embarek podkreślał, że on i jego śledczy nie przeprowadzili pełnego audytu funkcjonowania placówki badawczej w Wuhan. Zespół spędził tam zaledwie kilka godzin – zbyt mało, aby przejrzeć dokumenty i bazy danych oraz dokonać inspekcji zamrażarek. Pracownicy instytutu odmówili także udostępnienia pełnej dokumentacji oraz dzienników bezpieczeństwa.
Z tego powodu Tedros, Fauci i wielu innych ekspertów wzywa do przeprowadzenia pełnego dochodzenia w instytucie.
W grudniu 2019 r. u członków personelu WIV stwierdzono objawy "przypominające zakażenie covidem". Ujawniony przez "The Wall Street Journal" raport wskazuje, że troje pracowników WIV trafiło do szpitala na miesiąc przed wykryciem pierwszego przypadku COVID-19. Wspomniany raport stwierdził, że objawy członków personelu WIV, którzy trafili do szpitala, "przypominały zarówno COVID-19, jak i powszechnie znane choroby sezonowe".
Jak wskazuje wirusolog Marion Koopmans, śledczy Światowej Organizacji Zdrowia wiedzieli, że część personelu Instytutu Wirusologii zachorowała już jesienią 2019 r. Zdarzenia te zostały jednak przypisane chorobom sezonowym, ponieważ próbki krwi pobrane od personelu WIV w miesiącach poprzedzających pandemię wykazały negatywny wynik testu na obecność przeciwciał (takie próbki są rutynowo pobierane od pracowników laboratorium celem regularnego monitorowania ich stanu zdrowia).
Nowe wirusy zazwyczaj potrzebują trochę czasu, aby przyswoić umiejętność łatwego przenoszenia się między ludźmi. Z tego powodu takie osoby jak Redfield wskazują, że wysoce zaraźliwa natura wirusa SARS-CoV-2 może być efektem badań nad "poszerzeniem zdolności wirusa". Tego typu prace polegają na modyfikowaniu patogenów w celu uczynienia ich bardziej zaraźliwymi lub bardziej śmiercionośnymi, co umożliwia opracowanie technik zwalczania przyszłych pandemii.
– Nie wierzę, że wirus w jakiś sposób przedostał się z nietoperza na człowieka i po pewnym czasie patogen pochodzący od zwierząt stał się jedną z najbardziej zaraźliwych chorób w historii ludzkości – powiedział Redfield w marcowej rozmowie z CNN.
Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że COVID-19 rozprzestrzeniał się "po cichu" na tygodnie, jeśli nie miesiące, przed oficjalnym wykryciem pierwszego przypadku zakażenia. Wycieki z laboratorium zdarzają się. Zdaniem amerykańskiego wywiadu WIV miał słabe procedury bezpieczeństwa. Trzy lata temu amerykańscy oficjele, którzy wizytowali Instytut Wirusologii w Wuhan, przesłali Departamentowi Stanu notatkę, w której ostrzegali o niewłaściwych procedurach bezpieczeństwa, jakie obowiązywały w tamtejszym laboratorium. Od tamtego czasu miano wprowadzić rygorystyczne zmiany, o czym świadczy pozytywna opinia WHO dotycząca protokołów laboratoryjnych.
Chociaż incydenty związane z wydostaniem się wirusa z laboratorium należą do rzadkości, to np. wirusowi SARS udało się czterokrotnie opuścić placówki na Tajwanie, w Pekinie czy Singapurze. "Wypadki się zdarzają". – W wielu krajach w przeszłości doszło do takich zdarzeń – stwierdził w tej kwestii Ben Embarek.
Należy pamiętać, że fakt pojawienia się pierwszej oficjalnie odnotowanej grupy przypadków w mieście Wuhan nie oznacza, że mokry targ zwierząt w Wuhan to faktyczne miejsce narodzin pandemii. Wuhan jest największym miastem prowincji Hubei, przez którą podróżują tysiące ludzi z całych środkowych Chin. Jeśli wirus znalazł się w tak gęstym środowisku miejskim, to logiczne jest, że znacząco przyspieszyło to rozprzestrzenienie choroby.
Wiemy również, że badania przeprowadzone na 80 tys. zwierząt pochodzących z 31 chińskich prowincji nie wykazało ani jednego przypadku koronawirusa. Władze Chin zamknęły niektóre fermy dzikich zwierząt w lutym 2020 r. oraz odmówiły wydania naukowcom z WHO próbek pobranych od zwierzyny znajdującej się w tych placówkach.
No hay comentarios:
Publicar un comentario