Także wkrótce tradycyjne zakrapiane alkoholem, piwem wieczory kawalerskie organizowane przez Brytyjczyków mogą zniknąć z ulic Krakowa. Z raportu brytyjskiej firmy FairFX wynika, że pod względem cen alkoholu i jedzenia polskie miasto wciąż jest najtańsze w Europie, ale rachunek za wypad pod Wawel mocno podwyższają w ostatnich latach drogie hotele i bilety lotnicze. Efekt? W wielu miastach jest znacznie taniej.
Artykuły i wypowiedzi bywały tłumaczone przez anglojęzyczne media. Nie dziwi zatem, że na popularnych portalach turystycznych można znaleźć rady, by do Krakowa nie jechać, bo Brytyjczycy nie są tam mile widziani. - Możecie odkryć, że Kraków jest wrogi dla stag parties. (...) Myślę, że to miasto zwraca się do rodzin, par i singli - można znaleźć na Travel Advisor po wpisaniu nazwy miasta.
Osoby zawodowo zajmujące się organizacją takich imprez zwracają uwagę, że w pewnym momencie przyjmowanie Brytyjczyków w lokalach stało się tak niemodne, że ich właściciele - mogąc liczyć na spore korzyści - zgadzali się na organizację stag parties u nich, ale jednocześnie nie chcieli, by to było gdziekolwiek ogłaszane, bo bali się odpływu polskich klientów. Efekty są takie, że "stagowiczów" - zdaniem sporej części tych, którzy z nich żyją - jest coraz mniej.
- To, co pisano, to były bzdury - mówi z FiC, która m. in. zajmuje się organizacją stag parties dla Brytyjczyków. - Oni są tacy sami jak my i tego samego szukają. Na wieczorze kawalerskim chcą się przede wszystkim dobrze zabawić. Zresztą dziś jest już tak, że ludzie, którzy do niedawna płakali, ponieważ jakiś Anglik stłukł im szklankę w lokalu, mówią: "Niech przyjdą i niech rozbijają, bo taka szklanka jest warta mniej niż u nas zostawią. A zresztą i tak za to, co rozbiją, też zapłacą" - dodaje.
- Jakoś specjalnie nie różnią się od innych turystów. Są z nimi dokładnie takie same problemy, jak z innymi - wtóruje mu Janka, która przez lata pracowała w jednym z hosteli.
Na ile zasłużona jest zła opinia? Zapytałem tych, którzy na co dzień się z nimi stykają. Sam też - na chwilę - zostałem "Brytyjczykiem na kawalerskim" i wraz z Walijczykami świętowałem ostatnie dni wolności jednego z nich.
Okazało się, że nie taki Wyspiarz straszny, jak go malują. Jednocześnie zwiedzanie własnego miasta w "przebraniu" obcokrajowca okazało się niezbyt przyjemnym doświadczeniem. Niby wszystko było takie samo, ale jednocześnie miało się wrażenie wizyty w innym mieście. I z całą pewnością nie było to wrażenie "miasta kultury".
Kraków, miasto nieprzyjazne dla turystów. Striptiz, cipka, kokaina? Striptiz? Cipka? Nie chcesz? Jesteś gejem? - można usłyszeć na krakowskiej Floriańskiej w sobotę po zmroku. Wystarczy, byś był w towarzystwie Brytyjczyków lub by wzięto cię za Anglika. Masz także szansę, że ktoś spróbuje sprzedać ci kokainę lub raczej powie, że to coś, co próbuje sprzedać, to kokaina.
Kilka temu w sobotnią noc krakowskie centrum zapełniało się Wyspiarzami. Dziś jest z tym nieco gorzej. Okazało się, że wcale nie jest już tak łatwo spotkać turystów z Anglii, którzy postanowili zaszaleć w stolicy Małopolski.
W jednym z pubów, które tradycyjnie przyciągały turystów z Wysp, usłyszałem: "Jest ich sporo mniej. Nie powiem, jak to wygląda w procentach, ale różnica jest zdecydowanie odczuwalna. Szukaj w Irish Pubach".
Nie było ich w English Football Clubie. Nie udało się także na Rynku. W miejscu Irish Pubu, gdzie na ogół bez trudu można było usłyszeć angielski, było już coś zupełnie innego.
Pierwszych stagowiczów udało mi się spotkać po długich poszukiwaniach pod Prozakiem, gdzie naganiacz - mimo selekcjonera przed wejściem - z zapałem namawiał grupę mocno podchmielonych imprezowiczów do odwiedzin.
- Jak Wam się podoba Kraków? - zapytałem zanim weszli do środka. - Nie za bardzo. Musicie coś zrobić z nożownikami - usłyszałem od jednego ze "stagowiczów". - Dlaczego nie lubicie Anglików? - zapytał drugi. Słysząc ich odpowiedzi - osłupiałem.
Okazało się, że - jak twierdzili - poprzedniego dnia zostali napadnięci. O tym, że to być może nieodosobniony przypadek, bo Anglosasi są łatwym celem dla miejscowych chuliganów, mówią taksówkarze.
- Mają pieniądze. Nie zgłaszają się na policję, bo chcą wracać do domu. Kiedyś jeździłem z Australijczykiem po dentystach, ponieważ na krakowskiej ulicy, pod hostelem, stracił kilka zębów - usłyszałem od jednego z nich. Ponieważ nie chcą mieć kontaktu z policją i szybko wracają do siebie, nie wiadomo, jaka jest skala problemu. Może - ale nie musi - chodzić jedynie o pojedyncze incydenty.
Kolejna napotkana grupa - Walijczycy z Cardiff - była zdecydowanie bardziej chętna do rozmowy. Być może dlatego, że zamiast stać się ofiarą chuliganów, chłopcy mieli okazję oglądać bójkę między nimi.
- To było bardzo ciekawe. Dwóch Polaków lało się w kebabiarni. Wiesz, nic nie mówili, tylko się bili. Było na co popatrzeć - opowiadał James. Byli też zadowoleni, bo miasto przywitało ich bardzo przyjaźnie.
- Było nieźle. W pierwszy dzień zwiedzaliśmy miasto z przewodniczką. Później była impreza ze striptizem. I tą striptizerką była właśnie Nina - nasza przewodniczka. Piękna kobieta. Świetny pomysł - mówił Mark.
"Stagowicze" akurat zmieniali lokal, więc do nich dołączyłem. Zwykle spacery po krakowskim Rynku są przyjemnym doświadczeniem. Tym razem było jednak inaczej. Dlaczego? Przez potwornie nachalnych i wulgarnych naganiaczy.
Jednak kilkoro pracujących na Floriańskiej, nasi Walijczycy z pewnością zapamiętają na długo. Przypadek jaki miał miejsce to - Chcecie pooglądać cipki? Ładne są - po angielsku zaczepił "staga" (a więc świętującego ostatnie chwile wolności "kawalera") naganiacz jednego z klubów ze striptizem.
Gdy usłyszał, że nie, że oglądanie "cipki" ich nie interesuje, postanowił elokwentnie porozmawiać. Zwrócił uwagę na Marka, który na okazję zabawy miał przyklejone wąsy, takie - mniej więcej - "małyszki". - A to wygląda jak cipka, wiesz? Widziałeś kiedyś cipkę? - usłyszał Walijczyk.
Po chwili zrobiło się jeszcze ciekawiej. Do naganiacza dołączyła bowiem koleżanka - blondynka, średnio atrakcyjna, przy kości. - To co, chcecie zobaczyć cipkę? - Nie. Nie chcemy żadnych cipek. Pokazała palcem na przyszłego pana młodego: - Jak nie chcesz cipki, to znaczy, że jesteś gejem. Hej, on jest gejem. Chłopaki on jest gejem. On nie chce cipki. Czekasz na chłopaka? - zakończyła w przypływie natchnienia polka, mieszkanka Krakowa.
- Ale to słabe - podsumował Mark. Kolejny naganiacz z Floriańskiej - trzeba podkreślić, że znacznie przyjemniejszy niż wspomniana para - rozszerzył ofertę. - Striptiz? Kutas? - zapytał. - Do you want "charlie"? - dodał słysząc po raz kolejny wypowiadane "nie". Charlie w tym wypadku oznaczało kokainę.
Później impreza przeniosła się do lokalu. I - o dziwo? - w zasadzie nic się nie działo. No prawie nic, bo jeden z chłopaków zdjął spodnie. Inni kazali mu je założyć. Przeprosił i się ubrał. Nie wiedział, że nie wypada. W Brighton ponoć można. Próbował jeszcze wejść na bar, bo chciał pośpiewać. Grzecznie upomniany przeprosił i zajął się piwem. Śpiewał na siedząco.
W tym czasie jego koledzy tłumaczyli, dlaczego wybrali Kraków. - Nie wiemy. Akurat był tani lot z Bristolu, to po prostu kupiliśmy bilety - mówili. - Wiedzieliśmy, że się pobawimy, a przy okazji będzie można też coś zobaczyć. Miasto, muzea...
Kiedy opowiedziałem im o tym, jaką opinią cieszą się w Krakowie "stagowicze", tłumaczyli się. - Pomyśl: 20 facetów jedzie się zabawić. Zwykle ktoś zrobi coś głupiego. Ale to przecież nie znaczy, że wszyscy jesteśmy tacy, albo że trzeba się nas bać - usłyszałem. Jakby na potwierdzenie tych słów, kiedy poczuli, że mają dość, zamiast kolejnych piw w barze zaczęli zamawiać colę lub wodę.
Wcześniej zdążyli jeszcze trochę potańczyć. Poflirtowali z bardzo atrakcyjną i miłą barmanką. Pozachwycali się pięknymi polskimi kobietami. Gdy przyszła pora, grzecznie zawinęli się z lokalu i zadowoleni poszli do... klubu ze striptizem.
Polaku, więcej luzu! Wrzuć na luz! Wrzuć podejście na luz!
- Opowiem ci taką historię. Kiedyś grupa, która przyjechała na stag party do Krakowa, zrobiła sobie imprezę na jednym ze statków pływających po Wiśle. Kiedy już trochę popili, dwóch z nich rozebrało się ,,do rosołu" i wskoczyło do rzeki popływać. Stało się coś złego? Oczywiście nie. Dla mnie to jest po prostu przykład pozytywnych wibracji, jakaś odmienność, trochę kolorytu. Powinniśmy z tym wyluzować. Nikomu nie dzieje się krzywda - mówi z kolei z Crazy Guides, jednej z najbardziej znanych firm obsługujących zagranicznych turystów. - No i powód, żeby się uśmiechnąć. W końcu jaki Polak - znając jej zawartość - wykąpałby się w Wiśle - dodaje.
Większość osób, które "żyją z" przyjazdów imprezowiczów z Anglii do Krakowa i mają z nimi kontakt, mówi to samo. Są inni, ale czy tacy znowu gorsi? Nie za bardzo. Pośpiewają, popiją, pokrzyczą, ale są grzeczni, słuchają, gdy ktoś im zwraca uwagę i zostawiają sporo pieniędzy.
- Jakoś specjalnie nie różnią się od dużych grup Polaków. Właściwie to często zachowują się nawet lepiej. Od Anglików raczej nie dostaniesz po gębie. Kiedy zwrócisz im uwagę nie zwyzywają Cię od "ku.." i "chu...".- slyszę w jednym z krakowskich barów. Inną barmankę pytam o wady turystów z Anglii. - Są głośni. Czasami się rozbierają, lub obnażają, czasem do noga. No i pierdzą zupełnie bez żadnego "obciachu" - mówi barmanka.
- Przypomnijmy sobie czasy taniej Słowacji. Kiedy jechała tam grupa 20 Polaków, to - często - zachowywali się gorzej niż "Angole" w Krakowie. Było taniej. Jeździło się tam właśnie poimprezować, poszaleć. Po to się przecież robi kawalerski.
Różnica jest też taka, że oni są dość grzeczni. Nawet jak dokazują, to słuchają i łatwo ich uspokoić. A że bawiąc się miewają różne fantazje i zdarzy im się zrzucić ciuchy - czy naprawdę jest z czego robić aż taki problem?
Niejako na dowód tej fantazji przytacza pomysł z jednego z "kawalerskich", które przygotowywali CG. Koledzy pana młodego wpadli na pomysł, by upić go (- Bo co robi się na kawalerskim?), pomalować na zielono, ucharakteryzować na komiksowego Hulka i przypiąć do studzienki na Rynku.
- Wybiłem im to z głowy, bo byłaby niezła afera, ale w sumie dlaczego? Stałoby się coś? - słyszę. Goście, którzy przylecieli na inną imprezę, przebrali się za postaci ze Star Wars. - Wyobraź sobie Dartha Vadera przechodzącego przez kontrolę na lotnisku. To było coś - opowiada Michał.
I dodaje, że grupie towarzyszył karzeł przebrany za Yodę, którego wynajęto specjalnie, by nie zabrakło żadnej z najważniejszych postaci.
Kasa, kasa, kasa ...
Kraków. Wiele osób, które żyją "z Anglików" mówi o dołku, o kryzysie. Bez trudu można usłyszeć, że jest ich w Krakowie coraz mniej. Różni ludzie wymieniają różne powody. Kasa, cena, wzrost cen, znudzenie, a także o napaściach, kradzieżach w Krakowie, o wyłudzaniu kasy (nawet przez krakowskich taksówkarzy, którzy wożą najdłuższą trasą), o niebezpiecznych dzielnicach, nożownikach w Krakowie.
Taksówkarz taki potrafi wydawać reszty fałszywkami nieświadomej angielce, ta dowiaduje się przypadkiem płacąc w restauracji, że to pieniądze podrobione. Ona zestresowana tłumaczy, płaciła za taksówkę, kierowca wydał jej fałszywki. I tak została oszukana w Krakowie - co idzie dalej w świat.
Inny przypadek. 37-latek bawił się w centrum Krakowa na wieczorze kawalerskim. Po awanturze trafił do szpitala z poparzeniami twarzy trzeciego stopnia. Kobieta pracownica lokalu podbiegła do klientów, trzymając w ręku pojemnik. Wylała jego zawartość na mężczyzn, oskarżając bez dowodów o zniszczenia.
Polska drożeje. - Polska zrobiła się droga. No i dochodzi konkurencja Czech, gdzie od niedawna można się przecież nie tylko napić. To dodatkowa atrakcja - mówi barman w jednym z klubów przy krakowskim Rynku. Inni wspominają o zmianach w liczbie tanich lotów. Nie bez znaczenia są też problemy z bazą hotelową oraz ceny noclegów, które są znacznie droższe niż np. w Pradze.
Niezależnie od tego, czy ktoś Anglików (Irlandczyków, Walijczyków, Szkotów, etc...), którzy przyjeżdżają do Krakowa na stag parties, lubi czy - tak jak magistrat - nie, to trzeba przyznać, że zostawiają w mieście ogromne pieniądze, z których nie trzeba rezygnować.
Przyjeżdżają się bawić, wydawać i nie liczyć. Dzięki nim na rynku utrzymuje się wiele hosteli i lokali. Dają zarobić taksówkarzom, restauratorom, striptizerkom i przewodnikom.
Mimo to nietrudno odnieść wrażenie, że miasto zamiast o nich zadbać, najchętniej by się ich pozbyło i zastąpiło nieco inną kategorią turystów.
Kraków miastem kultury? Tak się uważa. - Kraków to miasto kultury, dlatego stawiamy na turystów, którzy przyjeżdżają do stolicy Małopolski, by wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych na najwyższym światowym poziomie - mówi urzędniczka z Urzędu Miasta Krakowa.
Polska moralność religijna - To także miejsce spotkań, nie tylko towarzyskich. Dlatego stawiamy na turystę biznesowego, który przyjedzie, by wziąć udział w międzynarodowych kongresach i spotkaniach biznesowych oraz spotkaniach polityków. Kraków, to także miasto kościołów, dlatego nie zapominamy także o turystyce religijnej. Trwa budowa Centrum Jana Pawła II, rozwija się Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, pielgrzymi mogą odwiedzić także kilkadziesiąt innych kościołów w Krakowie. Obecnie trwają przygotowania do uroczystości związanych z beatyfikacją Jana Pawła II - dodaje przedstawicielka urzędu miasta.
Kościół także krzyczy - Moi drodzy, zróbmy wszystko, by Kraków nie zatracił swojego charakteru miasta (...) wielkiej historii i nie stał się miastem sklepów alkoholowych i czerwonych okien – powiedział kardynał Stanisław Dziwisz.
– Alkoholowa turystyka stała się prawdziwą zmorą naszego miasta. Dla wielu Brytyjczyków Kraków to przede wszystkim tanie piwo dostępne na każdym rogu przez całą dobę. Ich wybryki to efekt pijaństwa – ocenia działaczka ze Stowarzyszenia „Kraków Prawo Bezpieczeństwo”.
Wiceprzewodniczący Rady Miasta z partii PiS. – Nie możemy tłumaczyć pijackich wybryków turystów tym, że zostawią w naszym mieście parę groszy. Pijane hordy na ulicach szkodzą wizerunkowi Krakowa.
Turystyka też komentuje! - Nie rozumiem tego. Każdą grupę turystów można "zagospodarować". Także tą religijną. Chcemy ściągać rodziny? A co jedno przeszkadza drugiemu. No i przede wszystkim, czy w tym mieście jest co robić z dzieckiem? - mówi, pyta się organizator.
Zwraca też uwagę, że Kraków ma już wyrobioną opinię miejsca, które tętni nocnym życiem, gdzie można przyjechać poimprezować. Jego zdaniem to trzeba wykorzystać, a nie na siłę zmieniać coś, co ma przecież swoje - i to niemałe - plusy.
- Pytałeś o tych naganiaczy. Może właśnie tym powinno zajmować się miasto. Przygotować informacje, broszury ostrzegające, żeby ci ludzie, turyści wiedzieli, gdzie czekają na nich takie atrakcje, gdzie mogą ich oszukać, w jakich miejsca muszą uważać, a gdzie jest ok. Żeby wyjeżdżali stąd zadowoleni - podkreśla. Pisał: http://podroze.onet.pl
Co przyciąga Brytyjczyków do Krakowa, do Polski? Dla wielu Brytyjczyków Kraków to przede wszystkim tanie piwo dostępne na każdym rogu przez całą dobę. Ich wybryki to efekt pijaństwa, jak na przykład krzyki, grupy pijanych i półnagich Anglików biegają po centrum Krakowa, picie do nieprzytomności na ulicy oraz załatwianie potrzeb fizjologicznych publicznie lub przy zabytkowych kamienicach, i problem picia na umór.
Brytyjczyków do zabawy w Polsce zachęcają otwarte do późnych godzin nocnych puby, działające – nie tylko w weekendy – dyskoteki oraz niespotykana gdzie indziej, gigantyczna sieć całodobowych sklepów z wódką. Tymczasem w Zjednoczonym Królestwie alkohol można kupować w barach i sklepach zazwyczaj tylko do godziny 23. Jedynie za zgodą rządu w wyjątkowych sytuacjach czas sprzedaży może zostać wydłużony, tak jak z okazji zbliżającego się futbolowego mundialu w Brazylii.
Jednak w ostatnich latach od 2016 roku to się jednak zmienia. Piszą też o tym media. Brytyjczycy przenoszą wieczory kawalerskie do… Kraków już nie jest najtańszy dla brytyjskich imprezowiczów. Koniec „stagów” pod Wawelem?
Już tradycyjne zakrapiane alkoholem, piwem wieczory kawalerskie organizowane przez Brytyjczyków mogą zniknąć z ulic Krakowa. Z raportu brytyjskiej firmy FairFX wynika, że pod względem cen alkoholu i jedzenia polskie miasto wciąż jest najtańsze w Europie, ale rachunek za wypad pod Wawel mocno podwyższają drogie hotele i bilety lotnicze. Efekt? W wielu miastach jest znacznie taniej.
Podczas przygotowań przed ślubem Brytyjczycy używają co najmniej jednego polskiego słowa i najczęściej brzmi ono: “Kraków”. To właśnie tam na przestrzeni ostatnich lat (do ok 2016 roku) obywatele UK najchętniej organizowali wieczory kawalerskie w Krakowie. Te tabuny rozentuzjazmowanych panów młodych, drużbów i przyszłych weselnych gości zaczną prawdopodobnie szturmować puby innej europejskiej stolicy, bądź miasta. I mogą to być teraz na liście Barcelona, Zagrzeb, Amsterdam, Sztokholm, Dublin, Kopenhaga, Tallin, Hamburg, Berlin, Oslo, Ryga, Budapeszt, Praga, Kraków, Wilno, Sofia, Bratysława.
Kraków już nie jest najtańszy dla brytyjskich imprezowiczów. Koniec „stagów” pod Wawelem? Praga? Zgodnie z najnowszym badaniem rynku, najtańsze alkohole serwują bary i restauracje w Pradze. Na 16 najpopularniejszych wśród brytyjskich turystów miejsc to właśnie czeska stolica uzyskała najlepszy wynik w rankingu cen 12 wybranych drinków. Wieczór, podczas którego spragniony imprezowicz będzie chciał spróbować ich wszystkich będzie kosztował go 29 funtów. Na rachunku zostaną wyszczególnione min. butelka piwa (1,26 funta), lampka wina (1,57 funta) i kieliszek tequili (1,73 funta).
Za te same 12 drinków w hiszpańskim kurorcie Marbella zapłacimy ponad dwa razy tyle - 72 funty, a w Palma de Mallorca - kolejnym popularnym punkcie na europejskiej imprezowej mapie - 57 funtów. Dla porównania koszt całonocnego “pub crawlingu” w Londynie to, zgodnie z wynikiem badania, “zaledwie” 61 funtów.
Najazdu Brytyjczyków, świętujących ostatnie dni “wolności” spodziewać powinien się również drugi w rankingu Budapeszt, gdzie koszt wybranych alkoholi to 30 funtów na głowę. Ceny na krakowskim rynku, mimo że odrobinę wyższe, nadal nie zrobią na przeciętnym Wyspiarzu wielkiego wrażenia - rachunek wyniesie tam 34 funty. Kolejne europejskie stolice, w których można zabawić się niewielkim kosztem to Ryga (50 funtów) i Tallin (53 funty).
Jeśli jednak przy szukaniu lokalizacji na wieczór kawalerski Brytyjczycy patrzą tylko na swoje portfele, już niedługo mogą zniknąć z okolic Grodzkiej i Floriańskiej. Przynajmniej tak wynika z wyliczeń portalu FairFX, który porównał koszty zorganizowania wieczoru kawalerskiego w 17 dużych miastach Europy. Oprócz Krakowa, pod lupę wzięto m.in. Wilno, Bratysławę, Rygę, Barcelonę, Sztokholm, Berlin czy Hamburg. Twórcy raportu wzięli pod uwagę 11 pozycji obowiązkowych takiej imprezy, a więc ceny piwa, śniadania, obiadu i kolacji, a także koszt wypadu na paintballa, bilet do muzeum i wejściówkę do klubu nocnego. Przeanalizowano też cenę Big Maca, a także koszt dojazdu z lotniska do centrum, cenę taksówki i bilet dobowy na komunikację miejską.
Co się okazało? Że pod względem samych kosztów imprezy Kraków wciąż wypada najtaniej w Europie (choć tańsze piwo znajdziemy w Budapeszcie, a śniadanie – zjemy w Sofii) – całodniowy kawalerski według wyliczeń FairFX kosztuje tutaj 32 GBP od osoby (ok. 170 PLN).
Ale nie samym piwem człowiek w czasie kawalerskiego weekendu żyje – trzeba też jakoś dolecieć na miejsce i mieć gdzie spać. Gdy do kosztorysu dodano, więc średnią cenę dwóch noclegów w 3-gwiazdkowym hotelu i koszt biletu lotniczego w obie strony z Londynu, cena weekendu w Krakowie skoczyła do 205 GBP, czyli 1089 PLN od osoby. Okazało się zatem, że Kraków nie jest już najtańszy, bo kawalerski weekend za mniejsze pieniądze można spędzić w przynajmniej 3 innych miastach w Europie. W których?
Ciekawostki: We Francji pijany, w UK – lekko wstawiony? Limity spożycia alkoholu to nie kwestia zdrowotna. Ile alkoholu można spożywać bez szkody dla zdrowia? Lampkę tygodniowo czy dziennie? Okazuje się, że jednoznaczna odpowiedź na to pytanie wcale nie jest łatwa i zależy głownie od… miejsca zamieszkania.
Przykładowo w USA bezpieczny dzienny limit spożycia to równowartość trzech drinków, czyli 42 g alkoholu w przypadku kobiet i 56 g w przypadku mężczyzn. Dla odmiany, w Szwecji taka dawka uznawana jest za niemal zagrażającą zdrowiu. Tamtejsze władze rekomendują spożycie nie przekraczające odpowiednio 10 i 20 g alkoholu dziennie. Istotne różnice można zauważyć również w wielkości serwowanych drinków. W UK i na przykład na Islandii przeciętny barman poda nam szklankę zawierającą 8 g alkoholu, co z pewnością wywoła wyraz zdziwienia na twarzy Austriaka, przyzwyczajonego do 20-gramowych drinków.
Spożywanie alkoholu jest w dużej mierze zależne od kultury. W Hiszpanii na przykład nie ma nic dziwnego w tym, że w przerwie na lunch wypijemy piwo, a po posiłku obok filiżanki espresso pojawi się kieliszek brandy. Powszechna akceptacja i społeczne zaufanie sprawia, że Hiszpanie nie traktują spożycia alkoholu w kategoriach problemu.
Podobnie jest w innych krajach śródziemnomorskich. Francuzi nie wyobrażają sobie posiłku bez wina. Na proszonych kolacjach podaje się zwyczajowo aperitif, trzy lampki wina – po jednej do każdego dania, oraz kieliszek alkoholu do kawy. Wszystko jednak w umiarkowanych ilościach.
Włosi, również znani ze swojego zamiłowania do wina, zawsze łączą alkohol z jedzeniem. Zawsze kiedy na stole pojawia się talerz parującej pasty, stanie na nim również karafka wina. Zasada ta działa również w drugą stronę – do zamawianego w barze drinka zawsze dostaniemy dodatkową „przegryzkę” – czipsy lub orzeszki, albo dostęp do bezpłatnego bufetu.
No hay comentarios:
Publicar un comentario