Urlop to nie jest czas relaksu. Trzeba być czujnym i pilnować, by wszystko było dokładnie tak, jak w katalogu biura podróży. Nie wolno dać się oszukać.
– Na początku tego sezonu pewien mężczyzna przywiezionym z Polski przyrządem zmierzył odległość z hotelu do plaży. A potem triumfalnie obwieścił, że w katalogu było napisane 300 metrów, a jemu wyszło prawie 500. Później obmierzył jeszcze pokój i też znalazł rozbieżności między ofertą a rzeczywistością. I oczywiście napisał reklamację – wzdycha Iwona, rezydentka dużego biura podróży w jednym z tureckich kurortów.
Nie poda nazwiska, bo nie powinna mówić źle o klientach, nawet tych najbardziej uciążliwych. Codziennie wieczorem spotyka się z innymi pracownikami biura i wymieniają się opowieściami o klientach. Kto się awanturował, kto już złożył skargę, a kto się dopiero odgrażał, że złoży. I kiedy tak siedzą, dochodzą czasem do wniosku, że przydałaby im się grupowa psychoterapia. Zwłaszcza w szczycie sezonu, gdy ludzi i pretensji jest najwięcej.
Niektórzy zaczynają marudzić jeszcze przed dotarciem do hotelu. – Pewien pan nie zdążył się odhaczyć na liście gości, a już prosił o formularz reklamacyjny. Na pytanie, po co, skoro wczasy nawet się nie zaczęły, odparł: na pewno się coś znajdzie – opowiada Iwona. Kilka lat temu założyła na Facebooku grupę „Skarpetki w sandałach”, na której piloci wycieczek, przewodnicy i rezydenci opisują swoje przygody z polskimi turystami. Dzisiaj grupa ma już blisko 2,5 tys. członków i codziennie pojawiają się na niej nowe historie. Pisze onet.pl
Najwięcej jest o narzekających klientach. Na to, że w Egipcie jest za gorąco i za dużo Arabów. Że w Hiszpanii leniwi sklepikarze zamykają sklepy w czasie sjesty, a w Grecji piasek na plaży miał inny odcień niż w katalogu – nie był biały, tylko żółty. No i standardowe: klimatyzacja źle działa, pokój jest za mały, a wybór posiłków i alkoholi w hotelowej restauracji stanowczo zbyt skromny. I dlaczego na śniadanie jest tylko kawa i rogalik? Gdzie kiełbasa? Plus absurdalne: „Ukąsił mnie komar, reklama nie uprzedzała, że tu będą komary!”. Albo: „Na śniadanie jajko było tylko w dwóch postaciach: na twardo i jajecznica. A ja miałem ochotę zjeść na miękko”.
– Pamiętam pana, który podszedł do mnie czerwony na twarzy, bliski apopleksji i uderzając pięścią w stół, krzyczał: „Gwarantowaliście nam pogodę i co? Deszcz leje. Za co ja zapłaciłem?” – opowiada czytelnik Jerzy, wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania Edukacja we Wrocławiu i licencjonowany przewodnik, ostatnio pracujący w hiszpańskim regionie Costa Brava.
Aleksandra, która pracuje jako rezydentka w hiszpańskich kurortach, zauważyła, że na niektórych turnusach malkontenci dobierają się w grupy i spędzają wieczory na wspólnym utyskiwaniu. – To chyba taka polska natura – domyśla się.Turysta wdzięczniejszy
Polacy masowo wyruszyli na podbój zagranicznych kurortów po 1989 r. – turystyczny zryw zbiegł się w czasie z odzyskaną wolnością. Wcześniej podróżowanie utrudniał nie tylko brak pieniędzy, ale też biurokratyczne bariery. Granice były zamknięte, za każdym razem trzeba było prosić władze o wydanie paszportu.
A mimo to Polacy jeździli za granicę. Dr i historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN, podaje PRL-owskie statystyki: w latach 60. wyjeżdżało kilkaset tysięcy Polaków rocznie, w kolejnej dekadzie ponad milion, a pod koniec epoki Gierka już blisko dziesięć milionów! Głównie do bratnich krajów socjalistycznych: Bułgarii, Czechosłowacji, NRD i na Węgry. Niekoniecznie w celach rekreacyjnych, często po prostu na handel.
Po upadku komunizmu za organizowanie wypoczynku zabrały się komercyjne firmy, które prześcigały się w rozszerzaniu urlopowej oferty. Najpierw Polacy jeździli głównie do Czech, Słowacji i Niemiec, potem do Chorwacji, Włoch, Francji, Hiszpanii, a później jeszcze dalej – do Grecji i krajów arabskich.
Ewa, która od dwudziestu lat pracuje jako przewodniczka w Costa Brava, z rozrzewnieniem wspomina tych pierwszych turystów. – Byli wdzięczniejsi, milsi. Widać było, że bardzo ich cieszy możliwość podróżowania – wspomina.
I to mimo że nie mieli dużo pieniędzy. – Często przyjeżdżaliśmy z wycieczką do Monako w porze obiadowej, gdy w porcie kelnerzy na jachtach nakrywali stoły. A my jedliśmy te nasze wymięte kanapki, siedząc na ławkach – wspomina. Dzisiaj – dodaje – rodacy nadal liczą się z pieniędzmi, ale mogą już sobie pozwolić na więcej.
– Niefajne jest tylko to, że kiedyś te wyjazdy były bardziej elitarne. Dziś stały się masowe, więc i klienci są inni.
– Mniej wykształceni, mniej zamożni – wylicza Anna, rezydentka w Turcji. – Stać ich na zagraniczne wojaże, bo najtańsze tygodniowe wczasy all inclusive można kupić już za osiemset, góra tysiąc złotych.„Państwo” ma pretensje
Nabywcy pakietu all inclusive jest w sumie wszystko jedno, gdzie spędzi wakacje. – Wchodzi do biura podróży i nie do końca wie, gdzie chciałby jechać. Ma być dobra pogoda, basen i kropka. Kupuje wczasy w Turcji, Grecji, Egipcie czy Maroku i nie ma pojęcia, czym się te kraje od siebie różnią. A potem przyjeżdża totalnie nieprzygotowany. Takich turystów jest coraz więcej – opowiada Ewelina, rezydentka w tureckim kurorcie nad Morzem Egejskim.
Pracownicy biur podróży mówią o nich: „all inclusive już działa”. Bo z samolotu wysiadają często podchmieleni, zapominają odebrać walizkę, a w drodze do hotelu pytają na zmianę: „Daleko jeszcze?” i „Czy zdążymy na śniadanie/obiad/kolację?”. A gdy tylko docierają na miejsce, biegną na wyścigi do recepcji w nadziei, że dostaną lepszy pokój.
Chwilę później wybuchają pierwsze awantury. I nie pomaga tłumaczenie, że wszystko było napisane w folderze. – „Państwo” nie czyta. I potem „państwo” ma pretensje – mówi z przekąsem Ewelina. W opowieściach opiekunów polskich grup ten złośliwy ton pojawia się często. „Szlachta przyjechała na wakacje i ma wymagania” – skarżą się na Facebooku.
Taki szlachcic znad Wisły potrafi poprosić rezydenta, żeby kupił nocniczek dla jego dziecka. A w razie odmowy krzyknąć: za to ci, k...a, płacę!
Marta, pracownica biura podróży w Krakowie, a po godzinach autorka bloga „Specjalistka od wakacji”, o polskich turystach pisze tak: „Towarzystwo w skarpetach i sandałach, żłopiące piwo w hotelowych barach i wygłaszające kulturoznawcze tyrady o brudzie i zapóźnieniu cywilizacyjnym kraju, w którym gości”.
Skarpety i sandały to jej zdaniem tylko symbol, choć rodacy rzeczywiście często noszą je z upodobaniem. – Chodzi głównie też o sposób myślenia. Polski turysta jest skrajnie roszczeniowy, wszystko chce mieć od ręki. Zapłacił, więc wymaga.
– Pojęcie „all inclusive” zaczęło funkcjonować w świadomości Polaków jako all exclusive. Wydaje im się, że wykupując zagraniczną wycieczkę, są bliżej luksusu i dlatego go oczekują – tłumaczy psycholog społeczny. Sęk w tym – dodaje – że to tylko luksus wyobrażony. O prawdziwym za takie marne pieniądze nie ma przecież mowy.
Więc na wakacjach Polacy oszczędzają na wszystkim. – Nieraz słyszałam pytanie, czy za włączenie klimatyzacji czy telewizora będzie trzeba dodatkowo zapłacić, „bo jeśli tak, to my dziękujemy” – opowiada przewodniczka Kamila.
Zapytała kiedyś parę klientów, czy byli już w sąsiednim miasteczku. – Powiedzieli, że nie, bo wolą posiedzieć w hotelu. „A pójdziemy gdzieś, to dziecko zaraz zechce loda czy zabawkę. A po co wydawać na darmo pieniądze, jak tu wszystko jest?”. Spora część gości bardzo rzadko wychodzi z hotelu. Albo wcale. Dlaczego nie szanują?
Jerzy często słyszy od rodaków dramatyczne pytanie: dlaczego nas tutaj nie szanują? Kiedy dopytuje, o co chodzi, następuje litania zarzutów: recepcjoniści nie mówią po polsku, w telewizji nie ma polskich kanałów, a w restauracji jadłospisu po polsku. I nad wejściem do hotelu nie wisi polska flaga, choć powiewają: niemiecka, angielska i rosyjska.
Potem pojawia się cięższy zarzut: Niemcy, Anglicy, Rosjanie są traktowani lepiej niż Polacy. Przy recepcji i w restauracji obsługiwani są w pierwszej kolejności, mają lepsze pokoje, lepsze posiłki, w ich drinkach jest więcej alkoholu.
Tomasz tłumaczy wtedy, że przedstawicieli tych nacji jest w Hiszpanii po prostu znacznie więcej niż Polaków i to z nich tutejsza turystyka czerpie najwięcej korzyści. Nic więc dziwnego, że o nich dba. – Zawsze wtedy pada argument: my dajemy im zarabiać, niech nas szanują.
– Polacy są przeczuleni na własnym punkcie – tłumaczy rezydentka polskiego biura podróży w Hiszpanii.
– Owszem, czasem dostajemy gorsze pokoje, ale to dlatego, że zapłaciliśmy za wczasy mniej niż Niemcy czy Anglicy. I dlatego to oni mają widok na morze, a my na podjazd. Buntujemy się, że nie ma obsługi w języku polskim, za to jest w rosyjskim. A to po prostu reakcja branży na to, że klient z Rosji dużo wydaje, a na dodatek zostawia sute napiwki. Polacy jeszcze się tego nie nauczyli – mówi.
– Uważają, że skoro wykupili opcję all inclusive, to wszystko im się należy za darmo. Potrafią dać kierowcy autokaru napiwek w wysokości 10 eurocentów albo 5 groszy – ubolewa Anna, rezydentka w Turcji.
Nie można im też wytłumaczyć, że w restauracji nie wolno robić sobie kanapek na cały dzień ani nalewać coli z dystrybutora do butelki po wodzie mineralnej. Kiedy ktoś ośmieli się zwrócić im uwagę, krzyczą, że zostali upokorzeni.
– Rodacy na zagranicznych wakacjach są niepewni siebie i wystraszeni. I pewnie dlatego wydaje im się, że wszyscy przeciwko nim spiskują – zgaduje Aleksandra.
Na pewno są bezradni. Zwykle słabo znają języki obce, więc potrzebują pomocy w najbardziej błahych kwestiach: dogadaniu się z recepcjonistą, zamawianiu suchego prowiantu czy budzeniu na telefon. I niespecjalnie mają chęć, by się uczyć. Nie są ciekawi nowych smaków. Wolą zjeść coś, co dobrze znają, na przykład kurczaka z KFC. A kiedy dadzą się namówić na skosztowanie hiszpańskiej paelli, to starannie odsuną na bok wszystkie krewetki i małże, bo „na nich patrzą”, i nałożą sobie tylko ryżu. A pod koniec turnusu głośno westchną, że marzą o schabowym.Groźne i niepokojące.
Kamilę, która pracuje jako animatorka w kurortach na całym świecie, hiszpański recepcjonista zapytał kiedyś, dlaczego Polacy przyjeżdżają na wakacje z taką miną, jakby byli na pogrzebie.
– Miał sporo racji. Nic Polakom się nie podoba, są obrażeni na cały świat, nie uśmiechamy się – ocenia.
Ewie marzy się jedno: żeby Polacy nie psuli sobie urlopu drobiazgami. – Nie przejmujmy się, że kelner podając nam kawę, rozlał ją i nie wymienił spodeczka. Zwróćmy mu uwagę, ale nie bierzmy tego do siebie. Tak samo potraktowałby Niemców czy Anglików – mówi. Jej zdaniem Polacy przez ostatnie lata stali się o wiele bardziej świadomymi turystami. Teraz potrzebują tylko grubszych portfeli, by wyzbyć się kompleksów.
To nie będzie łatwe, bo - mówi socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego – te kompleksy wynikają z poczucia, że nasz kraj nigdy nie był szczególnie istotny w sensie gospodarczym, politycznym czy kulturowym:
– W skargach turystów pobrzmiewa pochodząca jeszcze z XIX wieku idea Polaka, który jest wiecznie przez kogoś krzywdzony.
Pracownicy biur podróży, którzy opiekują się polskimi turystami za granicą, po zakończeniu sezonu zwykle obiecują sobie, że to był już ostatni raz. Mają dość nerwów, ciągłego wysłuchiwania skarg. Ale w nowym sezonie wracają, bo to jednak praca. Ton grupie zawsze nadają ci najbardziej marudni i uciążliwi.
Polak na wycieczce all inclusive. Żoneczko jedz wszystko co się da i ile się da, w koncu zaplacilismy za to all inclusive. Po co ci prysznic, w końcu wykąpiesz się w basenie... Lepiej wysikać się za drzewem na mieście / w parku, bo woda taka droga, a i w domu mniej spuszczania wody w klozecie, w domowej toalecie :) Żeby zaoszczędzić na jedzeniu dobrze podjadać darmowe przekąski promocyjne w galeriach handlowych :)
ResponderEliminar