Szukaj tematu w zasobach archiwum

lunes, 16 de noviembre de 2020

Koronawirus nie jest tak groźny

Covid 19. Fakty, statystyki i czynniki ryzyka. Nie ma nikogo na świecie, kto miałby pełen ogląd sytuacji, w jakiej koronawirus SARS-CoV-2 postawił nasze społeczeństwo. W Polsce na pewno bardzo dużym problemem jest organizacja i funkcjonowanie służby zdrowia, i nie chodzi jedynie o brak respiratorów.

W wielu aspektach decyzje jakie towarzyszą rozprzestrzenianiu tego wirusa są kwestią polityczną, bo zarówno ograniczenia są złe, jak i całkowity ich brak.

Kauzistyka, czyli czym się karmią media. Problem z koronawirusem polega na tym, że wywołuje on zbyt wiele lęku, bo jest nieznany. Nieznany zarówno naukowcom, lekarzom, a co dopiero osobom, które wiedzę o nim czerpią jedynie z doniesień medialnych. A media niestety nie pomagają w zachowaniu spokoju. Wywołują panikę, szczególnie media polskie. 

Podają informacje wybiórczo, w sposób nastawiony na sensację, bo w mediach – to już od dawna wiadomo – bardziej niż o rzetelność, chodzi o statystyki oglądalności i reklamodawców. Wiadomo, że gdy urodzą się bliźniaki zrośnięte rączkami będzie to news w telewizji, ale gdy urodzą się zdrowe, nikogo, poza rodziną, to nie zainteresuje.

Media pokazują kazuistyczne przypadki (czyli rzadkie, przebiegające nietypowo), zaburzając obiektywny odbiór sytuacji. Nie będzie newsem starsza osoba, która umrze z powodu Covid-19 lub chorób współistniejących, ale trzydziestolatek, który był zdrowy, wysportowany, a teraz leży pod respiratorem.

Mamy wroga, który jest nieznany. Ale jest poznawany, naukowcy wiedzą coraz więcej.  Wiemy, jak się nazywa, ale niewiele więcej ponadto. Ludziom trudno sobie wyobrazić w ogóle wirusa, a już tym bardziej mechanizmy, w jakich działa i niszczy organizm. A jak czegoś nie znamy to łatwo o kazuistykę, która bardzo szybko zmienia się w narrację, że każdego z nas SARS-CoV-2 może zabić, a to wyzwala największe atawizmy, związane z lękiem o przetrwanie. Gdy w ludziach uruchamia się lęk o przetrwanie, to nawet osoby w normalnych warunkach kulturalne, opanowane, o wysokich normach etycznych, zaczynają zachowywać się nielogicznie. Poziom hejtu, nienawiści, agresji jednych względem drugich, przypomina wręcz kibolstwo stadionowe.

Media to podsycają, w myśl zasady, że na sportach walki, gdy ludzi brutalnie się bija, więcej można zarobić niż na gimnastyce artystycznej.

Ludzie umierają nie tylko na COVID-19. Korzystniej dla całego społeczeństwa byłoby, gdyby media studziły emocje, gdyby informowały bez podgrzewania atmosfery. Kiedy głównym tematem wszystkich wiadomości jest koronawirus i liczba osób zarażonych i zmarłych na COVID-19, zapomina się o tym, że ludzie umierają też z innych powodów.

Wyobraźmy sobie, że zamiast tego, codziennie, w każdych wiadomościach, słyszymy w radiu i telewizji oraz czytamy w każdej gazecie i portalu internetowym, ile jest cukru w napojach słodzonych, i jak to wpływa na zdrowie i ile osób właśnie z tego powodu dorobiło się ciężkiej choroby i w konsekwencji przedwcześnie umarło, oraz ostrzeżenia, by nie zbliżać się do półek z tymi napojami. Wtedy nasza uwaga nakierowana byłaby na ten problem.

Mówi się, że nowotwory są bardzo poważnym tematem i groźną chorobą, bardzo ciężko się je przechodzi, mają wysoką śmiertelność, ale nie podaje się codziennie (a w radiu co godzinę) informacji, ile osób właśnie zachorowało i ile dziś umarło na nowotwór. Nie wywołuje to psychozy, a w przypadku koronawirusa – tak się właśnie dzieje.

Można oczywiście tłumaczyć, że to dlatego, że koronawirus jest bardziej nieprzewidywalny i można się zarazić nim w każdej chwili. Zarazić – zgoda, ale nie umrzeć. To nowotwory są zdecydowanie bardziej śmiercionośne niż koronawirus. Sars-Cov-2 to nie jest wirus ebola, w przypadku którego wiadomo, że jak ktoś go złapie, to jest większe prawdopodobieństwo, że umrze niż że przeżyje.

Lepiej by dla nas wszystkich było, gdyby media pokazywały fakty, promowały prozdrowotne zachowania, rozsądek i uspokajały nastroje, zamiast siać panikę, której efektem jest narastająca wśród ludzi agresja, frustracja i stres. A stres bardzo osłabia układ odpornościowy, więc ten strach w konsekwencji bardziej nas naraża na ryzyko zachorowania.
Dlatego ja dla odmiany proponują, żebyśmy przyjrzeli się faktom.

Jakie są fakty na temat koronawirusa. Na pewno wirusa SARS-CoV-2 nie można go ignorować, bo to nie jest tak, że go nie ma i problem nie istnieje. Ale warto spojrzeć na statystyki, żeby zyskać nieco trzeźwiejszy ogląd sytuacji. Wiem, że rzadko podejmujemy indywidualne życiowe decyzje w oparciu o statystyki, ale w takich sytuacjach, jak koronowariusowa histeria, bardzo się to przyda.

Bez wątpienia jesteśmy świadkami tworzenia się kolejnego rozwarstwienia społeczeństwa – istnieją grupy wrażliwe i niewrażliwe na koronawirusa. Tak samo jak są grupy odporne na wirusa grypy i mniej odporne. Jedne osoby się łatwiej przeziębiają inne w ogóle.  Między nimi będą narastać antagonizmy. Osoby wrażliwe będą się bały i będą zwolennikami ograniczeń, maseczek, zdalnej edukacji czy nawet kolejnego lockdownu. Osoby niewrażliwe będą walczyły o to, żeby można było normalnie funkcjonować.

Zaznaczę, że linią podziału wcale nie jest wiek, a przynajmniej – nie wyłącznie. Starsze osoby mogą być niewrażliwe na wirusa, a młode na odwrót. Wrażliwe na wirusa osoby mogą się obawiać ciężkiego przebiegu infekcji (co nie oznacza jeszcze nieszczęścia, czy śmierci), ale większość osób jest „niewrażliwa” i one nie powinny się bać

A więc koronawirus, czyli wirus SARS-CoV-2, wywołujący chorobę COVID-19:

1) Istnieje
2) Relatywnie łatwo się rozprzestrzenia
3) Mało o nim wiemy ale jest badany, poznawany, eskperci wiedzą coraz więcej
4) Jest nieprzewidywalny w kontekście roznoszenia i oddziaływania na nasze organizmy
5) Nie znamy możliwości leczenia ani unicestwienia, ale trwają badania od początku pandemii i wiadomo już jak postępować.

Tych kilka faktów prowadzi do prostego wniosku, że nie da się go wyplenić ze środowiska. Jest to jeden z wirusów, który po prostu z nami pozostanie (chyba, że tak zmutuje, że przestani „pasować” do człowieka, albo się wypali, wygaśnie). Chociaż owszem, teoretycznie można sobie wyobrazić możliwość pozbycia się wirusa ale w praktyce nie jest do zastosowania.

Czy dobre jest takie rozwiązanie jak lockdown totalny i globalny, jednocześnie na całym świecie. 

Zamknięcie wszystkich w domach z zapasem żywności na miesiąc, całkowita, bez wyjątku niemożność jakiegokolwiek przemieszczania się i komunikowanie się ze światem zewnętrznym, co oznaczałoby też brak jakikolwiek kontaktów, czyli nie tylko towarzysko i zawodowo, ale też chociażby urzędowych, życiowych, to też nie korzystanie z kanalizacji, wodociągu, poczty, szpitala, kostnicy i nie reagowanie nawet wtedy, gdy się u kogoś pali albo ktoś ma zawał, albo umarł.

Jak widać nierealne, a i ofiar wskutek takiego „leczenia” mogłoby być więcej niż przy braku jakichkolwiek ograniczeń. A i tak gwarancji by nie było, że ktoś się nie wyłamie z ograniczeń lockdownu, i przeniesie wirusa.

Przy aktualnym stanie wiedzy na temat koronawirusa, nie ma możliwości, aby się go pozbyć. Szczepionki nie ma i nie wiadomo, czy/kiedy/jak skuteczna będzie. 

Więc to, co jest do zrobienia na ten moment, to sprawdzenie, czy jest się w grupie ryzyka i podjęcie czynności, by się w tej grupie nie było (o ile to możliwe).

Z punktu widzenia społecznego już dużo trudniej powiedzieć, co robić. Czy jeśli np. 10 procent populacji jest wrażliwa na cięższy przebieg SARS-Cov-2, to czy narażać te osoby na chorobę, która może doprowadzić do ich śmierci, czy chronić je za wszelką cenę, „zabijając” gospodarkę? To nie są proste odpowiedzi i ja się nie podejmuję ich formułować. 

Jedni mówią, trzeba ratować każdego, niezależnie od kosztów, nie robiąc żadnych kalkulacji; inni, że nie da się uratować wszystkich, bo zawsze ludzie umierali na jakieś choroby; jeszcze inni, że nie będą ponosić odpowiedzialności i cierpieć za kogoś, kto przez całe życie pracował na swoje choroby cywilizacyjne (które umieszczają w grupie ryzyka).

Statystyki, czyli ile osób umiera na COVID-19, fakty. Więcej się dowiemy o koronawirusie zaglądając do danych statystycznych. One też są obarczone pewnymi błędami, ale są zdecydowanie bardziej obiektywne od artykułów w mediach, że zmarł 30-latek, albo sportowiec, albo zachorowała jakaś znana osoba. 

Przy czym to, co tak naprawdę realnie można oceniać, porównywać, to statystyki dotyczące liczby zgonów. Bo one są udokumentowane. 

Jednak też liczenie przypadków zachorowań nic tak naprawdę nie mówi o sytuacji, bo jest uzależnione od liczby testów. Nie dowiemy się z nich także tego, czy ktoś przechodzi chorobę ciężej, a ktoś inny lżej. Dlatego najbardziej obiektywne dane to te, które mówią o liczbie zgonów.

Jak spojrzymy na liczbę zgonów globalnie w różnych krajach, to wzrosła wiosną, a potem wyhamowała. W Szwecji wiosną była znaczny wzrost, ale latem istotny spadek.

Ja analizuję na potrzeby tego tekstu statystyki z połowy września. Zgodnie z nimi śmiertelność na 1 milion mieszkańców wynosi: w Brazylii – ok. 550 osób, w Stanach Zjednoczonych podobnie, w Wielkiej Brytanii – ok. 600, w Hiszpanii i Włoszech – ok. 500.

Dodam jednak od razu, że ze statystyk nie dowiemy, co traktujemy jako przyczynę śmierci z powodu tego wirusa, bo w każdym kraju może być to inaczej rozpoznawane. Nie wiemy też, czy to był czysty COVID-19, czy z chorobami współistniejącymi.

Mówi się czasem, że u nas rozpoznawalność jest uzależniona od liczby testów, więc statystyki nie są miarodajne. Rozpoznawalność tak, ale zgon to jest zgon, jest zawsze raportowany/nie da się go ukryć, i nie ma znaczenia, ile testów się zrobi. A liczba przypadków śmiertelnych z powodu koronawirusa jest w Europie Środkowowschodniej niższa niż w obydwóch Amerykach.

Zobaczmy jeszcze na Szwecję, bo o na jest przywoływana często jako punkt do porównań, poprzez inną strategię radzenia sobie z wirusem.

Śmiertelność w Szwecji wynosi też około 500 osób na milion mieszkańców w podobnym okresie czasu. Mimo iż nie było w tym kraju lockdownu, śmiertelność wcale nie była wyższa niż w Stanach Zjednoczonych czy Hiszpanii.

O czym te statystyki świadczą. Jak je czytać i interpretować? Czy mówią one o nieprzewidywalności wirusa, czy o czymś innym?

COVID-19 – czynniki ryzyka: rasa. Istnieją różne badania, m.in. z Oxfordu, które pokazują, kto jest wrażliwy na wirusa. Wynika z nich, że jednym z ważnych czynników jest rasa.

U osób latynoskich i czarnoskórych ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 jest 5 razy wyższe niż u osób białych, a ryzyko śmierci 2 razy wyższe. Dane ze Stanów Zjednoczonych pokazują, że chociaż czarnoskórzy stanowią 14% populacji, to wśród zmarłych z powodu COVID-19 stanowią większość (70%).

Może się wydawać na pierwszy rzut oka, że przyczyny tłumaczące te statystyki mogą mieć naturę społeczną: gorsze odżywianie, słabszy dostęp do służby zdrowia. Ale nawet jeśli wyeliminujemy te przyczyny, to nadal ryzyko jest wyższe.

Wspomniane badania epidemiologiczne z Oxfordu mówią, że w przypadku mniejszości etnicznych, jeśli odrzucimy inne czynniki, takie jak niedożywienie, choroby, gorszy dostęp do służby zdrowia, to i tak istnieje dwa razy wyższe ryzyko zgonów i cięższy przebieg choroby.

To by oznaczało, że ludność czarnoskóra i latynoska ma po prostu z natury większy problem z tym wirusem w porównaniu z białą populacją. To może też wyjaśniać, dlaczego w Niemczech śmiertelność na COVID-19 jest dwukrotnie wyższa, niż w Polsce – tam jest bardziej zróżnicowana rasowo populacja niż w naszym kraju.

To, że w porównaniu z takimi krajami, jak Stany Zjednoczne, Hiszpania czy Włochy, w Polsce mamy 8-9 razy mniej covidowych przypadków śmiertelnych nie wynika wcale z tego, że lepiej zarządzamy kryzysem, ale w dużym stopniu z tego, że populacja w Polsce jest bardziej jednorodna. Trochę też może nakładać się raportowanie przyczyn zgonu. 

W przypadku, jeśli ktoś mając na przykład grypę umrze na zawał to jako przyczynę zgonu wpisuje się zawał a nie grypę (mało kto wie, że przechodzenie grypy zwiększa ryzyko zawału pięciokrotnie), a w takiej samej sytuacji zawału i COVID-19 bardzo często jako przyczynę śmierci podaje się COVID-19 (dlatego warto patrzeć na jeden parametr- ilość zgonów na COVID-19 bez chorób współistniejących, a nie ilość zgonów z potwierdzonym równocześnie COVID-19 i innymi chorobami).

Nie do końca wiadomo, czy o tych wspomnianych wyże różnicach populacyjnych decyduje tylko genetyka. Bo może to być też kwestia klimatu, a może szczepień. My w Europie Środkowej żyjemy z różnymi koronawirusami od dawna, ale może w Hiszpanii czy we Włoszech, gdzie jest ciepło, ludzie, są mniej wyćwiczeni w radzeniu sobie z wirusami z tej grupy.

Istotny wniosek płynący dla nas, Polaków (nie uwzględniając innych czynników wrażliwości na wirusa, o których będzie później), z tych statystyk, brzmi: nie powinniśmy być aż tak przerażeni tym wirusem, bo statystycznie rzecz biorąc mało kto na niego w Polsce umrze, w porównaniu z innymi chorobami.

Czynnikiem ryzyka są też, i o tym mówi się najwięcej, choroby współistniejące. Jakie i dlaczego akurat te czynią z nas najbardziej podatnymi na koronawirusa, odpowiadam poniżej.  

Jak się ustrzec przed ciężkim zachorowaniem na COVID-19? A jak się ustrzec przed ciężkim zachorowaniem na grypę? To pytanie, na które większość osób na świecie szuka dziś odpowiedzi. Nie ma jednoznacznej recepty, bo wirus jest jeszcze dosyć nowy i nieznany, ale podstawowa wiedza o czynnikach ryzyka będzie pomocna dla każdego, w szacowaniu ryzyka ciężkości przebiegu choroby.

Celowo na wstępie napisałem jak się ustrzec przed ciężkim zachorowaniem, a nie jak się ustrzec wirusa i choroby. Bo po pierwsze ustrzec się tego wirusa jest niezwykle trudno, na tym polega jego „perfidność”.

Wynika to z następujących faktów:

a) przenosi się drogą kropelkową, czyli prosto mówiąc przez powietrze, gdy chory kaszle, kicha nam na twarz, bądź przenosi się przez ręce, np. poręcze, ucgwyty w miejscach publicznych.
b) jest niewidzialny, nienamacalny
c) nie daje objawów u mnóstwa osób nim zakażonych, co powoduje, że przenosi się w sposób niekontrolowany. Czyli można roznosić wirusa, a nie mieć objawów w ogóle.

Po drugie, sam fakt kontaktu z wirusem nie oznacza jeszcze w ogóle ani infekcji, ani tym bardziej objawów.

Różnica między infekcją a chorobą.  Od razu tu wyjaśnię pojęcia infekcji i choroby, bo mam wrażenie, że często to jest niedopowiadane i niejasne. O infekcji bezobjawowej mówimy wówczas, kiedy w badaniach laboratoryjnych (czy to RNA wirusa, na przykład z wymazów z gardła, czy przeciwciał z krwi, mamy wynik dodatni).

Ale infekcja nie musi wywołać choroby – nasz układ immunologiczny może zareagować szybko i nie dopuścić do rozwoju choroby. To tłumaczy, dlaczego ludzie nie zarażają się też grypą. 

Czyli schemat możliwości jest następujący. Sam kontakt z wirusem nie oznacza, że nasz organizm jest na niego wrażliwy i że rozwinie się w nim infekcja (w uproszczeniu, że wirus będzie się rozwijać i rozprzestrzeniać w naszym ciele). Możemy być odporni na jego atak – trafne jest tu porównanie do zamka w drzwiach i wytrycha, alarmu i kradzieży. 

Możemy mieć tak specyficzny i dobry zamek, że wytrych (czyli metody wnikania wirusa) nie będzie go w stanie sforsować i złodziej (wirus) się nie dostanie. Ale jeśli zamek zostanie sforsowany to dojdzie do rozwoju infekcji, wirus się rozprzestrzeni się po organizmie, tak jak złodziej wejdzie do mieszkania. 

Tylko sam rozwój infekcji (wejście złodzieja) nie oznacza, że rozwinie się choroba. Może zadziałać alarm, który mamy zamontowany.

Alarm z dużym prawdopodobieństwem spłoszy złodzieja, który przebiegnie się po mieszkaniu, ale nie zdąży za wiele ukraść, bo alarm go wystraszy, zainteresuje sąsiadów, ktoś wezwie policję. 

Rolę alarmu sprawuje oczywiście układ immunologiczny. Ale może się też zdarzyć, że alarm jest popsuty, albo cicho wyje, albo złodziej go zniszczy. I wówczas dochodzi do kradzieży (czyli rozwoju choroby), ale ona też może być minimalna lub bardzo dotkliwa, lub złodziej może totalnie zniszczyć mieszkanie, a nawet je podpalić.

Jest to zależne od wielu czynników, których nie będę omawiać.

Pamiętajmy, że wiele osób chorobę COVID-19 przechodzi bądź nie przechodzi (bo są odporni i nie zachorują) większość przechodzi łagodnie lub w ogóle nie ma objawów (czyli rozwija się u nich infekcja, ale nie ma choroby).

To co jest  istotne, mając na uwadze, że wróg jest nieznany, ciężko się z nim nie zetknąć, to sprawdzenie, czy jest się w grupie ryzyka (wtedy trzeba zachować większe środki ostrożności) i przeciwdziałanie temu (np. przez wzmacnianie własnej odporności).

Czynnik ryzyka: choroby współistniejące. Pisałem wcześniej o podziale na osoby wrażliwe i niewrażliwe na wirusy w tym też koronawirusa i czynnikach ryzyka wynikających z rasy. Dzisiaj o czynnikach ryzyka, o których mówi się najczęściej, czyli o chorobach współistniejących.

Czynnikiem ryzyka, o którym wszyscy wiedzą są choroby współistniejące. Tylko mało kto wyjaśnia, co to oznacza. Wiele osób pewnie ma na myśli osoby z nowotworami, osoby po przeszczepach, ogólnie ciężko chore. I to jest prawda.

Ale z punktu widzenia powszechności w populacji, i pewnego nietraktowania ich jako z natury groźne, najbardziej niebezpieczne są choroby cywilizacyjne, na czele z cukrzycą, otyłością, nadciśnieniem i chorobami autoimmunologicznymi.

COVID-19 a otyłość, czynnik ryzyka. Bardzo dużym czynnikiem ryzyka jest otyłość, o czym niewiele się niestety mówi. A jeśli już, to nie do końca jest wyjaśniane, dlaczego otyłość jest tak niebezpieczna. A jest to chyba główny czynniki ciężkiego przebiegu infekcji COVID-19 u osób młodych (u starszych też, ale u nich mechanizmy są bardziej złożone i często nakłada się na to wiele czynników, otyłość chociażby prowadzi do cukrzycy, nadciśnienia). Wynika to z tego, że w komórkach tkanki tłuszczowej znajduje się dużo receptorów, do których wirus może się przyczepiać i wnikać do środka, a następnie namnażać.

Czyli otyłość ułatwia rozprzestrzeniania się SARS COV-2 w organizmie (trochę jak dolewanie oliwy do ognia), co może powodować niewydolność układu immunologicznego.

Wiele osób nie do końca rozumie, dlaczego mówimy o uszkodzeniu przez wirusa serca, wątroby, nerek, a nie tylko płuc. Mówią, że jest to nielogiczne, skoro wirus wnika przez drogi oddechowe. 

Nasz organizm kształtuje się tak zwanych listków zarodkowych, czyli egzodermy, i endodermy. Nie wnikając w embriologię oznacza to, że ciało jest tak ukształtowane, że chronione jest od czynników środowiskowych – każdy to rozumie. 

Tylko te czynniki środowiskowe działają nie tylko od zewnątrz, od wewnątrz też mamy z nimi kontakt. Przecież jedzenie jest ciałem obcym, przecież oddychamy „obcym” powietrzem, przecież kobieta ma pochwę. Organizm to trochę jak butelka w butelce – to co w tej wewnętrznej jest obce, to co na zewnątrz jest obce, to co pomiędzy to właśnie nasze ciało z jego strukturami. 

Z zewnątrz chroni ciało skóra, ale wewnątrz są także różnego rodzaju bariery, chociaż zupełnie inne, i słabsze, bo przecież musimy jeść i wchłaniać składniki pokarmowe czy wodę, musimy oddychać, musimy się jako gatunek rozmnażać. To są miejsca kontaktu, umożliwiające wniknięcie czynników z zewnątrz do środka. 

Sars-Cov-2 wnika drogami oddechowymi, ale potem, gdy się namnoży w płucach, rozprzestrzenia się po całym organizmie. 

W walce z wirusem jest tak, jak pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów [Koronawirus nie jest tak niebezpieczny, jak się wydaje]: kto pierwszy ten lepszy, czyli czy układ immunologiczny będzie szybszy niż tempo namnażania się wirusa. 

Istota wirusa jest taka, że jest nieszkodliwy dopóki nie wbuduje się w komórkę. A wirusy wnikają do tych komórek, do których mają powinowactwo, tak jakby klucz otwierający drzwi. Wtedy przestawiają funkcjonowanie tej komórki, tak, że produkuje ona kopie wirusa. Co gorsza, układ immunologiczny nie widzi wirusa, gdy jest on w komórce, widzi dopiero armię wirusów, które namnożone w tej komórce, wydostają się z niej po to, by zaatakować kolejne. Uwolnione wirusy, gdy opuszczają układ oddechowy, krążą razem z krwią i szukają miejsc / komórek, do których mogą się przyczepić. Jak nie znajdą, to zginą.

To jak bardzo człowiek jest wrażliwy na wirusa, zależy od tego, ile ma komórek z receptorami pasującymi do Sars-Cov-2. Jeśli mało, układ immunologiczny szybko sobie poradzi. Jeśli dużo, układ immunologiczny nie nadąży. W tkance tłuszczowej receptorów jest dużo, im ktoś jest bardziej otyły, tym bardziej jest narażony na COVID-19 i ciężki jej przebieg. Dochodzą do tego jeszcze inne mechanizmy, związane z zaburzeniami krzepliwości krwi, które jeszcze nasilają cięższy przebieg choroby.

Obrazowo rzecz ujmując, można wyobrazić sobie zbiór komórek w naszym organizmie, jak średniowieczne miasto. Rozwój choroby zależy od przepustowości bram prowadzących do miasta, a tymi bramami są komórki z receptorami. Jeśli wróg zaatakuje miasto, w którym jest tylko jedna brama, która jednorazowo przepuszcza tylko jednego żołnierza, to dwóch obrońców w środku miasta poradzi sobie z całą armią wroga. 

Ale gdy tych bram jest więcej, a obrońców cały czas tylko dwóch, to miasto nie przetrwa. Tak samo jest z organizmem. 

Wróg, czyli namnożone wirusy, atakują komórki, ale jeśli bram, czyli komórek z receptorami jest mało, to chociażby płynęły one cała armią przez organizm, to układ immunologiczny je wyłapie zanim przenikną do komórek.

Receptory są bramami do komórek. Są one potrzebne, żeby komórka funkcjonowała, bo przez receptory odbywa się komunikacja z komórkami sąsiednimi i tkanką, wymiana różnych pożytecznych informacji! 

Wirus ma niestety zdolność oszukania komórki, udaje to, czym nie jest, żeby wniknąć od środka.

Osoby otyłe, z cukrzycą, nadciśnieniem mają więcej komórek z receptorami, które są kompatybilne z wirusami. Stąd większe ryzyko u osób z chorobami współistniejącymi, że zachorują na COVID-19 i że choroba będzie miała cięższy przebieg.

Za to osoby z przewlekłymi chorobami serca, płuc, nerek, po przeszczepach i z obniżona odpornością, nowotworami mają niewydolny układ immunologiczny bądź już podniszczone organy, które przy niewielkiej nawet chorobie mogą dostać „dobite”.

Czynnik ryzyka: wiek. Podaje się często, że głównym czynnikiem ryzyka, jest wiek, ale on tak naprawdę jest dalszym w kolejności. Bo można być młodą osobą, otyłą, bardziej narażoną na chorobę, aniżeli prowadzącym zdrowy styl życia siedemdziesięciolatkiem.

Statystycznie rzecz biorąc, rzeczywiście osoby starsze są bardziej narażone, co wynika z większego prawdopodobieństwa istnienia u nich dodatkowych chorób cywilizacyjnych czy przewlekłych.

Do 45 roku życia, zgodnie ze statystykami, śmiertelność ludzi w czasach kornonawirusa niemal się nie zwiększyła. Zwiększenie nastąpiło między 45 a 65 rokiem życia, ale takie realne, mocniejsze, dopiero powyżej 65 roku. Przy czym, cały czas pamiętajmy, że to są osoby, które mają jeszcze inne choroby, a często kilka. A więc choroby współistniejące są ważniejszym czynnikiem ryzyka, niż wiek, przynajmniej do około 65-70 roku życia.

Czynnik ryzyka: styl życia. Temat stylu życia przewija się w moich tekstach raz po raz, bo ma kolosalne znaczenie na wielu płaszczyznach życia, a teraz przy koronawirusie, widać to bardzo. Ale co to naprawdę znaczy? Jaki styl życia jest korzystny dla zdrowia?

Zdrowy jest ruch (ale nie ekstremalny), brak stresu, dobre odżywianie i regularność w życiu.

Istnieją doniesienia naukowe, że osoby, które się nie wysypiają (z różnych powodów, to może być depresja, stres, zbyt dużo pracy, imprezowanie) przechodzą gorzej wszelkie infekcje, przeziębienia, grypy i grypopodobne, niezależnie od wieku. Warto sobie uświadomić coś, o czym pewnie kiedyś słyszeliśmy na lekcjach biologii.

Gdybyśmy spojrzeli na to, co warunkuje długość naszego życia i bycie w dobrej kondycji i zdrowiu, to nie warunkuje tego opieka zdrowotna, nowoczesność szpitali, leki, kompetencje lekarzy (bo one stanowią ok. 10% czynników wpływających na nasz dobrostan), tylko to w jaki sposób żyjemy, czy się wysypiamy, co jemy, czy jesteśmy otyli, czy się ruszamy (to jest 50%), w około 20% środowisko, w którym żyjemy, w 20% genetyka.

Styl życia to też np. picie alkoholu. Czemu o tym piszę? Alkohol w każdej postaci i ilości pity regularnie, często jest toksyczny, uszkadza mózg (jeszcze przez 2 tygodnie po spożyciu) i w ogóle nie powinno się go pić. Nawet osoby, które spożywają niewielkie ilości, ale regularnie... są, mają większą wrażliwość na choroby, zaburzoną odporność. Szkoda, że w sumie mało się o tym mówi, dając społeczne przyzwolenie na regularne mikrodawki alkoholu (na przykład jedno piwo dziennie). To naprawdę nie jest prozdrowotne. Tak jak papierosy.

Jeśli więc u młodej osoby występuje ciężki przebieg COVID-19 to przy głębszej analizie może się okazać, że dochodzą tam dodatkowe czynnik, albo rasowe, albo choroba współistniejąca, albo szkodliwy styl życia.

Na korzyść takiej tezy świadczą liczne przypadki osób pozostających w bliskim kontakcie, gdy jedna była chora, a pozostałe nie. Znam kilka takich przypadków:

 . Mąż i żona, sypiający w tym samym łóżku. Jedno chore, drugie w ogóle.
. Dwie siostry. Leciały samolotem razem, piły z tej samej butelki, spały razem. Jedna miała w tym czasie objawy infekcji, ale druga się nie zakaziła.
. Matka opiekująca się chorym dzieckiem niepełnosprawnym. Matka zachorowała, dziecko nie.

Zdarzają się przypadki, że ciężki przebieg COVID-19 budzi ogromne zdziwienie, że „jak to, osoba młoda, wysportowana”, a tymczasem tego zdziwienia nie powinno być. Oto jeden z przypadków:

Lekarz, 30 lat, zdrowy, biegający, biorący udział w maratonach czy wręcz ekstremalnych runmageddonach, ciężko przeszedł chorobę, był podłączony do respiratora, z 30% szans na przeżycie.

Przyczyną takiego przebiegu może być niezdrowy tryb życia, który niejako z założenia jest przypisany do większości lekarzy (stres, nieregularny tryb snu). W tym trybie życia ekstremalne bieganie też nie jest zdrowe. Wysiłek i ruch – tak, jest niezbędny do zdrowego funkcjonowania, ale nie wysiłek ekstremalny, który bardziej organizm wyczerpuje niż doładowuje.

Cywilizacyjnie jesteśmy przyzwyczajeni do zbieracko-łowieckiego trybu życia. Nasi praprzodkowie trochę biegali za lisem czy dzikiem, zbierali owoce, a potem jedli, odpoczywali, wędrowali dalej. Bez narzucania sobie takiej presji, jaką czujemy teraz, każdego dnia.

Naturalnie zdrowszy jest spacer niż przebiegnięcie maratonu. Po moim tacie, który ma 80 lat i świetną formę, widzę, jakie to jest ważne. On całe życie miał i ma cały czas dużo, regularnego ruchu, ale nie bardzo wysiłkowego. I nikt mu nie daje 80 lat, pomimo takiego wieku jest bardzo sprawny i zdrowy.

Słyszę o wielu starszych osobach, po 65-70 roku życia, że zachorowały na COVID-19, że miały gorączkę, źle się czuły, ale posiedziały w domu i wyzdrowiały. A młodsze osoby, imprezujące, nie dosypiające, pracoholicy, odżywiające się fast foodami, uprawiające wysiłkowe sporty, mają cięższy przebieg choroby.

Wiem, że bardzo dużo piszę o zdrowym stylu życie, ale to dlatego, że przecież wszyscy jesteśmy świadomi już chyba, że medycyna w przypadku wirusów jest póki co trochę bezsilna, o krok z tyłu, a z drugiej strony w przypadku SARS-COV-2 to nie jest wirus-killer, o ile nie trafi na wrażliwą, osłabioną osobę. Z pewnością w społeczeństwie będzie grupa ludzi bardzo odpornych na tego wirusa. Są ludzie, którzy nie chorują na grypę tylko na lekkie przeziębienia. 

Nieuchronność. Nie pytaj „czy złapiesz wirusa”, tylko „kiedy”.  Fakty są takie, że pandemia na świecie trwa od miesiąca stycznia 2020, od początku ogłoszenia pandemii. Nie ma na koronawirusa ani skutecznej szczepionki, ani nie ma leku, który, by go blokował w organizmie. I nic nie zapowiada, by w najbliższym czasie coś się zmieniło w tym temacie. 

Fakty są też takie, że zakażanie odbywa się inaczej teraz niż na wiosnę. Wiosną można był złapać koronawirusa głównie przez kontakt z kimś z zagranicy. Powstawały ogniska zakażeń, co powodowało, że dawało się je rozpoznać i wyłapać (przynajmniej teoretycznie), zanim wirus rozniósł się dalej. I to było w miarę proste – namierzyć ognisko i odizolować tych ludzi. Teraz sytuacja się skomplikowała, można go złapać wszędzie.

Faktem najważniejszym jest więc według mnie nieuchronność. Nie ma kwestii czy złapiemy wirusa, a jedynie – kiedy to nastąpi. Ludzie powinni mieć świadomość, że uchylanie się przed tą nieuchronnością nic nie da.

Kiedy liczba zachorować zahamuje? Kiedy słyszymy statystyki dotyczące liczby zakażeń, to trzeba je pomnożyć przynajmniej 10 razy (a może nawet 20-30 razy) niż mówi się oficjalnie (co wynika z tego, że większość ludzi przechodzi wirusa bezobjawowo i nie robi żadnych testów, więc nie ma szansy być ujęta w statystykach). Co oznacza, że nie 20 tys. a 200 tys. nowych osób dziennie może mieć infekcję, czyli przez miesiąc może to być 6 milionów. Ale przypominam, nie każdy, kto ma infekcję, zachoruje, a tym bardziej ciężko. Większość osób przechodzi COVID-19 bezobjawowo lub z objawami mało uciążliwymi.

Ponieważ wirusa można złapać wszędzie tam, gdzie nie ma dystansu społecznego min. 2 matry, można więc w pracy, w komunikacji, w sklepie, w kolejce na pczcie, w przychodni, od kogoś z rodziny, za późno jest, aby zahamować rozprzestrzenianie się infekcji przez lockdown. Lockdown jedynie spowalnia a nie walczy z wirusem. Moim zdaniem musi do tego zahamowania dojść w sposób naturalny. I tak się stanie, bo taka jest natura rozprzestrzeniania się tego wirusa jak i innych podobnego typu, np. wirusów grypy.

Osoby, u których wirus się rozpanoszył, wydzielają go (np. wykaszlując, bo koronawirus przenosi się droga kropelkową przez kaszel oraz brudne ręce) i trafia on na nowe osoby. Rozprzestrzenianie się będzie rosło, dopóki będzie więcej osób wrażliwych na wirusa, niż odpornych. 

Ktoś kto pierwszy złapie wirusa, gdy zetknie się z np. 10 osobami, zarazi większość z nich i one ponieważ będzie się u nich wirus rozwijać, czyli będą go niejako „hodować” rozniosą wirusa dalej w swoim środowisku. Ale w którymś momencie większość z tych 10 osób będzie już miała wcześniej kontakt z wirusem, i przy ponownym kontakcie już nie złapie infekcji i jej nie rozniesie, bo organizm zachowuje pamięć immunologiczną. I to jest moment, w którym nastąpi wyhamowywanie rozprzestrzeniania się wirusa.

Osobom przerażonym liczbą zgonów, na uspokojenie powiem, że ich liczba co prawda wzrosła w porównaniu z wiosną 10-15-krotnie, natomiast liczba zachorowań ponad 100-krotnie, a to oznacza, że nadal można mówić, że statystycznie wirus nie jest taki groźny, tylko powszechniejszy.

Na przykład z powodu tego, że codziennie umiera w Polsce około 35 osób na zapalenie płuc (zapalenie z innego powodu niż COVID-19).

Kiedy liczba zakażeń wzrośnie do masy krytycznej, będzie można mówić o przesileniu i o odporności stadnej. Bardzo dobrym przykładem, jak to może wyglądać, jest Nowy York. 

W okolicach kwietnia i maja, w tym mieście diagnozowano dziennie, nawet 6-7 tys. nowych zachorowań. Wytracenie wzrostu nastąpiło w kwietniu-maju, potem liczba zakażonych zaczęła spadać. Przyszedł październik i nastąpił wzrost, ale niewielki, do 800 przypadków nowych zakażeń dziennie.

Stany Zjednoczone przyjęły model inny niż Polska, zakładający, że nie da się tego wirusa uniknąć, więc trzeba go po prostu przejść. Podobnie jak w Szwecji.

U nas latem było mało przypadków zakażeń, i moim zdaniem teraz to się odbija negatywnie, bo jednak pewna część społeczeństwa musi mieć kontakt z koronawirusem. Pojawiają się nawet opnie, że dobrze byłoby wśród młodych rozprzestrzenić kornowariusa, żeby szybko przeszli i doprowadzili do wysycenia w tej grupie.

Należy też liczyć się z trendem, że tam gdzie teraz jest gorzej, czyli jest więcej zakażeń, zaczną one spadać, a tam, gdzie jest teraz dobrze, ich liczba będzie rosnąć. W tym momencie gorzej jest w dużych miastach. Co nie znaczy, że mniejsze miejscowości są od koronawirusa wolne.

Czy należy się bać koronawirusa czy niewydolności służby zdrowia? Koronowirusa nie ma potrzeby się bać, szczególnie, że lęk wywołuje stres, a ten jest bardzo niewskazany, bo zmniejsza odporność. 

Natomiast można się bać tego, że służba zdrowia sobie nie poradzi. Lekarze czy pielęgniarki stanowią grupę osób wrażliwych na koronawirusa, tak jak pisałem o Covid-19: choroby cywilizacyjne, wiek i styl życia. Nie tylko z powodu większej ekspozycji przez kontakt z pacjentami, ale też z powodu niższej odporności, spowodowanej życiem w permanentnym stresie.

Niewydolność służby zdrowia jest ogromnym problemem. Najsensowniejszą obroną przed coronavirusem „tu i teraz” jest zwiększenie przepustowości służby zdrowia, a nie wymyślanie leków, szczepionek (to jest przyszłość). Niestety tak się nie stało.

Nie zadbano też o zapewnienie tak podstawowej rzeczy, jak zwykła tlenoterapia, która jest potrzebna bardziej nawet niż respiratory.

Nie wymaga ona specjalnych technologii, bo to prosta instalacja, do której potrzebny jest okablowanie i tlen medyczny. A więc i cena w porównaniu z respiratorami jest niska. Wiele szpitali nie posiada urządzeń do tlenoterapii. 

W wielu szpitalach każdego miasta, po upadku okresu PRL pozamykano oddziały zakaźne. W tamtym okresie, każdy szpital posiadał odział zakaźny lecząc np. gruźlice. Gdyby każdy szpital posiadał oddział zakaźny, nie byłoby tylu ofiar jak podają media. 

Oczywiście, ważne jest też to, by nie zabrakło respiratorów, ale tlenoterapia jest tym, co jest potrzebne na pierwszej linii medycznego frontu. W Polskich szpitalach brakuje takiego sprzętu i personelu, który emigruje z Polski za lepszą pracą. 

Koronawirus obnaża też ogromną niedostępność kadr. Służba zdrowia cierpi na to od lat. Powody są różne, system kształcenia, oszczędności, nagonka na lekarzy, brak wsparcia, emigracja dobrych specjalistów na Zachód za lepszą pracą. W efekcie łata się służbę zdrowia i braki kadrowe tym, że lekarze pracują na dwóch etatach, są przemęczeni, a to nie służy pacjentom i jakości leczenia w publicznej służbie zdrowia. 

Żaden rząd nie odważył się zrobić prawdziwej reformy służby zdrowia. Łatwo to wytłumaczyć. W Polsce płacimy składkę zdrowotną niższą procentowo niż w większości krajów Unii Europejskiej, a ta składka jest płacona w dodatku od niżej pensji aniżeli w UE.

To oznacza, że finansowanie służby zdrowia na osobę jest istotnie niższe niż w innych krajach, czyli mówiąc brutalnie kołderka jest za krótka, żeby dla wszystkich starczyła. Aby poprawić sytuację niezbędne byłoby podniesienie podatków, a to by rodziło bunt. Więc niestety tworzona jest iluzja, że mamy wszystko na „zachodnim” poziomie w służbie zdrowia i dostępne dla każdego, a ludzie wierzą lub się łudzą, dopóki nie zderzą się z rzeczywistością. Nie da się za 20 tys. zł kupić nowego mercedesa, a wmawia się nam, że tak jest.

Jak nie zachorować na COVID-19: styl życia. Co możemy w tej chwili, w tej sytuacji realnie zrobić? 

Metody siedzenia w domu są coraz mniej skuteczne, bo można wyjść na 5 minut do sklepu i tam złapać wirusa. Oczywiście izolowanie się nie jest całkiem bez sensu, ale na pewno ma istotnie mniejszą skuteczność niż wiosną. Izolowanie się, przebywanie w zamkniętych domach, brak spacerów, brak tlenu, świeżego powietrza, brak słońca  osłabia także odporność organizmu. 

Dlatego nie ma wyboru, trzeba zdrowo żyć! To postulat, który nigdy nie wydawał się aż tak ważny jak teraz. Było pół roku po wiosennej fali, aby zmienić styl życia i odbudować odporność. Ale jak ktoś tego nie zrobił, bo był nadmiernym korona-optymistą, może zrobić to teraz, w każdej chwili.

Najprostsze i najskuteczniejsze, co można zrobić to odstawić używki (przestać pić alkohol, palić papierosy), porzucić imprezowanie lub pracę w nocy i zacząć się wysypiać, chodzić na spacery lub znaleźć inny sposób na codzienną dawkę ruchu, dobrze się odżywiać (bez mocno przetworzonej żywności, bez fastfoodów, nadmiaru cukru, za to ze zwiększonym udziałem w pokarmie owoców i warzyw – warto też zrobić testy pokarmowe, żeby sprawdzić, co tak naprawdę szkodzi a co służy naszemu organizmowi, bo jest to sprawa bardzo indywidualna).

Wystarczy miesiąc, by zobaczyć zmianę w stanie zdrowia, a o to będzie miało realne przełożenie na to, jak zareagujemy na kontakt z wirusem.

Więcej czasu potrzebują osoby otyłe i cierpiące na choroby cywilizacyjne. Ale one tym bardziej powinny wprowadzić do swojego stylu życia radykalne zmiany.

Pamiętajmy. Dieta jest jedną z najważniejszych rzeczy, które wpływają na odporność. I to nie jest news wyssany z palca, tylko obiektywnie, naukowo udowodniona rzecz.

Witaminy na koronawirusa: D na odporność i C na infekcje.  Z innych spraw, o których warto pamiętać i wdrożyć (bo są proste i ewidentnie pomagają), to suplementacja witaminami, a dokładnie dwiema: D i C.

Witamina D. Istnieją doniesienia, że osoby z niskim poziomem witaminy D, ciężej przechodzą infekcję. Suplementacja witaminą D wydaje się w tej sytuacji obowiązkowa. Parę lat temu nawet lekarze mówili, że suplementowanie witaminą D jest niepotrzebne, tymczasem okazuje się, że jest ważne, bez znaczenia czy mamy na świecie koronawirusa czy nie. Witamina D bardzo wzmacnia odporność, a teraz, jesienią słońca jest za mało, żeby organizm sam sobie poradził z produkcją wystarczających dawek tego składnika.

Witamina C. Drugą, kluczową przy koronawirusie witaminą jest witamina C, potrzebna wtedy, gdy już mamy infekcję. PR witaminy C przechodzi różne fazy, od zupełnego jej niedocenienia do przegięcia w druga stronę, typu hurraoptymizm Zięby i witamina C na wszystko. Może czas na to, aby zajęła należne jej miejsce.

Witamina C jest świetnym przeciwutleniaczem. Potrzebna jest m.in. do syntezy kolagenu. Bez niej skóra ma słabszą elastyczność, łatwiej pojawiają się na niej przebarwienia. Witamina C jest też niezbędna organizmowi przy jakiejkolwiek infekcji. Zapotrzebowanie na nią rośnie wtedy kilkukrotnie!

To, czy witamina jest z apteki, czy z proszku, nie ma znaczenia, bo to jest po prostu kwas askorbinowy. Nie ma też potrzeby zwracania uwagi na komunikaty o jej lewo- czy prawoskrętności, bo witamina C jest tylko jedna – lewoskrętna (nie ma witaminy C prawoskrętnej, wtedy jest to już inny związek chemiczny).

Kiedy jesteśmy zdrowi można dostarczać witaminy C w sposób naturalny, w warzywach i owocach. 

Ale w przypadku infekcji należałoby przyjmować od razu dużą dawkę, czyli 6-8 gramów dziennych (w porównaniu do 1-2 g jako profilaktyka u zdrowej osoby). 

Witamina C rozpuszcza się w wodzie i nie da się jej przedawkować (co najwyżej będzie się miało problemy żołądkowe). Ma jednak jedną wadę – trudno się wchłania. Nawet jak się jej spożyje dużo, to trudno jest przekroczyć tę dzienną dawkę wchłaniania, czyli 1-2 gramy. 

Jedynym sposobem, by zwiększyć przyswajalność witaminy C dla organizmu, jest stosowanie witaminy liposomalnej, gdyż wszystkie związki tłuszczowe lepiej się wchłaniają. 

Wówczas można bez problemu zwiększyć jej wchłanialność do 6 gramów dziennie. Witamina liposomalna jest droga. Ale można zrobić sobie w domu. Potrzeba jest do tego myjka utradźwiękowa (do kupienia za 100-300 zł) i kilka składników (kwas l-askorbinowy, lecytyna, woda demineralizowana).

Przepis na witaminę C liposomalną, do zrobienia w domu. Składniki i sprzęt potrzebne do zrobienia witaminy C liposomalnej w domu:

– witamina C (można ją kupić na wagę, kwas l-askorbinowy)
– lecytyna w proszku
– pojemniczki z miarką do odmierzenia wody
– waga kuchenna
– myjka ultradźwiękowa, taka, jak się stosuje do czyszczenia biżuterii (w cenie od 100zł będzie OK)
– termometr do 70 stopni Celsjusza
– blender (opcjonalnie)

Procedura:

1. w 240 ml ciepłej (50-60 stopni C) wody namaczamy ok 25 g lecytyny, przez 20-30 minut. Na koniec warto dobrze wymieszać wszystko blenderem (można łyżką), żeby uzyskać jednolitą konsystencję.

2. W drugim pojemniku rozpuszczamy w 120 ml ciepłej wody (40-50 stopni C) ok. 15g witaminy C. Bardzo ważna jest temperatura wody, gorąca powoduje rozpad witaminy C.

3. Mieszamy oba roztwory ze sobą (możemy blenderem).

4. Wlewamy płyn do myjki ultradźwiękowej i ją włączamy. Następuje proces sonifikacji, czyli otaczania cząsteczek witaminy C w liposomy. Proces sonifikacji kontynuujemy aż płyn będzie jednorodny i zniknie z jego powierzchni piana. Trwa to zazwyczaj 10-15 minut.

5. Otrzymujemy jednorodny, mleczno-słomkowy płyn. Gotowy płyn zlewamy do słoika/butelki i przechowujemy w lodówce.

6. Jest dosyć niesmaczny i kwaśny.

Jak widać niewiele trzeba by poprawić swoja odporność. Zaskakujące, że nie stało się to powszechnym, narodowym programem. Może wydaje się za proste, a może dlatego, że wymaga wzięcia odpowiedzialności za swoją odporność na siebie.

Czy szczepionka rozwiąże problem koronawirusa?  Ludzie, którzy są sfrustrowani aktualną sytuacją wokół covida czekają z nadzieją na skuteczne leki na COVID-19 i szczepionkę przeciw koronawirusowi SARS-CoV-2.

Ale czy szczepionka rozwiąże sytuację? Moim zdaniem nie. Nie zrobi tego ani w wymiarze krótkoterminowym, ani długoterminowo.  Najskuteczniejszą strategią na ten moment jest zwiększenie własnej odporności organizmu oraz reorganizacja służby zdrowia.

Szczepionka nie rozwiąże sytuacji z dwóch powodów.

1) Wirus prawdopodobnie będzie mutował, a więc co jakiś czas, może co roku trzeba będzie te mutacje wyłapywać, robić nowe szczepionki i szczepić ponownie. Jak wygląda mechanizm działania szczepionek oraz ich produkcji opisywałem szczegółowo w tekście „Koronawirus: badania kliniczne” na przykładzie corocznie modyfikowanych szczepionek przeciwko grypie.

2) Żeby szczepionka zadziałała na cała populację trzeba byłoby zaszczepić prawie wszystkich, a to jest nierealne. Nie da się wprowadzić przymusowego szczepienia,  tak jak nie leczy się na siłę na nowotworów czy jakichkolwiek innych chorób. Problem jest tym bardziej nie do przejścia, że 80% ludzi przechodzi COVID-19 lekko czy bezobjawowo, oni nie będą mieli motywacji do szczepienia. Czy będą przymuszeni?

Szczepienie (jak każda procedura medyczna) jest ingerencją w układ immunologiczny, który jest bardzo złożonym systemem i nie do końca jeszcze rozpoznanym. 

Immunologia to bardzo skomplikowana i nowa nauka w medycynie, dużo jeszcze o naszej odporności nie wiemy. Zaledwie od około 30 lat istnieje jako niezależny przedmiot na studiach medycznych. Nikt więc nie ma prawa zmuszać co roku wszystkich ludzi, łącznie ze zdrowymi, niewrażliwymi na wirusa, żeby się zaszczepili.

Bo czy to etyczne szczepić młode osoby, narażając je na powikłania, po to, by chronić innych? Szczególnie, że śmiertelność wirusa nie jest statystycznie wysoka. Zawsze coś odbywałoby się kosztem czegoś innego. I kto ma rozstrzygnąć, co jest ważniejsze?

Póki co i tak szczepionki nie ma, bo doniesienia nie świadczą jeszcze o tym, że jest. Gdy się pojawi, to na pewno będzie miała szybką ścieżkę rejestracji, czyli że dopuści się do użytku prototyp. W normalnej sytuacji nie robi się tego i procedury są o wiele dłuższe. To oznacza, że dopóki nie zostanie rzetelnie przebadana, to przyjmowanie jej jest ryzykowne. Prawdopodobnie będzie się na początku szczepiło osoby wrażliwe na koronawirusa, obarczone chorobami cywilizacyjnymi albo powyżej ustalonego wieku. Na zasadzie mniejszego zła.

Czy jest sens szczepić się teraz przeciwko grypie? Póki nie ma szczepionki przeciw koronawirusowi ludzie zapragnęli masowo zaszczepić się przeciwko grypie. 

Odradzałbym w tej chwili szczepienie się przeciwko grypie. W tym momencie, momencie powszechności wirusa SARS-CoV-2 jest to ryzykowne, gdyż...

... każda szczepionka w pierwszym etapie działania mocno osłabia układ immunologiczny (do pełnej sprawności dochodzi on nawet kilka miesięcy). 

Mogłoby się więc tak zdarzyć, że gdybyśmy się teraz zaszczepili i mieli kontakt z koronawirusem, to nasz układ immunologiczny będzie za bardzo osłabiony, aby z nim skutecznie walczyć. Musielibyśmy sobie zagwarantować przynajmniej na 3-4 tygodnie izolację, aby zmniejszyć ryzyko kontaktu z koronawirusem.  A jest to bardzo trudne.

Szczepienie przeciwko grypie warto rozważać późnym latem w sierpniu lub wrześniu.

Czy da się uniknąć kontaktu z koronawirusem?  Tak, jak pisałem, aktualnie pytanie nie powinno brzmieć, czy się zetkniemy z koronawirusem, ale kiedy. Stąd ta potrzeba zadbania o własną odporność, aby przejść covid bezobjawowo albo łagodnie.

Wirus roznosi się drogą kropelkową, i to jedna z niewielu rzeczy, która w przypadku koronawirusa jest pewna. Wiadomo, że w szpitalach, domach opieki społecznej, gdzie wielu pacjentów chorych, cokolwiek robimy my czy pacjenci to oddychając wydzielamy parę wodną, więc osoby chore nawet nie muszą kichnąć, żeby kogoś zarazić. Para z oddechu osadza się np. na półkach, stolikach, na biurkach i jeśli zdrowa osoba dotyka różnych rzeczy, a potem tę samą ręką przenosi na twarz, w okolice nosa, ust, to może się zarazić. Oczywiście to zależy też od wielu innych czynników, bo nie wiadomo, jak długo wirus utrzymuje się na różnych powierzchniach i ile go trzeba, aby eskpozycja na niego okazała się skuteczna. I czy osoba zdrowa ma silną odporność.

W czasopiśmie naukowym Nature pojawiło się badanie opisujące wyniki testów przeprowadzonych na blisko 10 mln mieszkańców Wuhan w dniach 14 maja - 1 lipca.

Na początku roku Chińskie władze przebadały 92,9 proc. z 11 milionów osób żyjących w mieście Wuhan, w którym wybuchła pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 . Obowiązkowym testom poddani byli wszyscy powyżej 6 roku życia, łącznie 9 899 828 osób.

W wynikach badania nie wykryto żadnych nowych przypadków zakażenia, którym towarzyszyły objawy choroby. Wykryto natomiast 300 nowych przypadków bezobjawowych. 107 osób z 34 424, które przeszły Covid-19 i wyzdrowiały zachorowało ponownie.

1 174 osoby miały bliski kontakt z chorymi bezobjawowo. U żadnej z nich nie wykryto obecności koronawirusa. Ta liczba rzuca zupełnie nowe światło na sposób patrzenia na pandemię. Do tej pory eksperci i wirusolodzy byli zgodni do tego, że "bezobjawowcy" także zakażają. Choć ten pogląd był poparty naukowo, to badanie z Wuhan może zmusić ekspertów do ponownego przeanalizowania tego poglądu. Okazało się, że osoby, które miał kontakt z chorymi bezobjawowo, nie zakaziły się koronawirusem


Ratownicy, lekarze bardzo często zarażają się w pracy, nawet gdy mają specjalne kombinezony. One są świetnym zabezpieczeniem, dopóki nie zacznie się ich zdejmować. I to też fakt. Dlatego tak ważne jest mycie rąk i dezynfekcja klamek, poręczy, uchwytów, ważniejsze niż noszenie masek. 

Czy maseczki chronią przed zarażeniem? Maseczki w małym stopniu chronią przed łapaniem wirusa. Mówię o takich zwykłych maseczkach. One służą głównie temu, żebyśmy sami, gdy już wirusa mamy, ograniczyli jego wydalanie, a więc roznoszenie.

Przy czym warto pamiętać o tym, że jest ona  skuteczna przez pół godziny do godziny, mówię tu o maseczkach chirurgicznych. Potem tracą swoje funkcje ochronne, gdyż wydychając parę wodną, zwiększamy jej przepuszczalność. Problem polega na tym, że ludzie nie zmieniają maseczek wystarczająco często, co gorsza, używają ich nawet po kilka dni.

Wielorazowe maseczki tekstylne, materiałowe, nie chronią prawie w ogóle. Proponuję porównać sobie dobra maseczkę chirurgiczną i materiałową. W tej pierwszej ciężej się oddycha, bo jest półprzepuszczalna. Jej konstrukcja, drobne włókienka, służą temu, by maseczka była jak najmniej przepuszczalna dla wirusa. Maseczki z materiałów nie stanowią dla wirusa żadnej przeszkody.

Naukowcy z Danii ogłosili, że maseczki chirurgiczne nie chronią osoby, które je noszą przed zakażeniem koronawirusem. To wynik przeprowadzonych przez nich badań w kwietniu i maju tego roku.

Czy maseczka chirurgiczna chroni przed zakażeniem COVID-19? / nie...

Serwis NYTimes.com informuje, że ustalenia naukowców z Uniwersytetu w Kopenhadze są sprzeczne z wynikami wielu innych badań i prawdopodobnie nie będą miały wpływu na zmianę zaleceń w amerykańskim systemie ochrony zdrowia.

Wyniki badań zostały opublikowane w magazynie "Annales of Internal Medicine".

Duńscy naukowcy zrekrutowali 6024 uczestników eksperymentu. Upewniono się, że nie są zakażeni COVID-19. Połowie dano 50 maseczek chirurgicznych i zobowiązano do ich noszenia w miejscach publicznych oraz zmiany co osiem godzin.

Druga połowa osób biorących udział w eksperymencie maseczek nie nosiła.

W czasie przeprowadzania eksperymentu w Danii - jak przypomina NYTimes.com - zakażonych było ok. 2 proc. populacji, powszechne było mycie rąk i zachowanie dystansu społecznego, ale maseczek nie noszono.

Zaskakujące wyniki. Badanie ukończyło około 4860 uczestników. Naukowcy mieli nadzieję, że osoby chodzące w maseczkach rzadziej zakażą się koronawirusem.

Wyniki badań ich zaskoczyły, bowiem zakażone zostały 42 osoby (1,8 proc.) w grupie noszących maseczki. W przypadku drugiej grupy, która maseczek nie nosiła na COVID-19 zakaziły się 53 osoby (2,1 proc.). Według NYTimes.com ta różnica nie jest istotna statystycznie.

- Nasze badanie pokazuje, ile zyskujesz, nosząc maseczkę - powiedział dr Henning Bundgaard, współautor badania i kardiolog z Uniwersytetu w Kopenhadze. I dodał: - Nie za dużo. Czy nosi się maskę czy nie każdy może się zarazić.


Dlatego w Szwecji zdecydowano się na dystans społeczny - 2 metry od siebie, a nie ma przymusu noszenia maseczek. 

Skupiając się w ostatnim czasie na maseczkach tracimy z oczu to, że częściej niż przez oddech zarażamy się przez dotknięcie „zawirusowanej” powierzchni i przeniesienie wirusa rękami do dróg oddechowych. Problemem jest to, że non stop dotykamy twarzy, średnio 16 razy na godzinę.

Pamiętajmy - media bazują głównie na sensacyjności doniesień.

Moim celem w tym tekście jest pokazanie, jak ten wirus wpływa na organizm, w jakim mechanizmie, kto powinien być bezpieczny, a kto zagrożony. 

Dla jednych z was będzie to inspiracją do tego, jak zmienić styl życia, by znaleźć się w grupie „bezpiecznych”, dla innych zrozumienie faktów przyniesie uspokojenie emocji. Będziemy umieć chronić się także przez wirusami grypy i paragrypy.

SARS-Cov-2, grypa, koronawirusy i wirusy. Ten wirus pojawił się niedawno, należy do grupy koronawirusów, dlatego ma swój numerek, dokładnie jest to wirus SARS-Cov-2. 

W mediach pojawia się często nazwa „wirus COVID-19”, ale to nie jest poprawne, COVID-19 to nazwa choroby układu oddechowego, wywołanej wirusem SARS-Cov-2. 

Koronawirusy istnieją w populacji od zawsze, zawsze wywołują infekcje przeziębieniowe a ten jest nowym, stąd rodzi tyle pytań i problemów.

Wyjaśnię najpierw krótko, czym w ogóle jest wirus. Wirus nie jest organizmem, nie jest formą żywą według klasycznej definicji, bo chociażby nie posiada komórek. Składa się wyłącznie z materiału genetycznego – genomu (kwasu RNA) i białek. 

Wirus jest niewielką cząstką, formą „pasożyta”, i do rozmnażania się potrzebuje naszych zwierzęcych lub roślinnych komórek. Obrazowo rzecz ujmując, tak jak huba potrzebuje drzewa, tasiemiec naszego układu pokarmowego, żeby żyć, tak ten koronawiruswirus potrzebuje do tego komórki człowieka.

Jak się nim zarażamy. Koronawirus dostaje się do organizmu drogą oddechową, przez usta i nos. Jest on tak mały, niepozorny, abstrakcyjny do wyobrażenia, bo to ani nie bakteria, ani żaden żywy organizm, że wielu osobom trudno zrozumieć, jak on może niszczyć nas. Jego cząsteczki, niteczki, dostają się do buzi, np. gdy najpierw dotkniemy ręką czegoś wcześniej skażonego, a potem twarzy, albo gdy chory na grypę kaszle / kicha na nas np. w autobusie.

Ten akurat wirus przenosi się oddechowo, ale u różnych wirusów różne to się odbywa, np. żółtaczka czy HIV przenoszą się przez krew i to musi być kontakt krew/krew, dotknięcie krwi zakażonego zdrową, niezranioną ręką jest niegroźne.

Kiedy jest groźny. To, czy wirus jest groźny, zależy od wielu czynników. Od dawki ekspozycji, czyli tego, jak dużo cząsteczek wniknie do organizmu, od szybkości wnikania w komórki (wyjaśnię to później), od tego, jak szybko mogą być rozpoznane i zniszczone, od kondycji organizmu. 

Sam fakt, że mieliśmy kontakt z wirusem, że wniknął do naszego organizmu, nie oznacza jeszcze, że zachorujemy, bo może być go za mało i nasz układ immunologiczny na to nie pozwoli. Jak przetniemy skórę i dostaną się do organizmu drobnoustroje, też nie oznacza jeszcze, że zachorujemy, bo mamy układ immunologiczny.

Żeby wirus nam zaszkodził, musi wniknąć do komórki. Jak jest tylko w gardle, na „zewnątrz” to jest nieszkodliwy, dopóki się nie wbuduje w komórkę. 

Wirusy mają powinowactwo do wnikania do różnych komórek, co oznacza, że mają jakby klucz, żeby wniknąć do ich wnętrza. Wchodzi więc, aby pasożytować na poziomie pojedynczej komórki, ale też przestawia komórkę na produkowanie swoich kopii, robi z komórki fabrykę, która produkuje setki, tysiące nowych cząstek wirusów. 

Kiedy zostanie przekroczona masa krytyczna, namnożone wirusy wydostają się z komórki i następują wtedy dwie reakcje: łańcuchowa (bo te wydzielone wirusy atakują inne komórki, które będą produkować kolejne wirusy) i immunologiczna (czyli obronna naszego organizmu). 

Na jedną cząsteczkę wirusa układ odpornościowy niekoniecznie zadziała, ale na tysiąc już tak. Gdy ich ekspozycja jest duża i układ immunologiczny rozpoznaje wirusy, zaczyna się bronić. Nie „widzi” wirusów namnażających się w środku komórki, widzi je dopiero, gdy zostają uwolnione na zewnątrz.

I zaczyna się walka, gra o to, kto będzie szybszy. Czy szybciej układ immunologiczny zniszczy to, co się wydostało z komórek, czy wirusy szybciej wnikną w kolejne komórki, żeby się dalej replikować. To jest wyścig, od którego zależy, co się będzie działo z człowiekiem.

Niektóre osoby są silne i ich układ jest tak mocny, że nie przepuści wirusa, albo bardzo szybko się z nim rozprawi. Jeśli organizm jest słabszy, z powodu np. wieku, choroby, to może przegrywać walkę.

Przychodzi mi do głowy takie porównanie. Jeśli narciarz zjeżdża bardzo szybko ze stromej góry i traci panowanie nad tą jazdą, to jeśli ma mocne mięśnie, to przyhamuje, zatrzyma się. Ale jak ma słabe, to nie jest w stanie jazdy kontrolować, jedzie aż się rozbije.

Czy da się go leczyć? Wirus, o którym mówimy, otwiera swoim „kluczem” głównie komórki płuc i w nich się namnaża, stąd dużo ostatnio słyszymy o respiratorach, jako narzędziu ratowania chorych. Ale nie jest to narzędzie do leczenia. Leczenie jest objawowe, ono nie zabija wirusa, tylko próbuje opanować skutki jego działania.

Nie ma leku na tego wirusa na ten moment. Zwalczyć go może wyłącznie nasz organizm.

Owszem można go zniszczyć denaturacją, czyli działaniem temperaturą ponad 55 stopni C, co jest nie do zastosowania, bo musielibyśmy zniszczyć cały organizm. A więc jak ktoś już jest zainfekowany to leczenie może iść w trzech kierunkach: wspomagania oddychania (czyli leczenia objawów), znalezienia leków z tych co już są na rynku lub nowych (na to brak czasu), które utrudniłyby wnikanie wirusa w komórki, i najważniejsze – wspomagania odporności organizmu, czyli jego układu immunologicznego, bo tylko on sam jest w stanie zniszczyć wirusa.

Mówi się o koronawirusie, że jest bardzo „mocny”. Z jednej strony to prawda, ale z drugiej istnieje coraz więcej danych, że nie do końca. Można powiedzieć, że skutki zakażenia się nim są bardzo zróżnicowane. 

U części populacji nie wywołuje żadnych poważnych reakcji, tyko lekkie przeziębienie, lub przebiega bezobjawowo. Zadziała mocno jedynie u osób podatnych, np. które mają obniżoną odporność: osób po przeszczepach, które biorą leki, sterydy, są przewlekle chore, po chorobach nowotworowych, po chemioterapii.

Ważnymi czynnikami ryzyka są cukrzyca (występuje w niej zaburzenie odporności między innymi) i nadciśnienie (to jest powiązane z lekami na nadciśnienie, które ułatwiają wnikanie wirusa do komórek). 

Te dwie choroby wydają się być ciekawe w kontekście predysponowania do agresywnego rozwoju wirusa w naszym organizmie, szczególnie nadciśnienie – według obecnej wiedzy i rozumienia działania tego wirusa jest to związane z pewnymi receptorami na powierzchni komórek, których jest po prostu więcej u osób z cukrzycą czy leczonych pewnymi lekami na nadciśnienie.

Bardzo istotne jest wspomnieć, że wygląda na to (nie ma za dużo danych), że popularne leki przeciwbólowe z substancją czynną o nazwie ibuprofen też mogą wpływać na łatwiejsze wnikanie wirusa do komórek, co powoduje, że infekcja się nasila. Jest to o tyle niebezpieczne, że ibuprofen działając przeciwbólowo i przeciwgorączkowo może maskować objawy, a jeśliby powodował łatwiejsze wnikanie wirusa do komórek, to byłoby to podwójnie niebezpieczne – bo jego branie byłoby coś jak koń trojański. Tak wygląda stan wiedzy na dzisiaj, bo to jest dynamiczne, badania cały czas trwają.

Jak oddychamy i dlaczego palacze są w grupie ryzyka. W grupie dużego ryzyka są też palacze. Jak gra między reakcją łańcuchową a reakcją immunologiczną jest przez nasz organizm przegrywana, to rozwija się silny stan zapalny, w tym przypadku ponieważ wirus głównie namnaża się w płucach dochodzi do zapalenia płuc.

Żyjemy tylko dlatego, że oddychamy. Tlen jest niezbędny i szybko się zużywa w naszych komórkach, dlatego bez oddechu możemy przeżyć zaledwie kilkaset sekund. Tlen, który wdychamy razem z powietrzem, dostaje się do krwi przez płuca za sprawą dyfuzji. Jak do przezroczystej wody dodamy kilka kropli kolorowego soku, to zacznie się rozchodzić, barwiąc równomiernie wodę. 

To samo dzieje się w płucach, tylko mamy od czynienia z gazem. Płuca mają bardzo dużą powierzchnię, większą niż to się wydaje, są jak wielki poskładany latawiec, albo filtry powietrza w samochodzie (wydają się małe, ale są pofalowane, a jak je rozłożyć, ich powierzchnia jest bardzo duża).

To że oddychamy, wynika z różnicy ciśnień generowanych regularnie w czasie wdechu i wydechu. Gdy bierzemy wdech (korzystając z mięśni, głównie przepony), płuca się rozprężają (powiększają), robi się podciśnienie, dzięki któremu powietrze jest zasysane jak w odkurzaczu albo gruszce do oczyszczania nosa u dzieci. 

Przy wydechu płuca są „ściskane” i powietrze z nich uchodzi jak z balonika po przebiciu czy dmuchanego materaca po otwarciu zaworu. 

Wdychamy powietrze z dużą ilością tlenu (który przenika w płucach do krwi), a wydychamy z mniejszą ilością tlenu, a większą dwutlenku węgla. Zdrowe płuca są elastyczne, wdech, wydech, różnica ciśnień, wymiana gazowa przebiegają w nich płynnie i skutecznie.

Kiedy wskutek przegrywanej wojny z wirusem rozwija się płucach stan zapalny, w płucach tworzy się między innymi obrzęk, dochodzi do stopniowej utraty funkcji płuc. Obrzęk powoduje, że mechanizm wciągania powietrza jest zaburzony, bo płuca nie są w stanie wystarczająco się rozkurczyć. 

Mechanizm jest następujący: większy obrzęk – mniejsze rozkurczanie się płuc – mniej powietrza jest pobierane – mniejszy jest przepływ tlenu w organizmie. 

Co więcej, powierzchnia wymiany gazowej w płucach drastycznie się zmniejsza, przez co nie może trafiać tyle co potrzeba tlenu do krwi. To dlatego do objawowego leczenia potrzebne są respiratory. Wdmuchują powietrze do płuc pod ciśnieniem, gdy człowiek sam nie może go zassać wystarczająco dużo, a dodatkowo wtłaczają powietrze o większej zawartości tlenu. Im bardziej zaawansowany stan choroby, tym bardziej to się zaczyna nakręcać.

I wrócę znowu do osób palących. Są w grupie ryzyka, można powiedzieć wręcz, że na straconej pozycji, bo palenie uszkadza drogi oddechowe, więc ich płuca i całe drogi oddechowe z założenia nie zasysają wystarczającej ilości powietrza. 

Wieloletni palacz wychodzi na pierwsze piętro i jest zasapany, spocony, nawet przy tak niewielkim wysiłku, bo płuca dostarczają mu za mało tlenu. To pierwsze piętro jest dla niego, jak przebiegnięcie 100 metrów sprintem przez normalnego niepalącego człowieka. A jak do tego dojdzie stan zapalny płuc przy koronawirusie, to wtedy jest bardzo duży problem .

Jakie znaczenie ma wiek. Z wiekiem wydolność płuc, nawet bez palenia, spada znacząco. U 75 latka wydolność płuc jest ok. 50 proc. mniejsza niż u 30 latka.

Bo starzenie się, bo smog, itp. Kiedy palacz, który już niejako oddycha na granicy przeżycia, lub osoba starsza, która z powodu wieku ma mniejszą wydolność płuc, zakaża się wirusem plus dochodzi do progresji infekcji i stanu zapalnego, pojawia się poważny problem z dostarczaniem do krwi tlenu. Więc pierwsze, co się u tych ludzi robi, to dostarcza więcej tlenu. 

Albo podaje się tlen stężony za pomocą specjalnej maseczki, albo podłącza do respiratora. Przy czym błędem jest mówienie, że respirator zastępuje płuca. On ich nie zastępuje, a jedynie dostarcza powietrza do płuc, a płuca muszą robić swoje w sensie dostarczenia tlenu do krwi. Respirator po prostu wymusza przepływ powietrza do dróg oddechowych, kiedy płuca nie mogą się same rozprężać i sprężać. Respirator nie leczy, to nadal organizm chorego musi sam zwalczyć chorobę.

Znowu dla ułatwienia porównanie, tym razem do samochodu. Silnik samochód, gdy jedzie, jest zaprogramowany, żeby spalał w ciągu jednego cyklu pracy silnika określoną ilość benzyny. 

Palacz czy inna osoba ze zniszczonymi płucami można porównać do samochodu, w którym pojemność skokowa silnika zmniejszona jest o połowę, a my nadal oczekujemy, że on będzie tak samo „dobrze” jechał. A teraz dodajmy do tego stan zapalny, czyli dajmy samochodowi benzynę rozcieńczoną – czy może lepiej, płynącą o połowę mniejszym strumieniem. A więc z dwóch stron mamy osłabienie. Daleko taki samochód nie zajedzie. Zgaśnie.

Tylko bez paniki. Widać więc, że wirus nakręca niekorzystne sytuacje, natomiast sam nie zabija. Na co więc umierają chorzy zarażeni koronawirusem? Są dwie możliwości, dwa mechanizmy umierania:

ARDS – czyli ostrą niewydolność układu oddechowego. W pewnym momencie stan zapalny płuc jest tak rozległy, że nawet jak respirator dostarcza tlenu, to płuca nie są w stanie wchłonąć go do krwi.

SEPSA – bo wszystkie mechanizmy obronne padają. Intubowana osoba jest pożywką dla bakterii, często bardzo zjadliwych, może dochodzić do zakażenia krwi i w efekcie rozwija się sepsa bakteryjna.

To wszystko będzie się działo u populacji wrażliwej. Z danych, które mamy w tej chwili, wynika, że nawet u 80-90 proc. populacji choroba przebiega bezobjawowo. Może przebiegać lekkoobjawowo.  Może boleć głowa, może być gorączka, można czuć się rozbitym, ale można też nie mieć żadnych objawów.

Wredność wirusa wynika z tego, że łatwo się przenosi i że właśnie u dużej grupy osób nie mamy objawów. Nie wiesz, że zakażasz, a jak trafisz na słabszego, to jest problem.

Co do statystyk dotyczących śmiertelności, które się podaje, to nie można patrzeć tylko na liczbę powikłań, ale liczbę osób naprawdę zakażonych. 

We Włoszech ostatnio przebadano grupę 3 tys. przypadkowych osób i okazało się, że 55 proc. z nich miało już kontakt z wirusem!, a większość z nich nie miała żadnych objawów.

To oznacza jedno – nie obronimy się przed jego obecnością, przed jego „złapaniem”. Natomiast możemy, dbając o odporność organizmu, uchronić się przed zachorowaniem.

Na pewno  nie można popadać w panikę, bo stres niczego nie rozwiąże, co gorsza, przewlekły znacząco obniża odporność. Nie ma się też co martwić, bo to nie jest wirus typu ebola, na którego (a precyzyjnie chorobę przez niego wywołaną) umiera 55-88% zakażonych. 

Koronawirus naprawdę nie jest niebezpieczny patrząc od strony statystycznej. Wiadomo, że czujemy niepokój, bo go nie znamy i łatwo się przenosi. Wiemy, że w ciągu 2-3 tygodni sprawa nie ucichnie. Jest trochę paniki, nakręcanej głównie przez media. Ale ten wirus już z nami będzie i na to nie mamy wpływu. Wszyscy się z nim zetkniemy, co nie znaczy że zachorujemy.

Jeśli ktoś czeka na skuteczną szczepionkę, to powinien wiedzieć, że ta może się pojawić, ale nie musi. Tyle lat mamy HIV, a ciągle nie ma na niego szczepionki.  Nawet jeśli się pojawi, to pytanie czy będzie skutecznie chronić przez całe życie czy trzeba będzie powtarzać szczepienia co roku, co dwa, jak w przypadku szczepionek grypy. Tak naprawdę. Najważniejszy jest tryb życia. 

Trochę to brutalne ale prawdziwe – jak się ktoś źle prowadził całe życie, będzie teraz ponosił tego konsekwencje niestety.  To człowiek odpowiedzialny jest za swoje zdrowie. 

Naszym głównym zadaniem w obecnej sytuacji, poza dbaniem o podnoszenie własnej odporności i zdrowia ogólnego (zdrowe jedzenie, ruch, brak stresu, itp) jest ochrona osób wrażliwych, będących w grupie ryzyka.

Odporność, czyli sprawny układ immunologiczny, jest kluczowa dla zachowania zdrowia człowieka.

Niby się o tym wie, ale tak naprawdę w kółko powtarza się ten truizm bez dogłębnego zrozumienia, na czym ta odporność polega i dlaczego jest tak ważna. Myślę, że dzięki koronawirusowi wiele osób zaczyna to rozumieć. Medycyna jest bardzo zaawansowaną nauką, ale nie wymyśliła jeszcze za wiele leków na wirusy. 

Główną strategią radzenia sobie z wirusami pozostają szczepienia, a nie leczenie. Owszem, może wspomagać pacjentów w radzeniu sobie z objawami chorób, np. przez podpinanie ich do respiratorów, czy do tlenu, gdy dochodzi do problemów z oddychaniem, ale samego wirusa nie potrafi wyeliminować. 

Może sobie z nim poradzić jedynie nasz własny układ immunologiczny. Od jego funkcjonowania zależy, czy rozwijają się w nas choroby i jaki mają przebieg.

„Czym jest odporność człowieka” pisałem o tym, jak funkcjonuje człowiek jako zbiór komórek, które pozostają we współpracy symbiotycznej, która ma na celu utrzymanie organizmu przy życiu. 

Rolę strażnika w organizmie pełni układ immunologiczny, który walczy z zagrożeniami z zewnątrz (wirusy) i od wewnątrz (uszkodzone komórki własne). 

Wśród czynników najbardziej obniżających odporność wymieniłem przewlekły stres, brak aktywności fizycznej i przewlekłe stany zapalne. I to temu ostatniemu czynnikowi chcę się dzisiaj dokładnie przyjrzeć.

Ostry stan zapalny kontra przewlekły stan zapalny. Badania nad przewlekłymi stanami zapalnymi i ich wpływem na odporność człowieka to ostanie lata medycyny. Zacznijmy od tego, co to w ogóle jest stan zapalny. 

Jest to zjawisko, a nawet trafniej – reakcja organizmu pojawiająca się po jakimś urazie. Przykładowo, kiedy się uderzymy w kolano pojawiają się: bolesność, obrzęk, zaczerwienie, odczucie ciepła, czasem utrata funkcji np. problem ze zginaniem kolana. 

Kiedy jest to ostry stan zapalny, tak jak właśnie w przypadku stłuczenia czy zranienia, trwa on na ogół do 2 tygodni, a cały układ immunologiczny jest maksymalnie pobudzony, działa w ostrym trybie ratunkowym – wszystkie siły skierowane są na „opatrzenie” uszkodzonej, zranionej części organizmu, bo celem układu immunologicznego jest zapewnienie organizmowi przeżycia i przywróceniu go do normalności, po tych 2 tygodniach nasze uderzone kolano wraca do normy.

Zdarza się jednak, że na organizm działa cały czas lub z regularnością, np. co drugi dzień, jakiś drażniący czynnik, który sprawia, że układ immunologiczny jest non stop w trybie ratunkowym lub w gotowości do włączenia go. I to nie jest dobre. Pisałem w tekście, że korzystniejszy dla organizmu jest ostry stan zapalny, niż przewlekły, który prowadzi do nieodwracalnej degeneracji.

Jelita drugim mózgiem. Czynnikiem wywołującym przewlekłe stany zapalne jest na przykład dieta nie dopasowana do danego człowieka. Co to dokładnie oznacza?

Do życia człowiek potrzebuje tlenu, wody i jedzenia, czyli składników odżywczych. Są one trawione i później rozprowadzane po organizmie razem z krwią. Jedzenie dostaje się do żołądka, a następnie do jelit, w których jest wchłaniane do układu krwionośnego.

Jelita były do niedawna trochę niedocenianym narządem. Teraz mówi się o nich, że są drugim mózgiem. Za pomocą układu nerwowego błędnego komunikują się z mózgiem. 

W jelitach produkowana jest większość serotoniny!, więc za spadki nastroju, stany emocjonalne człowieka stan naszego brzucha odpowiedzialny jest częściej, niż kondycja mózgu.

Zaburzenia flory bakteryjnej w jelitach są odpowiedzialne np. za choroby, do których należy depresja. Rola jelit i ich wpływ na funkcjonowanie na organizmu jest przedmiotem intensywnych badań, i bardzo ciekawe informacje są ujawniane w badaniach

Składniki pokarmu, które… warczą. Pokarm, który spożywamy, poczynając od rozgryzania zębami, przez żołądek i jelita, w coraz większym stopniu ulega rozdrobnieniu, co jest niezbędne, żeby mógł się wchłonąć w jelitach. Jelito cienkie jest tkanką, która umożliwia przyswajanie przez organizm różnych składników, nie tylko pożywienia, ale też np. leków. 

Leki podaje się doustnie właśnie dlatego, że przez jelita następuje ich wchłanianie. Jedynym problemem jest to, że jelita nie działają zbyt selektywnie i nie odróżniają tego, co nam wychodzi na zdrowie od związków chemicznych stresogennych dla układu immunologicznego, wywołujących stan zapalny. 

Żeby uchronić organizm przed patogenami, w okolicy jelit mamy duże nagromadzenie komórek układu immunologicznego. Kiedy tylko wchłania się coś, co organizmowi nie służy, komórki te od razu to rozpoznają i reagują na zagrożenie.

Ale… nie wszystko jest takie proste. Owszem, gdy połkniemy truciznę, układ rozpozna to od razu.

Podobnie jest z substancjami alergizującymi – wiadomo, że coś co jednemu służy, dla innej osoby może być niekorzystnym alergenem. Ale oprócz oczywistych patogenów, trucizn i alergenów istnieje coś takiego, jak nadwrażliwość na pewne składniki. I chodzi o coś innego niż alergię. 

Chodzi o składniki, które nie są ani wrogiem, ani nie przyjacielem. Trudne jest to do wyjaśnienia, dlatego posłużę się przykładem.

Wyobraźmy sobie psa. Są takie, które się przytulają i wiadomo, są przyjazne. Są takie, które gryzą, i wiadomo, są wrogiem. Ale są też psy, które warczą i nie wiesz, czy to dlatego, że same się boją, czy chcą cię zaatakować, więc na wszelki wypadek zachowujesz ostrożność i gotowość, by się bronić. 

Składniki, o których piszę, są jak ten pies, który warczy. Cały czas „zawracają głowę” więc układ immunologiczny pozostaje w nieustannej gotowości, co, jeśli trwa długo, zaburza w końcu jego prawidłowe funkcjonowanie, przeciąża go i rozregulowuje. Efekt? Może bez powodu zaatakować własna tkankę albo nie rozpoznać komórki nowotworowej.

Problem z nadwrażliwością polega na tym, że trudno ją rozpoznać. U każdego człowieka inny zestaw składników może powodować nadwrażliwości i przewlekłe stany zapalne, poza tym objawy są dyskretne, często nietypowe, albo ich nie ma. Co więcej, zazwyczaj wywołują ją pokarmy uznawane za zdrowe. U kogoś może to być marchewka, jabłko, orzechy laskowe i owoce morza (jest to zestaw, na który ja jestem nadwrażliwy), u kogoś innego np. wino, pomarańcze i ziemniaki.

Dobra wiadomość jest taka, że istnieją testy MRT, które dosyć skutecznie identyfikują te składniki. W medycynie takie testy wykonuje sie od dawna, ale teraz – w związku z potrzebą budowania odporności w sytuacji, gdy jesteśmy narażeni na nowy rodzaj wirusa, oraz potrzebą eliminowania pokarmów drażniących dla zapewnienia sobie zdrowia i lepszego komfortu życia – uruchomiono nowy całościowy program Immuno Boost, w którym test nadwrażliwości pokarmowej jest tylko jednym z elementów. 

Patrzy sie teraz  całościowo na człowieka i jego odporność, dlatego elementem programu jest wywiad medyczny, badanie krwi i testy MRT. 

Na tej podstawie pacjent otrzymuje pełen zestaw informacji o tym, jak ma dbać o swoje zdrowie, jakie zagrożenia u niego występują, oraz listę konkretnych składników w diecie, które powinien wyeliminować. 

Program taki ma zastosowanie zarówno u osób zdrowych, które chcą sprawdzić, czy mają w diecie składniki powodujące przewlekłe stany zapalne, jak i u chorych. W efekcie pacjenci z drugiej grupy, cierpiący na różnego typu dolegliwości, odnotowują poprawę stanu zdrowia, a czasem całkowite cofnięcie choroby. Ich układ immunologiczny zaczyna lepiej funkcjonować, a tym samym nareszcie prawidłowo radzi sobie z czynnikami patogennymi, wywołującymi poważne choroby.

Jak działa Immuno Boost. Pacjentka, której problemem była anemia, latami trudna do wyrównania. 

Suplementowała żelazo witaminą B12, chodziła też na konsultacje do hematologów, wszystko bezskutecznie. Program Immune Boost przeszła pół roku temu i ma już poziom żelaza w normie, i to bez żadnych leków. 

Inna pacjentka miała problem z wysokim poziomem trójglicerydów. Żadnymi lekami nie była w stanie ich skutecznie obniżyć. Około 2 lata temu temu zaczęła wdrażać zalecenia, które otrzymała w trakcie programu i poziom trójglicerydów spadł bardzo mocno.

Pacjenci z pierwszej grupy, u których nie diagnozowano chorób podkreślają, że eliminacja składników zapalnych sprawiła, że mają więcej energii, są bardziej witalni, a przy tym ich tkanki lepiej funkcjonują, mają ładniejszą skórę, są odporniejsi na infekcje. 

Eliminacja z diety produktów, które nam szkodzą, zabezpiecza nas także przed chorobami autologicznymi, które pojawiają się właśnie wtedy, gdy występują nierozpoznawalne, przewlekłe stany zapalne.

Na rynku jest w tej chwili wiele testów na nadwrażliwość pokarmową. Nie wszystkie są takiej samej jakości. Problemem jest tak zwana czułość i swoistość Te, które stosujemy u nas, są według mojej wiedzy czułe i swoiste, mają najwyższe wyniki skuteczności (ok. 90 proc. w porównaniu do 60-70% proc. innych).

Człowiek jest niezwykle złożonym organizmem składającym się z setek miliardów, a nawet bilionów komórek. To w jaki sposób funkcjonuje zależy od wielu skomplikowanych procesów i zależności, m.in. od naszego układu immunologicznego, czyli odpornościowego. A to właśnie wysoka odporność zabezpiecza nas przed chorobami lub powoduje, że przechodzimy je łagodniej.

Jak funkcjonuje nasze ciało widziane jako zbiór współdziałających komórek i tkanek? Dzięki tym wyjaśnieniom łatwiej jest pokazać na tym tle rolę układu immunologicznego. 

Jaki jest sposób na to, by zwiększyć odporność organizmu poprzez eliminację przewlekłych stanów zapalanych, o których wiedza w społeczeństwie jest stosunkowo niewielka, gdyż odkrycie to jest nowością ostatniej dekad w medycynie?

Symbioza w celu utrzymania życia. Jedna z definicji organizmu żywego mówi, że jest on zbiorem komórek i tkanek, które pozostają ze sobą w symbiozie i współpracują w jednym celu – utrzymania życia.

Funkcjonowanie tych komórek, sieć powiązań między nimi i współzależności jest bardzo skomplikowana. Medycyna wciąż mało rozumie te mechanizmy, dlatego bardzo często leczenie różnych zaburzeń funkcjonowania organizmu, jakie proponuje medycyna, jest leczeniem objawowym. 

Na przykład gdy ktoś ma cukrzycę dostaje leki na obniżenie poziomu glukozy we krwi (a nie przywracające samoregulację tego poziomu przez organizm), jak ktoś ma chorą tarczycę, dostaje hormony, których chora tarczyca nie wytwarza (a nie terapię, które powodują, że te hormony ponownie będą wytwarzane). 

Owszem, zaczynamy coraz lepiej rozumieć różne mechanizmy, wiemy coraz lepiej co nie działa i jakie daje konsekwencje, ale cały czas trudno nam określać, co się przyczyniło do tego, że nie działa, i co zrobić żeby samo zaczęło działać.

Przykładem tego, jak się zmienia podejście do medycyny i że ciągle dokonuje się w niej zadziwiających odkryć, jest np. wyodrębnienie w ostatnich latach nieopisywanej wcześniej struktury w ludzkim ciele, interstitium. 

Jest to wypełniona płynem przestrzeń między komórkami, oparta na kolagenowej siatce. Interstitium jest strukturą-siecią utkaną w całym ciele, być może to ona odpowiada za wiele procesów, których do tej pory naukowcy nie mogli zrozumieć, np. za rozprzestrzenianie się komórek nowotworowych po całym organizmie.

Tego typu odkrycia prowadzą do zmiany sposobów leczenia i traktowania pacjenta. Najłatwiej to zobrazować na przykładzie nowego podejście w fizjoterapii, w którym pod uwagę bierze się powięzi czyli strukturę łącząca wszystkie struktury ciała i kiedy człowieka boli pośladek, to nie masuje się mu tylko lub czasem w ogóle pośladka, tylko np. szyję, bo właśnie dysfunkcja w zupełnie innym miejscu może powodować ból w innym, odległym, np. w pośladku.

W związku z nowymi spojrzeniami i odkryciami funkcjonowania organizmu, nawet medycyna chińska, która były wcześniej przez medycynę zachodnią odrzucana jako koncept bez podstaw naukowych, zaczyna być uznawana, a przynajmniej zauważalna. Dostrzega się np. sensowność akupresury, czyli działania przez punkty uciskowe na cały organizm.

Wracając do komórek – są one zorganizowanymi mikrofabrykami, o perfekcyjnym zarządzaniu i sterowania, każda wie, co ma kiedy robić, co produkować, jaka jest jej rola w układzie. Są jak kolonia mrówek czy pszczół, gdzie każdy owad zna swoją funkcję, albo jak ludzkie społeczeństwo, w którym ktoś produkuje żywność, zakłada fabryki, a inny leczy, buduje domy czy naprawia maszyny – dla dobra wszystkich. Panuje współistnienie w wielkiej symbiozie, istnieją mechanizmy, które wspierają funkcjonowanie takich społeczeństw np. prawo czy normy etyczne. Zdarzają się też w nich jakieś zaburzenie, mniejsze czy większe (np. wojny).

W skali organizmu ludzkiego, komórki, które budują tkanki, też pozostają w takiej symbiozie. To w jaki sposób, jako indywidualne osoby, funkcjonujemy, czy jesteśmy zdrowi, jak często chorujemy, jakie mamy samopoczucie, jak długo będziemy żyć, zależy między innymi od efektywnego komunikowania się tych komórek. To są bardzo złożone procesy, za które najbardziej odpowiedzialny jest układ hormonalny. Te procesy sterowane są chemicznie i elektrycznie, co więcej miejscowo i ogólnoustrojowo, przez układ nerwowy, hormonalny ale też lokalnie przez same kolonie komórek czy tkanki. Komórki działają w złożonej sieci logistycznej. Obrazowo mówiąc coś do komórki wnika, coś jest wydzielane, non stop. Coś wchodzi do komórki, jak wrzut prefabrykatów do fabryki, by coś wyprodukować, a powstałe rzeczy są „wywożone” na zewnątrz.

Układ immunologiczny – strażnik organizmu. Żyjemy w środowisku, gdzie wszystko konkuruje o życie. Jedno zwierzę zabija drugie, jedna roślina zagłusza drugą w walce o dostęp do światła. 

W przypadku człowieka jest tak samo, Jak człowiek umiera, te mechanizmy obrony/walki nagle przestają działać i ciało bardzo szybko się rozkłada.

Strażnikiem prawidłowego funkcjonowania i ochrony jest układ immunologiczny. Jego celem jest utrzymanie przy życiu organizmu, reagowanie na uszkodzenia organizmu i jego ochrony.

Układ immunologiczny jest bardzo złożony i posiada skomplikowane mechanizmu obronne. 

Skierowany jest na walkę z zewnętrznymi wrogami (np. wirusy, tatuaż), jak i wewnętrznymi uszkodzeniami. 

Przykładowo, gdy stworzy nam się siniak, czyli krew pojawi się poza układem krwionośnym, co jest patologią, to układ immunologiczny go wchłania; gdy jakaś komórka się wyrwie spod kontroli to układ immunologiczny ją niszczy, żeby się nie rozwijała (np. w chorobę nowotworową). Przy tych miliardach komórek, które mamy w ciele naprawdę nasz system immunologicznie bardzo sprawnie działa. Gdybyśmy wyprodukowali miliardy samochodów to rzadko który przetrwałby 50 lat, a człowiek żyje przecież o wiele dłużej.

Ważne, aby nasz układ immunologiczny nie był niepotrzebnie przeciążany, bo wtedy zaczynają się kłopoty. Aby dobrze funkcjonować i prawidłowo reagować na bodźce, on sam musi być w dobrej formie.

Dzieci rodzą się zalążkiem układu immunologicznego. To że większość małych dzieci dużo choruje wynika właśnie z niepełnej sprawności immunologicznej, bo ich układ immunologiczny dojrzewa, uczy się funkcjonować, dzieje się to około do ok. 7 roku życia.

Jest taka anegdota o immunologu, który jedzie z dzieckiem pociągiem. Dziecko zaczyna lizać klamkę od przedziału, wszyscy pasażerowie są przerażeni, a on się cieszy. Bo dziecko brudząc się, wpychając różne przedmioty do ust, liżąc podłogę czy jedząc piasek, zmusza układ odpornościowy do reagowania, uczenia się. 

W naturalnych warunkach ta nauka, jeśli nie jest przesadzona, jest bardzo dobra. Warto tylko pamiętać, że ćwiczenie układu immunologicznego bardzo dobrze na niego działa, ale już nadmierne przećwiczenie mu nie służy. 

Łatwo odnieść to do sportu. Jak nie ćwiczymy w ogóle i mamy dźwignąć 100 kilo to nie damy rady, jak zaczynamy ćwiczyć, i chcemy w 3 tygodnie dojść od takiego rezultatu, to też się przećwiczymy. 

Dopiero jak trenujemy regularnie i rozsądnie, możemy dźwigać ciężary bez problem, bez ryzyka kontuzji.

Z układem immunologicznym jest jeszcze tak, że trzeba go maksymalnie ćwiczyć w młodym wieku, a potem już bardziej utrzymujemy go w dobrej formie. To czego układ się nauczył w dzieciństwie powinno działać bez problemu w dorosłym życiu, o ile nie nastąpi jakieś drastyczne jego osłabienie. 

A to osłabianie jest rezultatem dostarczania organizmowi negatywnych i przewlekłych bodźców. 

„Przewlekłe” jest tutaj słowem kluczowym. Zdecydowanie jest lepsza ostra choroba (chociaż może ona w skrajnych przypadkach prowadzić do śmierci) niż choroba przewlekła prowadząca do nieodwracalnej degeneracji. Ostra choroba jest mobilizacją całego układu odpornościowego w określonym, niedługim czasie. A przy przewlekłej chorobie układ odpornościowy jest postawiony cały czas w stan gotowości i łatwo ulega deregulacji.

Czynniki obciążające naszą odporność. Ktoś, kto ma sprawny układ, nie będzie łapał infekcji. Nie będzie łatwo poddawał się chorobom nowotworowym. Sprawny układ immunologiczny nie gwarantuje tego oczywiście na 100 procent, ale istotnie zwiększa szanse na zdrowe życie
Na zburzenia układu immunologicznego mają wpływ czynniki genetyczne (w mniejszym stopniu) oraz czynniki środowiskowe (w przeważającym stopniu).

Wśród tych czynników środowiskowych są trzy, które mają najważniejsze znaczenie.

1. Przewlekły stres. Zaburza on funkcjonowanie całego organizmu i mocno hamuje aktywność układu immunologicznego

2. Brak aktywności fizycznej. Aktywność fizyczna jest bodźcem trenującym układ immunologiczny. Kiedy pod jej wpływem zwiększa się krążenie krwi wówczas mamy lepsze odżywianie komórkowe. Przy czym trzeba pamiętać, że najkorzystniejsza jest aktywność nieduża, której efektem jest dotlenienie komórek i relaks. Kiedy mamy do czynienia z aktywnością taką jak u profesjonalnych sportowców, to jest ona niekorzystna. Duży wysiłek jest wtedy połączony z przetrenowaniem, czyli nadmiernym pobudzeniem, oraz ze stresem związanym z dążeniem do bycia pierwszym, najlepszym, biciem rekordów.

3. Przewlekłe stany zapalne. Teoria ta funkcjonuje w medycynie od zaledwie dekady, a możliwe, że jest kluczowa z punktu widzenia zdrowia i budowania odporności. 


Artykuł pochodzi ze strony: https://www.marekwasiluk.pl/category/lifestyles/



No hay comentarios:

Publicar un comentario

Popularne posty