Oniryczni podróżnicy. Podczas świadomego snu możemy wpływać na to, co się nam śni, a więc realizować swoje najgłębsze fantazje. Niektórzy doświadczają tego stanu spontanicznie, inni – specjalnie się w nim ćwiczą.
Na czym polega świadome śnienie? To stan, w którym doświadczamy marzenia sennego, mając jednocześnie dostęp do swojej pamięci, woli i wszelkich znanych nam z jawy narzędzi intelektualnych. Dodatkowo nasz sen zyskuje niejako na jakości: intensywność barw jest większa, podobnie jak ostrość widzenia, a dźwięki są bardziej słyszalne. Co jednak najciekawsze i zarazem najbardziej kuszące, śniący może niemal dowolnie wpływać na treść marzenia sennego. Towarzyszą temu silne emocje, niekiedy euforia (co czasem prowadzi do przebudzenia). W tym stanie istnieje zatem teoretycznie możliwość zrealizowania wszelkich marzeń.
Z moich obserwacji wynika, że ci, którzy praktykują świadome śnienie, zazwyczaj próbują spełnić dwa rodzaje fantazji: seks i latanie. To przypadek dwóch słynnych reżyserów – Alejandro Jodorowsky w książce Taniec rzeczywistości opisał, jak podczas swoich onirycznych podróży odlatywał w zaświaty, w których spotykał swojego zmarłego przyjaciela Rolanda Topora (co ciekawe, według Jodorowskiego Topor w zaświatach nie tworzy już makabrycznych wizji, lecz realistyczne pejzaże).
Z kolei Michel Gondry, m.in. twórca filmu Jak we śnie, przyznał w bardzo francuskim stylu, że jego świadomy sen „kończy się najczęściej seksem z pierwszą napotkaną kobietą”.
Oniryczni podróżnicy, pochodzący z różnych zakątków świata, opracowali szereg sposobów wspomagających wywołanie świadomego snu.
Do najpopularniejszych metod należy zadawanie sobie w ciągu dnia pytania, czy się śni – ma to wywołać nawyk kwestionowania realności własnych postrzeżeń, dzięki któremu w trakcie snu świadomość może się zorientować, że śni.
Bardzo istotne jest zapamiętywanie snów, poświęcanie im uwagi, a także prowadzenie dziennika snów (ponoć ważne, by zapamiętać chociaż jeden sen z każdej nocy). Lektura takiego dziennika pozwala poznać często występujące w naszych snach motywy; ich znajomość pomaga uzmysłowić sobie podczas snu, że śnimy.
Wszelcy oneironauci – bo tak określa się ludzi, którzy praktykują świadome śnienie – zgodnie twierdzą, że trzeba przede wszystkim pielęgnować w sobie intencję doświadczenia takiego stanu, gdy kładziemy się do łóżka.
Świadomego śnienia można się nauczyć, a im większy poziom zaawansowania, tym większe możliwości wpływania na treść marzenia sennego, czas jego trwania itd. Ale taki stan może się też pojawić spontanicznie.
Badania przeprowadzone wśród Austriaków w 1998 r. wykazały, że 26% uczestników doświadczyło snu świadomego przynajmniej raz w życiu – niezależnie od wykształcenia, wyznawanej religii czy światopoglądu. Istnieją również osoby, dla których ten stan jest czymś naturalnym i które być może dziwią się, że inni muszą się mocno starać, by go osiągnąć.
Do niedawna sceptycy mogli swobodnie wyszydzać podobne deklaracje, świadome śnienie nie było bowiem potwierdzone naukowo. Jak zresztą dowieść takiego zjawiska? Jak mogę innych przekonać, że jestem świadomy tego, że śnię, skoro właśnie śpię?
Trzeba przyznać, że szukając odpowiedzi na to pytanie, psycholog Keith Hearne z University of Hull wykazał się imponującą pomysłowością. W 1975 r. wraz z zaawansowanym adeptem tej sztuki Alanem Worsleyem przeprowadzili zadowalający dowód, bazujący na fakcie, że podczas snu mięśnie są zasadniczo w stanie spoczynku, ale z dwoma wyjątkami: przepona oraz gałki oczne wciąż się wtedy poruszają.
Kiedy Worsley – obserwowany przez Hearne’a i kamery – uzyskał świadomość, że śni i zarazem leży podłączony do aparatury pomiarowej, poruszył osiem razy z rzędu gałkami ocznymi od lewej do prawej strony (zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami). W czasie wykonywania tego ruchu elektroencefalograf stwierdził zwiększoną aktywność umysłową śniącego.
W 1978 r. na Stanford University podobne badanie, niezależnie od Anglików, przeprowadził dr Stephen LaBerge. Eksperyment był częścią jego doktoratu, który miał doświadczalnie potwierdzić zjawisko świadomego śnienia.
Oczywiście historia świadomego śnienia nie ogranicza się wyłącznie do lat 70. XX w. Zjawisko to jest znane ludzkości od niepamiętnych czasów, a pewne kultury opracowały wokół niego cały zespół wyrafinowanych technik prowadzących nie tylko do wywołania tego stanu, lecz także do jego twórczego wykorzystania.
Jak bowiem wspomnieliśmy, możliwości, jakie otwiera świadome śnienie, są niemalże nieograniczone: skoro mogę wpływać na formę i treść marzenia sennego, jestem w stanie podróżować do każdego miejsca na Ziemi, ale też odwiedzać odległe planety, spotykać się ze zmarłymi, rozmawiać z bogami – mogę tyle, na ile tylko pozwala mi moja wyobraźnia.
Szaman w świecie duchów. Świadome śnienie znane jest również w historii religii. LaBerge opracował metodę nazywaną WILD (Wake-Induced Lucid Dream): to sposób wejścia w sen bez tracenia przytomności. Ciało stopniowo popada wówczas w „paraliż”, umysł zaś powoli wchodzi w rzeczywistość oniryczną. Jeśli więc, powiedzmy, szaman w trakcie rytuału leczniczego zaczyna wstępować do „świata duchów”, być może uprawia oneironautykę (kojarzenie zaświatów z rzeczywistością snu spotykamy od starożytności po współczesną psychologię Jamesa Hillmana).
Jak potwierdzają etnografowie, niektóre kultury tradycyjne wysoko cenią umiejętność świadomego śnienia. Najbardziej znanym przykładem jest mieszkający w Malezji lud Senoi, badany przed drugą wojną światową przez antropologa Kiltona Stewarta.
Według Senoi sztuka opanowywania snów jest dostępna każdemu. Co więcej, każdy powinien się w niej szkolić; taka umiejętność jest pożądanym etapem rozwoju duchowego. Poprzez świadomy sen Senoi mierzą się ze swoimi lękami, dzięki czemu mogą je przezwyciężyć. Pokonana we śnie postać, która uosabia coś strasznego, staje się sprzymierzeńcem śniącego.
Oceniając rzecz z punktu widzenia dzisiejszych teorii, trzeba przyznać, że intuicja psychologiczna Senoi jest imponująca. Oprócz tego lud ten wykorzystuje świadome śnienie, by doświadczać przyjemności erotycznych. Co ciekawe, współczynniki zaburzeń psychicznych i przestępczości występujących w tej społeczności są znacznie niższe od naszych.
XX-wieczne zachodnie zainteresowanie świadomym snem nie wywodzi się jednak z Malezji, lecz z rdzennych kultur Ameryki Środkowej. Istnieli oczywiście europejscy pionierzy tego zjawiska, ale zdaje się, że do jego popularyzacji na większą skalę w dużym stopniu przyczynił się kontrowersyjny antropolog i autor Carlos Castaneda. Opisywał on proces wtajemniczenia, którego doświadczył dzięki swojemu zagadkowemu mistrzowi-szamanowi don Juanowi z meksykańskiego plemienia Yaqui.
Świadome śnienie miało być jednym z pierwszych etapów treningu czarownika. Czy opisywany don Juan istniał? Raczej mało prawdopodobne. Ale równie wątpliwe, że Castaneda sam wymyślił metodę świadomego śnienia – w jakiś sposób musiał więc ją poznać z tradycyjnego przekazu Indian (książki Castanedy są zresztą pełne ciekawych idei, które nie wiadomo skąd pochodzą).
Przypuszczenie to nie jest bezpodstawne, zważywszy, że wśród plemion amerykańskich niejednokrotnie rejestrowano przekonanie o większej istotności świata onirycznego od świata jawy (dlatego np. Irokezi po przebudzeniu opowiadają sobie sny; słynny obrzęd, ostatecznie zakazany przez władze USA pod koniec XIX w., zwany Tańcem Ducha został objawiony przywódcy religijnemu Pajutów właśnie we śnie).
Castaneda opisał trening osiągania świadomości we śnie, tak jak nauczył go don Juan. W literaturze przedmiotu mówi się o „technice rąk”. Oto przepis: usiąść, uspokoić umysł i wyciągnąć ręce przed siebie. Następnie, obserwując dłonie, powiedzieć na głos lub w duchu: „Widzę swoje ręce we śnie, wiem, że teraz śnię”.
Chwilę później należy przenieść wzrok gdzie indziej; następnie znów spojrzeć na dłonie. Całą tę autosugestię powtarza się kilkakrotnie, zarówno w ciągu dnia, jak i przed zaśnięciem. Technika ta niejako oszukuje świadomość, znosząc rozróżnienie na jawę i sen; dzięki temu kiedy pojawi się prawdziwy sen, może się w nim zamanifestować świadomość z jawy. Gdy dodatkowo we śnie zobaczymy dłonie, będziemy wiedzieli, że śnimy.
Buddyzm i psychoterapia. Wydaje się, że najbardziej zaawansowana w tej dziedzinie jest kultura tybetańska. Wraz z chińską inwazją na Tybet tamtejsi mistrzowie duchowi zaczęli emigrować, rozpowszechniając idee, których niesamowitość daje się chyba porównać tylko z najlepszymi opowiadaniami Borgesa.
Nauczyciel dzogczen [w buddyzmie słowo to oznacza pierwotny stan, całkowitą doskonałość, a także ogół praktyk, które do niej prowadzą – przyp. red.] Czogjal Namkhai Norbu, sprowadzony do Włoch przez słynnego orientalistę i tybetologa Giuseppego Tucciego, dał imponujący opis tej tradycji, która według niego liczy sobie w Tybecie kilka tysięcy lat.
W znakomitej książce jego ucznia (i psychologa) dr. Michaela Katza Joga snu znajdujemy przejrzysty wykład celów, jakie stawiają sobie tybetańskie elity duchowe. Zakładają na przykład, że spanie przez jedną trzecią życia to wielka strata czasu, bo człowiek nie wykonuje wtedy żadnej pracy duchowej.
Co może robić we śnie buddysta? Może m.in. medytować; zdaniem jednego z mnichów taką medytację można porównać do wielotygodniowego odosobnienia.
Ponadto świadomie śniący mnich może wyobrażać sobie bóstwa (czy też spotykać je), widzieć oświeconych ludzi z przeszłości, a także spodziewać się od nich pouczeń czy inspiracji.
Czogjal Namkhai Norbu otrzymał w ciągu całego życia wiele nauk od postaci ze snów (w jego częściowo autobiograficznej książce Kryształ i ścieżka światła można znaleźć opowieści, w których światy jawy i snu przeplatają się – nawet jeśli nie wierzymy w takie historie, trzeba przyznać, że nie powstydziłby się ich sam David Lynch).
Obrzędowy taniec dzogczen, praktykowany dziś na całym świecie, został objawiony Czogjalowi Namkhai Norbu we śnie przez świętą kobiecą postać.
Interesująca rzecz: gdy przedstawicielka kultury rdzennych Amerykanów zapoznała się z tym tańcem, miała wyrażać się o nim z uznaniem, twierdząc, że wykazuje wiele podobieństw do wspomnianego wcześniej Tańca Duchów.
Przypomnijmy, że w świecie buddyzmu tybetańskiego fundamentalną rolę odgrywa stan bardo, o którym traktuje słynna Tybetańska Księga Umarłych: jest to stan, w który dusza wchodzi po śmierci na kilkadziesiąt dni. Widzi wtedy różne zjawy, które ją kuszą, by wcieliła się w kolejną istotę.
Mnich, przygotowujący się przez całe swoje życie do bardo, powinien umieć nie ulec tym złudzeniom, aby wyzwolić się z kołowrotu życia i śmierci. Zapanowanie nad treścią marzeń sennych jest treningiem przed wejściem w bardo, a sam ten stan kryje w sobie – według wierzeń – coś ze snu.
Buddyjski kontekst ma swoje konsekwencje dla nauk Tybetańczyków o śnie: Budda, mówiąc o świecie, posługiwał się metaforą snu, z którego należy się przebudzić. Rozpoznanie nierzeczywistej natury snu, tj. przebudzenie we śnie, może okazać się przydatne w rozpoznaniu nierzeczywistej natury świata.
Wspomniany Katz kojarzy tybetańskie nauki z celami zachodniej psychoterapii. Istotnie, niektórzy psycholodzy dostrzegają w świadomym śnieniu liczne możliwości terapeutyczne. Najoczywistszym przykładem takiego zastosowania może być zlikwidowanie powracających koszmarów, tak jak robił to malajski lud Senoi, czyli zmiana treści uciążliwego marzenia sennego poprzez świadome śnienie.
Ale można próbować czegoś jeszcze innego, istotniejszego: np. modyfikować we śnie traumatyczne wspomnienia, tak by zmienić „wgrany” w podświadomość wzór zachowania i czucia.
Na koniec wspomnijmy o niezwykłym fakcie: świadome śnienie występuje bardzo często tej samej nocy, kiedy po raz pierwszy dowiadujemy się o jego istnieniu.
W tym miejscu pozwolę sobie podzielić się swoim doświadczeniem – tego dnia, gdy skończyłem czytać książkę Katza, zdarzył mi się świadomy sen. A zatem Czytelniczki i Czytelnicy, którzy poznali to zjawisko z niniejszego tekstu, mogą żywić pewne nadzieje względem dzisiejszej nocy.
Źródło: https://przekroj.pl/nauka/oniryczni-podroznicy-tomasz-wisniewski?fbclid=IwAR2rysv_MOPDrK1HzpKtWCcYB0W_WOHtX9aOiTiy9AzsP9M51SLcTt423qo
No hay comentarios:
Publicar un comentario